.jpg)
Wreszcie chora! :D
KOCHAM WAS :>
Rozdział 26
Członkowie zakonu najwidoczniej prowadzili ich w jakieś konkretne
miejsce. Hermiona nie wierzyła w to, co się działo. Zaledwie
kwadrans temu Marry powiedziała, że może uciekać, a teraz znów w
sidłach nieprzyjaciela prowadzono ją w nieznane. Naprawdę. Fortuna
kołem się toczy, ale jej koło chyba było czworokątne. Tuż za
nią szedł Draco, a za nim z kolei stąpał Josh, grożąc imiennie
swym dawnym pobratymcom. Czuła się bardzo niepewnie i dałaby
wiele, by schwytano tylko ją. Nie wiedziała, co dokładnie mogą mu
zrobić za jej nieposłuszeństwo. Przez głowę przemknęła jej
myśl, że to być może zdrada Marry sprowadziła na nich dwa tuziny
uzbrojonych przeciwnkików.
Nagle poczuła na swojej dłoni ciepły dotyk szczupłych palców.
Nie podziało to kojąco, ale dodało jej odwagi. Nie była sama, bo
był tu on. Draco. To bardzo dziwne, że po tak wielu latach szczerej
i odwzajemnionej niechęci do siebie, to właśnie on stał się
osobą, która zostanie z nią do samego końca. Potężny kamień
spadał jej na pierś, za każdym razem gdy przypominała sobie jak
bardzo go nienawidziła przez lata, jak on życzył jej najgorszego.
To były straszne lata. Jak widać wojna może nie tyle odmieniła
ludzi, co zmieniła ich sposób patrzenia na siebie nawzajem. Latami
uważany za złego z natury sługę Voldemorta, opowiedział się za
właściwą stroną.
Niespodziewanie cały orszak zatrzymał
się przed podwójnymi drzwiami do ogrodu, w którym już była. Nie
mogła przewidzieć, co może ich czekać wewnątrz. Szantaż?
Tortury? Śmierć? W towarzystwie czterech czarodziejów w
charakterze eskorty, wprowadzono ich do środka. Nagle zamarła, bo
oto zobaczyła Richarda Hatechorna we własnej osobie. Czyli jednak
żył. Czyli Marry ją okłamała. Podła kobieta!
-Panna Granger i
młody Lucjusz - rzekł mężczyzna, nie odwracając się za siebie.
Zupełnie jakby nie wyczuwał w przybyłych wyraźnie niepokojowych
intencji, nadal wpatrywał się w pulsującą taflę wody w
fontannie. Teraz reszta ludzi Hatechorna wyszła i zostawiła ich
samych. Josh został na zewnątrz, zapewne czekała go oddzielna
„rozmowa” z ojcem. Nagle Draco doznał dziwnego wrażenia.
-Ja pana znam...
-Oczywiście, że
tak. Pamiętam twe pierwsze kroki, odwiedzałem Lucjusza bardzo
często, był moim dobrym przyjacielem i świetną głową – rzekł
odwracając się powoli. Teraz oboje mogli dostrzec białą lilię,
którą trzymał delikatnie w palcach. Draco poczuł przemożną chęć
zniszczenia czegoś naprawdę wielkiego, zrobienia czegoś, co
odmieniłoby świat, aby wreszcie życie stało się łatwe. Aby
czarne charaktery nosiły na twarzy szatański uśmiech, wybuchały
szaleńczym śmiechem, chodziły przygarbione i szpetne ze znakiem
niegodziwości na twarzy. Byłoby tak łatwo znaleźć się po
właściwej stronie, że przeciw jednemu przestępcy stałaby cała
Anglia. Niestety teraz najbardziej wynaturzony człowiek był
jednocześnie charyzmatyczny, inteligentny, piękny w swym kształcie
i wpływowy.
Czyli Lucjusz,
jego ojciec, był nie tylko członkiem Zakonu, ale też jedną z
trzech głów. Po raz kolejny znalazł się po stronie przeciwnej, do
strony swego syna. A teraz był martwy. Czy jego śmierć nie była
przypadkiem?
-Czyli mój... -
zawahał się – Czyli Lucjusz był członkiem zakonu jeszcze wtedy
gdy żył Voldemort? - zapytał sądząc, iż skoro nie przystąpili
jeszcze do walki, może pozwolić sobie na małą wymianę zdań.
Zresztą im dłużej mógł utrzymać Hermionę bezpieczną przy
sobie, tym dłużej czuł, że nie wszystko stracone. Richard wybuchł
pogodnym śmiechem, który nieco zaskoczył obojga.
-Nadal tańczycie
tak jak wam zagra. To po prostu Tom Riddle. Można nawet nazwać go
Tommy`m. Był bardzo szczerym, zdolnym i naiwnym młodzieńcem. Nie
miał nic przeciwko temu, aby jego ludzie byli jednocześnie w
zakonie. Bał się, że go powstrzymamy. Nie dziwię się zresztą.
Tak, twój ojciec był bardzo silnym człowiekiem, chociaż nieco
zbyt pogrążonym w zbytkach i luksusach. To chyba istotnie, go
zgubiło – zamyślił się wyglądając przez witrażowe okna.
Cisza zagrała wokół nich, przyprawiając o ciarki. Hermiona
poczuła, że wczorajsza kolacja zamienia się w kamień i ciąży w
żołądku.
-Panno Granger –
zwrócił się do niej, jakby dopiero zawitała w auli – Przykro
mi, że nasze kolejne spotkanie odbywa się właśnie teraz. Szczerze
mówiąc, chciałem wytłumaczyć ci jak to się stało, że
znalazłaś się w moich magazynach – dziewczyna gwałtownie
zaczerpnęła tchu, gdy świadomość o bliskim spotkaniu z
człowiekiem odpowiedzialnym za tą całą krzywdę, dotarła do
najgłębszych części jej umysłu – Jestem świadomy tej
niefortunnej sytuacji. Jak wy to nazywacie – gafy. Autentycznie
przepraszam i ucałowałbym pani dłoń, jednakże nie chcę urazić
uczuć pana Malfoya. Po stokroć regrette – rzekł z bezbłędnym
francuski akcentem.
-J'accepte les
excuses – odpowiedziała, zadziwiając obu swym równie umiejętnym
językiem. Mężczyzna uśmiechnął się z zadowoleniem. Mógł
mówić, co chciał, ale Draco już odczuwał przeróżne przewroty
żołądka i napady gniewu. Czyżby zazdrość? Pomyślał
niedorzecznie.
-I właśnie,
dlatego chciałbym, aby zasiadała pani przy moim stole, jako członek
Zakonu nie, jako przeciwnik – rzekł z przekonaniem. Hermiona w
ciszy rozpatrywała nowe fakty. Jedynie jej bystre oczy błyskały w
świetle, które kaskadami barw wpadało przez barwione szkło.
-Cholewka, jednak
starsi ludzie są w istocie dziwni. Bo, tak między nami, gdybym ja
chciał zaprosić na rosół młodą, bystrą dziewczynę, wysłałbym
jej list, ewentualnie kwiaty. Pan natomiast uwięził ją na trzy
miesiące, prawie zabił, kazał ścigać przez pół Anglii, dręczył
jej przyjaciół i zmuszał do podpisania cyrografu – przemówił
Draco z udawanym przejęciem.
-A ty świetnie
sobie poradziłeś z rolą rycerza, mój chłopcze, dlatego wierzę,
że oboje wnieślibyście wiele do mojego skromnego stowarzyszenia-
Draco zachichotał.
-Zbyteczna
skromność. Pana „stowarzyszenie” trzyma w garści nie tylko
największe umysły świata czarów, ale też Ministerstwo Magii i
Biuro Aurorów, a może i też wszystko inne.
-Tak było, dopóki
nie zabiłeś mojego Ministra, a ja aurora dowodzącego- odparł
otwarcie. Hermiona nie potrafiła ukryć zdziwienia, które wyryło
swe ślady na jej twarzy. Pytająco spojrzała na Draco. Richard
zauważył jej konsternację i w reakcji roześmiał się klaskając
w dłonie.
-Czyli nie
pochwaliłeś się tym, że udaremniłeś wiele moich planów wobec
Ministertwa? Cóż za skromność. Powiedz pannie Granger, że w
obronie przyjaciół po raz kolejny zamordowałeś człowie...
-Zamknij się!-
warknął Draco, wniwecz obracając iluzję swobody i opanowania,
jaką udało mu się stworzyć. Teraz kipiał ze złości. Gdyby
tylko miał różdżkę... z ulgą zabiłby znów. Już miał zamiar
zignorować swoją bezbronność i rzucić się z pięściami na tego
przeklętego mężczyznę, jednak dotyk na ramieniu uspokoił go.
Spojrzał na Hermionę z zaskoczeniem. Nie nienawidziła go? Nie bała
się takiego mordercy jak on?
-Och spokojnie, po
co niszczyć atmosferę miłej rozmowy? Możemy pogawędzić jeszcze
trochę nim...
-... nas pan
zabije- dokończyła zupełnie spokojnie dziewczyna.
-Och... nie.
Chciałem raczej powiedzieć, nim przejdziemy do interesów- tu się
zastanowił. - Chociaż, skoro tak wam się śpieszy możemy
porozmawiać teraz o... - tu przerwał, a na jego twarzy pojawił się
grymas bólu. Musiał być on potworny, bo Richard- ten silny
człowiek- niemalże upadł. W ostatniej chwili usiadł na ławie
przy fontannie. Oboje zamarli rozumiejąc z tej sytuacji niewiele
więcej niż któraś z doniczek. Po chwili przywódca Zakonu
zupełnie uspokoił swój oddech, ale wyraz jego oczu znacznie się
zmienił.
-Dane jest mi
umrzeć – westchną, co upodobniło go do zwyczajnego starszego
pana, który uwielbia karmić gołębie i spacerować wąskimi
uliczkami Londynu, nie wiekowego przywódcę najpotężniejszego
zgromadzenia w Europie – Jednak nie chcę zostawić moich ludzi na
zgubę – zaśmiał się gorzko – sentymentalny się zrobiłem i,
o dziwo – lojalny.
Gdyby Draco
potrafił dobyć głosu, powiedziałby: „Przepraszam, ale nie
rozumiem. Czy 'umrzeć' to nowy synonim na 'zniszczyć was i
rozpieprzyć wam życie'?
-O tak. Trucizna
jaką przygotowałyście z moją nową służącą była jak
najbardziej dobra, ale sposób jej podania... powiedzmy, że
pozostawiał wiele do życzenia- tu uśmiechnął się dobrotliwie.
-Dość tego
cyrku, czy możemy już przejść do tego momentu, gdzie umierasz? -
młody Malfoy naprawdę tracił cierpliwość. Męczyła go
niepewność
-Ten chłopak jest
w potrzasku – zauważył Richard – Już prawie zapomniałem jak
to jest kochać i być kochanym.
-Chce pan coś mi
powiedzieć, prawda? - zauważyła chcąc zmienić temat. Mężczyna
spojrzał nań przenikliwie.
-Owszem. Chcę aby
złożyła pani przysięgę i... została głową mojego zakonu.
Jeszcze dziś.
-Słucham?! -
zgodny okrzyk niedowierzania rozbrzmiał w cieplarni. Zaniepokojeni
tym członkowie zakonu zajrzeli do środka uchylając drzwi. Ich
dowódca spojrzał na swego mistrza pytająco.
-Spokojnie
chłopcy, my tylko rozmawiamy, chociaż... Lorenzo, Mark, Harrison
dotrzymajcie nam towarzystwa- na to wezwanie trzech wysokich,
smukłych mężczyzn w pelerynach z czarnego jedwabiu podeszło i
stanęło w niewielkiej odległości, gotowi do poświęcenia swego
życia, za ostatnią żyjącą Głowę Zakonu Trzech.
Hermiona niepewnie
zbliżyła się do swego sprzymierzeńca. Oni dwoje kontra trzech
potężnych magów i jeden arcypotężny, choć konający. Nie
wiadomo było, jak szybko działa trucizna. Modliła się, by stało
to się teraz.
-Hermiono Granger,
przedstawiam ci moich trzech najdzielniejszych ludzi, wybitnych
teoretyków dziedzin magicznych. To oni uczyliby cię starożytnych
run, astrologii, ważenia eliksirów o jakich nawet nie słyszałaś,
ośmiu języków pramagicznych i wielu innych zagadnień. To
wszystko... potężna wiedza, o której nawet nie śniłaś, a którą
chciałabyś posiadać, jest w zasięgu twojej ręki.
-Czy mam wybór? -
pytanie było tylko formalnością. Na skinienie Richarda, Lorenzo
obezwładnił Draco, a Harrison przytknął różdżkę do jego
gardła. Na ułamek sekundy jej oczy spotkały się z jego.
-Granger – młody
Malfoy warknął szarpiąc się w uchwycie. - Nie waż się tego
robić.
-Zrobiłbyś to
samo – odparła patrząc w podłogę. Nie chciała rozmawiać z nim
w obecności wrogów. Spojrzała na przywódcę, ten skinął głową.
Machnął ręką i na to skinienie między nimi pojawiła się
porcelanowa misa pełna suchych płatków róż.
-Nie rób tego, do
cholery! Obiecuję, że nas stąd wyciągnę, tylko...- nie wiedział,
który z nich- Harrison czy Lorenzo- ale jeden z nich ma mocny cios.
To uciszyło go.
-Złożę
przysięgę, ale pod jednym warunkiem- odezwała się pewnie.
Mężczyzna uniósł prawą brew zaciekawiony. - On nie będzie
musiał.
-Jak sobie
życzysz. Teraz podaj mi swą dłoń – rzekł spokojnie. Niepewnie
zrobiła, co kazał. Gdy tylko jej zimne palce znalazły się w jego
zgrubiałych, chwycił je pewniej i obrócił dłonią do góry. Nie
widziała, jak chwytał sztylet i ledwie zarejestrowała jak
zamachnął się i jednym wprawnym ruchem ciął od nasady małego
palca po kciuk. Zdezorientowana wyrwała się z uścisku i przyłożyła
krwawiącą rękę do piersi.
-Otwórz dłoń
nad misą- rozkazał. Gdy tylko spełniła polecenie, a krople krwi
spadły na suche szczątki kwiatów, cała misa buchnęła
płomieniem. Po drugiej stronie ściany ognia widziała Hatechorna,
który wypowiadał cicho jakieś słowa. Nagle spojrzał na nią, a
jego oczy wydawały się dwoma czarnymi kulami. - Hermiono Granger,
oddałaś nam swoją krew, a my ja przyjmiemy jak swoją. Odtąd
jesteś nami, a my tobą. Mianuję cię też Głową Zakonu Trzech.
Przyrzeknij, że każda twoja decyzja będzie dyktowana dobrem Zakonu
– była zbyt zdumiona by wydusić z siebie cokolwiek. Żar palił
jej twarz. Czuła pot spływający po skroniach i plecach. Ledwie
stała na miękkich nogach. Patrzyła i patrzyła na te czrane
oczodoły, a z nich spoglądała na nią ciemność. - Przyrzeknij!-
krzyk wyrwał ją z otępienia.
-Przyrzekam! -
wrzasnęła, aby jej głos dotarł na drugą stronę kurtyny ognia.
Wtem płomień zgasł, a misa zniknęła.
Spojrzała za
siebie, by upewnić się, że wszystko nadal jest na swoim miejscu.
On był.
-Gratuluję ci,
teraz jesteś równa mi – jego uczy znów odzyskały normalny
przyblakły kolor, nadal jednak czuła strach. Szybko pojęła sens
tych słów. Już się odwracała, już chciała kazać uwolnić
Draco i kazać mu odejść w jakieś bezpieczne miejsce jednak nie
dane było jej tego zrobić, bo nagle wszystko... wybuchło. No może
nie dosłownie wybuchło, ale wrażenie było podobne. W jednym
momencie drzwi do cieplarni otworzyły się niemal wypadając z
zawiasów i szklany sufit został rozbity przez zaklęcie. Odłamki
szkła poszybowały w dół. Cała trójka osłoniła głowy rękoma,
nie unikając przy tym skaleczeń. Następnym etapem wybuchu było
wtargnięcie do środka przez drzwi i rozbity sufit mnóstwa aurorów.
Hermiona dostrzegła Josha. Widziała też Harrego i Rona tuż za
nim. Gdyby przybyli chociaż minutę wcześniej! Poczuła, że jej
policzki stają się wilgotne.
-Harry, co z nimi?
- Ron szepnął ukradkiem do towarzysza. Aurorzy nie wiedzieli, co
robić, gdy tamci nie atakowali. Bez oporu patrzyli jak tamci
wyważają drzwi, rozbijają szyby i mierzą w Richarda Hatechorna.
-Wróciliśmy po
naszych przyjaciół i bez nich nie wyjdziemy – głos Pottera
zabrzmiał niepewnie lecz donośnie.
-Ja nie mogę iść,
Harry – odpowiedziała przyjaciółka.
-Nie, Hermiono,
wszystko w porządku, zabieramy cię stąd. Za chwilę będziesz
bezpieczna – słowa Rona raniły ją głęboko i boleśnie. Już
nigdy nie będzie w porządku. Właśnie wyrzekła się swojego
życia. Doskonale wiedziała, co grozi za złamanie przysięgi, a
śmierć to najmilszy element tego wszystkiego.
-Ja... ja jestem
teraz jedną z nich... - początkowo nikt nie wierzył, ale po
dłuższej chwili ciszy, po sani rozeszły się szmery. Na prawo od
Harrego spotkała pełne zrozumienia i bólu oczy Josha. On
rozumiał. Jakimś sposobem rozumiał ją całkowicie. - Harry, teraz
mnie posłuchaj, zabierz Draco i uciekajcie stąd jak najdalej, już
się nie zobaczymy – starała się nie ronić łez przy tych
ostatnich słowach. - Puśćcie go – rozkazała mężczyznom
trzymającym Draco. Ten wyglądał jakby miał upaść.
Albo zwymiotować.
Jego oczy wręcz
krzyczały do niej, choć usta zacisnął w wąską kreskę.
-Harry, każ tym
ludziom wyjść, nic już nam nie grozi – po chwili w zrujnowanej
zielarni została jedynie ona, Hatechorne, jego ludzie, Draco, Harry,
Ron i Josh stojący dwa kroki za nimi. Widziała, że za sekundę
zarzucą ją pytaniami nie zważając na obecność wroga. - Nie
pytajcie. Draco widział wszystko i wszystko wam opowie – dalej już
nie mogła powstrzymać łez – Nie chciałam żeby tak się stało.
Gdybym... gdybym mogła, zrobiłabym inaczej... - Jeszcze raz objęła
ich wszystkich wzrokiem. Tak bardzo kochała te twarze, tak dobrze
ich znała! - Harry... znów zbiłeś okulary – zauważyła
uśmiechając się smutno. Po chwili przytuliła całą trójkę nie
patrząc na obecność obcych parę metrów za nią. Przez chwilę
trwali w uścisku, nim puścili się i odstąpili na dystans.
Teraz zauważyła,
że przy fontannie pogawędkę ucinają sobie ojciec i syn.
Zastanawiała się o czym mogą rozmawiać. Nagle poczuła palące
spojrzenie Malfoya. Gdy odwzajemniła ja, ten natychmiast zacisnął
dłoń na jej łokciu i odciągnął ją na większą odległość.
-Coś ty do
cholery zrobiła? - był wściekły.
-To, co musiałam
– orzekła niepewnie. Cieszyła się, że zasłonił ją samym sobą
przez spojrzeniami, bo widzieli by jej ból wymalowany na twarzy.
Jakoś ciężko było jej znieść to wszystko, gdy słyszała jego
głos i była tak blisko...
-Wystarczyłoby,
gdybyś poczekała parę minut...
-To mogłaby być
cena twojego życia, zresztą mogło zginąć wielu, gdyby doszło do
konfrontacji. Za dużo ofiar jak dla mnie. Nie jestem warta tylu
poświęceń... Zresztą... musiałam się jakoś odwdzięczyć... -
nie mogła powiedzieć nic więcej, nawet gdyby nie było łez
zalewających jej twarz. Bez ostrzeżenia, ogarnął ją ramionami i
przytulił. Czuła jego ciepłe ciało i bijące serce. Przypomniała
sobie noc spędzoną razem w namiocie. Jak wyznał jej swój ból i
lęk, jak zasnęli ciasno spleceni.
-Draco... -
szepnęła wprost do jego ucha – Pocałuj mnie.
Na spełnienie tej
prośby nie musiała czekać. Natychmiast chwycił w niepewne dłonie
jej twarz i patrząc prosto w jej oczy, niewerbalnie przekazując, że
to ich ostatni pocałunek, złączył ich usta. Trwało to zaledwie
kilka sekund, ale emocje zdążyły znów zacząć buchać w niej i
szukać upustu.
-Nigdy o tobie nie
zapomnę – wyznał opierając czoło o jej czoło. - Uratowałem
cię raz, drugi to będzie już rutyna.
Chciałaby.
Chciałaby, aby mogło to być prawdą.
Zamknęła oczy i
odetchnęła głęboko.
-Choć, musisz ich
stąd zabrać – miała na myśli przyjaciół, którzy obecnie
nieco zdziwieni przyglądali się ich dwojgu.
-Żegnajcie-
powiedziała do przyjaciół. Czuła jak wnętrzności wywracają się
w jej trzewiach. Jak jakaś zimna dłoń ściska jej serce. Kiedy to
wszystko nabrało takiego rozmachu? Czy nie mogło być inaczej? Czy
konieczne było to wszystko? Czy pisane jest jej być Głową Zakonu?
Lodowaty pot spłynął jej po plecach.
Draco wzrok miał
zacięty. Wyglądał na zdeterminowanego. Bała się o niego. Harry
szeptał coś do Rona, ten słuchał nadal patrząc na nią. Cofali
się powoli do drzwi, za którymi czekali aurorzy.
Nagle Hatechorne
odsunął się od Josha i ruszył parę kroków w stronę
odchodzących.
-Chociaż tak
wiele bym dał, aby rozegrać to inaczej, po prostu nie mam
wyjścia... - ostatnie słowo niemalże wyszeptał, wyciągając swą
szarą, prostą różdżkę i kierując ją wprost na młodych ludzi,
którzy nie zdążyli nawet zareagować.
Hermiona zamarła
z wrzaskiem narastającym w gardle.
Richard
wypowiedział pod nosem słowa śmiertelnej klątwy, a srebrne
skrzące nici w ułamku sekundy przeleciały odległość dzielącą
koniec jego różdżki z blondwłosym chłopakiem.
Nie potrafiła nic
powiedzieć. Patrzyła wielkimi, przerażonymi oczyma jak ciało
Draco pada bezwiednie na zimną posadzkę. Jak jej przyjaciele
starają się uchronić je przed gwałtownym upadkiem. Jak jego głowa
opada bezwładnie na ramię, gdy Ron szarpie jego ramię, a Harry
wydaje jakieś rozkazy swoim ludziom. Jak tamci zrywają się z
miejsc, gdzie stali i pędzą w stronę Hatechorna...
… ale nim rzucą
pierwsza klątwę w jego stronę, ten pada bez tchu, zupełnie jak
Malfoy przed sekundą.
Spojrzenia
wszystkich wylądowały na Joshu. To on trzymał różdżkę, która
zabiła jego ojca. To on go zabił. Ofiara stała się katem. Syn
mordercą.
Hermiona drgnęła.
Jakiś nieokreślony dźwięk wyrwał się z jej gardła. Kazała
swoim roztrzęsionym nogom przestać i pobiegła przewracając się i
potykając do miejsca, gdzie leżał on. Upadła obok niego. Drżącymi
dłońmi ujęła jego twarz w dłonie. Policzki były chłodne, a
usta, które jeszcze chwilę temu, a całe stulecia stąd, całowała
na pożegnanie- sine. Cała drżała.
-Nie... - jęknęła
na znak protestu. Nie pozwoli mu tak odejść. Nie może.
Otarła
niecierpliwie jakąś wilgoć z oczu. Przyłożyła dłoń do jego
szyi, a potem nadgarstka, licząc na choć jedno bicie serca. Na
próżno.
Nawet nie masz pojęcia jaką radość mi sprawiłaś dodając ten rozdział.
OdpowiedzUsuńChoć przyszło mi czekać dość długo, to po przeczytaniu tej notki jestem w pełni usatysfakcjonowana i mogę szczerze powiedzieć,że rozdział był wart oczekiwania:)
Jestem również zaskoczona rozwojem zdarzeń, choć byłam zawiedziona,że Hermiona została siłą wcielona do Zakonu, to mimo to, miałam nadzieję,że jej przyjaciele i Draco zdołają w jakiś sposób unieważnić tę przysięgę,
a teraz Malfoy nie żyje:(
Mam nadzieję,że gryfonka nie pozwoli mu tak po prostu odejść i zdąży go odratować
Cieszę się, że jesteś! :D
UsuńHm... nic nie obiecuję, ale zapewniam, że jeszcze was zaskoczę :3
Nieeee, co tu się stało???!!!! Jak to umarł???? Może to jej się tylko śniło? :D
OdpowiedzUsuńFajny rozdział, ale co będzie dalej? Czekam na kolejny rozdział! ;)
Nie powiem, co będzie dalej, ale niebawem o tym napiszę :D
Usuń3maj się ;3
Zatkało mnie. Po prostu mnie zatkało.
OdpowiedzUsuńRozdział niesamowity.
Pozdrawiam,
la_tua_cantante_
dziękuję ^-^
UsuńDamn Draco.... Tylko tyle przychodzi mi na myśl...
OdpowiedzUsuńhm... trafnie ;D
UsuńGenialny rozdział! Tylko proszę Cię nie uśmiercaj Draco
OdpowiedzUsuńHermiona całkiem by się załamała i kto wie co jej wpadnie do głowy, zwłaszcza,że
tak się do siebie ostatnio zbliżyli
Pozdrawiam
Ada
No postaram się, no... ale wiesz, autorka czasem sadystyczne myśli miewa :>
UsuńPozdrawiam
Never :)
NEVER COŚ TY WYMYŚLIŁA, JA SIĘ BOJĘ.
OdpowiedzUsuńRozdział oczywiście perfekcyjnie, idealnie doskonały.
Jestem ciekawa jak Draco ożyje. o: Bo on ożyje. A jak nie ożyje, to wiesz, no. Mam Twoje gg, także możesz się bać.
Biedna Hermiona... Czemu Harry i Ron nie wkroczyli do tej sali wcześniej? To była kwestia minuty, kilku sekund! Ugh.
Pocałowali się, tak, tak! xD
No więc czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, mam nadzieję, że będzie szybciej. :')
niewolnicy-wlasnych-wspomnien.blogspot.com
Pozdrawiam, M.
COŚ SZAAALONEGO :D
UsuńDziękuję
Już coś skrobię w 27 i chyba niedługo coś konkretnego powstanie, bo w końcu wakacje :D
Pozdrawiam
Never