.jpg)
Wreszcie coś tu się stworzyło.
Może być duuuużo błędów, zwracajcie mi uwagę, będzie łatwiej poprawiać :)
Oceńcie sami.
Rozdział 25
A poza tym sam rozum ci powie,
Że niepodobna, by stworzone dźwignie
Miały tak długo istnieć bezcelownie.
-Boska Komedia Dante
„Kwatera” składała się z dwóch pokoi oraz dużej luksusowej
łazienki. Młody mężczyzna o imieniu zaczynającym się na literę
„K”, które natychmiast zapomniała, odprowadził ją na miejsce
i pokrótce objaśnił rozwiązania architektoniczne. Przeprosił w
imieniu swego pracodawcy, za towarzystwo przy kolacji, a raczej jego
brak, tłumacząc nawałem pracy u wszystkich członków Zakonu.
Kolację zjadła sama w swoim pokoju dziennym, choć „zjadła” to
chyba nie za dobre określenie na czynności obejmujące mieszanie
widelcem w talerzu i przesuwanie biednego szparaga
z miejsca na miejsce.
Jej myśli zajmowały nieco
inne pragnienie niż głód. Przede wszystkim chciała się wydostać
z tego miejsca. Nie miała zamiaru pozwolić temu przedziwnemu
człowiekowi zrobić z niej jednego ze swych pionków. Przecież
miała swoje życie! Jak można postanowić zamknąć jakiegoś
człowieka bez jego zgody i powiedzieć mu, iż to wina jego
intelektu.
Jednak pan Hatechorne miał nad nią dużą władzę. Nie wiedziała,
co z jej przyjaciółmi. Jeżeli skłamał i zamknął ich wszystkich
w lochach i pozbawi życia w momencie, gdy ona sama ucieknie? Stawka
była wysoka. Wiedziała, że dopóki on może zranić ją krzywdząc
jednego z jej najbliższych, tak długo ma nad nią władzę. Nie
była tak odważna, by zakończyć własne życie. Przynajmniej w tej
chwili.
Sprawdziła, czy może tworzyć drzwi swych komnat i wyjść na
korytarz lecz te jedynie zaiskrzyły się białymi smugami wokół
klamki informując o magicznej blokadzie. Nie miała różdżki, ale
wątpiła by zaklęcie było łatwe do zdjęcia. Zrezygnowana
przeszła wszerz i wzdłuż każdy z pokoi, aż w końcu usiadła na
wykuszu pod oknem i stamtąd też obserwowała niezwykłe poruszenie,
okno bowiem wychodziło na podjazd oferując ciekawy widok mnóstwa
przedziwnych środków transportu, którymi przybyli równie dziwni
goście. Koś przyleciała na smoku, ktoś w pojeździe, który
wyłonił się z ziemi bez żadnego ostrzeżenia, niczym kret i
przypominał czołg z ogromnym wiertłem na przedzie. Hermiona była
tak zmęczona, że gotowa była uwierzyć, iż to tylko senne miraże.
Trwała w otępieniu, modląc się o jakąkolwiek podpowiedź ze
strony swego instynktu. Była po części świadoma swego szoku. Nie
myślała trzeźwo, o ile strzępki impulsów i wspomnień można
nazwać myśleniem.
Nie mogła powiedzieć, kiedy ostatnio czuła się tak źle zarówno
psychicznie, jak i fizycznie. Nikt dotychczas nie zajrzał do niej i
nie wyleczył jej ran. Miała na sobie ubranie, które zmieniała
ostatni raz bardzo dawno temu. Poza tym; było to ubranie Draco: jego
koszulka, spodnie i trampki. Czuła ból z tyłu głowy oraz siniaki
na szyi i inne drobne urazy, które zawdzięczała Arrowowi. Nie
wiedziała dlaczego Hatechorne postanowił zakończyć jego życie,
ale pewne było, że nie żałowała go wcale.
Dzień kończył się, a powieki opadały wbrew jej woli. Wreszcie
zdejmując z siebie część ubrań pozwoliła sobie przejść do
sypialni i tam ułożyć się w miękkich, białych pościelach. Nim
dzień dobiegł końca, jej oddech był spokojny i równy.
***
Szli korytarzem, starając się nie narobić hałasu. Minęło trochę
czasu, odkąd auroży opuścili posiadłość, oszukani fałszywym
odwrotem wroga. Josh znał rezydencję jak własną kieszeń i
właśnie prowadził ich do jedynego miejsca, gdzie mogli bezpiecznie
zorientować się w sytuacji.
Takim sposobem znaleźli się w pokojach Josha, poprosił on Draco,
aby obserwował podjazd i alarmował o wszystkich dziwnych rzeczach.
Niestety Draco nie widział jeszcze nigdy pojazdu-kreta, ani
latających królików zaprzężonych do wozu i wołał swego kompana
niezwykle często. Ten natomiast starał się wyciągnąć jak
najwięcej informacji o zdarzeniach mających miejsce w ostatnich
paru godzinach od portretów. Kilka z nich nie bardzo chciała
współpracować lecz po długich namowach i ofertach wzbogacenia ich
palety barw zgodziła się zaczerpnąć wiedzy od pobratymców z
różnych miejsc w domu.
Draco natomiast skupiał całą uwagę na utrzymaniu swej
popędliwości w ryzach. Naprawdę wiele kosztowało go pozostanie w
miejscu. Gdyby mógł, najpewniej biegałby niczym szaleniec po
posiadłości wrzeszcząc jej imię, dopóki by go nie złapali.
Jedynym głosem rozsądku w tej kampanii okazał się Josh.
Jak się okazało, Hermiona została uwięziona i wkrótce miała
złożyć (pod przymusem) zaprzysiężenie. Żadnego z nich nie
zdziwił fakt, że to Arrow oddał ją wrogowi. Musieli się
spieszyć, skoro za dwa dni miała nastąpić ceremonia, a wraz z nią
miała zniknąć nadzieja na uratowanie dziewczyny.
***
Otworzyła oczy i rozejrzała się po pomieszczeniu. Śniła. Tak
pięknie śniła. Słyszała, jak Draco woła jej imię, mówi by już
się obudziła i poszła z nim. Nigdy w życiu nie czuła się
bardziej bezradna. Nie płakała, ale czuła jak cała jej dusza
rozpada się, umysł szukając rozwiązania trafia na ślepe zaułki,
a serce marzy by odlecieć przez okno.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi sypialni. Drżącym głosem
zaprosiła czekającą w salonie osobę do środka. Nie był to ten
sam młody człowiek, co poprzedniego dnia lecz młoda służąca,
którą Hermiona poznała natychmiast. Widziała ją w domu Malfoyów.
Najwidoczniej po śmierci pana znalazła pracę tu. Ona również
poznała młodą dziewczynę, którą przyprowadził panicz pewnego
dnia. Obie mierzyły się wzrokiem, aż Marry spuściła wzrok
speszona swą impertynencją.
-Pan prosi, aby panna Granger towarzyszyła mu przy obiedzie i
przesyła specjalny podarunek – mówiąc to, odłożyła trzymane w
ręku płaskie pudełko na krzesło przy toaletce. Następnie dygnęła
i położyła swą szczupłą dłoń na klamce, by czym prędzej
ulotnić się.
-Stój! - rozkazała w ostatniej chwili, Hermiona. Wstała
pośpiesznie z łóżka, zaczepione o stopę prześcieradło zsunęło
się na ziemię, podeszła niczym atakująca pantera do osłupiałej
Marry i przyszpiliła ją za szczupłe do drzwi i przybrała zacięty
wyraz twarzy.
-Pamiętam cię. Byłaś wtedy u Malfoyów, zbiłaś wazę zupy.
Widziałaś mnie, na pewno.
-O czym panna mówi? Nie wiem nic o tym – broniła się, nie chcąc
mieć nic wspólnego z tą niebezpieczną dziewczyną, która
najwidoczniej zwykła bywać w gościnie u wszystkich najbardziej
niebezpiecznych ludzi w hrabstwie.
-Nie zmyślaj, ty mała, płochliwa wydro! - nie do końca wiedziała,
dlaczego nagle wybuchła gniewem, przecież sama zapewne unikałaby
siebie, aby nie mieszać się w sprawy pracodawców. Jednak teraz nie
miało to znaczenia. Musiała zacząć działać. Teraz, albo nigdy.
-Musisz pomóc mi wydostać się stąd. Czy możesz mnie stąd
wyprowadzić? - mówiła spokojnie, nadal przytrzymując ją i nie
pozwalając się wydostać.
-Niech mnie panienka puści, muszę już iść, pan mnie zabije
jeżeli... - Hermiona puściła ją, a ta nie uciekła, tylko
popatrzyła na nią widocznie podejmując jakąś kłopotliwą
decyzję.
-Czy... czy panicz Malfoy też tu jest? Czy pan...
-Uwięził go? Tak i dlatego musisz mi pomóc. Jeżeli nie pomożesz
nam się stąd wydostać, Hatechorne nas zabije. Oboje – świadoma
niewiedzy i słabości służącej, która najwidoczniej nierozsądnie
zakochała się w swym panu, wykorzystała to bez skrupułów. Nawet
nie wiedziała ile prawdy jest w tym, co mówi.
Marry powiedziała, iż nie może jej pomóc uciec teraz, gdy miała
zjeść obiad z Richardem za parę minut, lecz obiecała przygotować
jej drogę ucieczki do wieczora i tyle na razie musiało wystarczyć
biednej Hermionie.
-Kochana Marry, dziękuję ci bardzo. Mam do ciebie jeszcze jedno
ostatnie pytanie i pozwolę ci odejść. Co się stało w Malfoy
Manor? - widocznie zaskoczyło to pytaną, która zaniemówiła na
dłuższą chwilę.
-Pan... przyjął gości z Zakonu w swoim gabinecie. Gdy wnosiłam
herbatę usłyszałam wystarczająco dużo, by zrozumieć, iż
szukali oni was. Kazali panu powiedzieć gdzie ukrywa się jego syn.
Gdy wychodzili, zabrali także mnie i paru innych służących, by
nie opowiedzieli pani, co się wydarzyło. Gdy wyjeżdżaliśmy z
posiadłości, pan Malfoy już nie żył. Zabili go za zdradę.
-Oh... - to westchnienie było jedynym, co mogła powiedzieć
Hermiona wobec tak okrutnej prawdy. Lucjusz Malfoy był członkiem
Zakonu Trzech Głów, okazał nielojalność, by chronić syna, za co
zapłacił życiem...
...a to wszystko przez nią.
-Dziękuję Marry, możesz już iść- teraz chciała zostać sama z
myślami. Służąca oddaliła się cicho.
-Powinna panienka już się gotować. Pan czeka- i zniknęła za
drzwiami.
***
-Wyglądasz przepięknie, panno Granger- z galanterią powitano ją w
jadalni. Było to duże, jasne pomieszczenie o wysokim sklepieniu.
Hatechorne wskazał jej miejsce po swej prawej stronie przy długim
mahoniowym stole nakrytym porcelanową zastawą i srebrnymi
sztućcami. Po chwili do weszła Marry z wazą, następnie nalała im
obojgu złocistego rosołu i odeszła.
Hermiona wątpiła, by mogła przełknąć cokolwiek oprócz małych
porcji powietrza w sukience, którą miała na sobie. Mimo pozornej
lekkości i zwiewności jedwabnej tkaniny, wyło to prawdziwe
więzienie. Ładne więzienie. Prosta, z dużym wcięciem w talii i
okrągłym dekoltem robiła wrażenie skromnej elegancji. Gdyby nie
obecne położenie, dziewczyna czułaby się jak królewna, a nie
księżniczka w wieży. Jednak najpiękniejszy w kreacji był kolor
błękitnej, przydymionej mgły. Był naprawdę piękny.
-Jak podoba ci się na moim dworze? - pytanie brzmiało zbyt
zwyczajnie. Dziewczyna korzystając z okazji rozejrzała się po
dużym, podłużnym pokoju. Znajdowały się w nim dwa kominki po
przeciwnych stronach, jedna z dłuższych ścian była niemal całe
przeszklona. Wysokie, szerokie okna wpuszczały promienie słoneczne,
które rozświetlały kryształowe żyrandole.
-Czułabym się o wiele swobodniej będąc tu z własnej woli –
odparła spokojnie.- Chyba, że pytał pan o moją ocenę wyglądu
pana domostwa. W takim razie muszę pochwalić pana gust i
wyrafinowanie – dodała z nutą kpiny w głosie. Nie miała pojęcie
skąd brała tyle odwagi, by tak bezczelnie mówić do osoby, wobec
której była zupełnie bezsilna, która mogła ją zniszczyć. Może
to powoli rodzące się przeświadczenie o tym, że skoro tak bardzo
chciał, aby ją „zdobyć”, to dawało jej to pewną władzę.
-Och, doskonale to rozumiem, ale zapewniam cię, moja droga, że po
jutrzejszej ceremonii będziesz mogła swobodnie poruszać się po
całej posiadłości bez ograniczeń. Wybierzemy ci też uczelnię i
opiekunów. Zapewniam, że żaden z twych rówieśników nie mógłby
nawet marzyć o wykształceniu, które otrzymasz – nie mogła
uwierzyć, że obcy człowiek planuje jej przyszłość.
Zapadła ciężka, dusząca cisza. Przerwał ją gospodarz.
-Wyborny rosół.
***
-Panienko, panienko! - Marry wbiegła do jej sypialni zaledwie kilka
minut po jej powrocie ze śniadania. W szczupłej dłoni niosła
fiolkę z zieloną cieczą.
-Co to? - Hermiona byłą wyraźnie zaniepokojona tą nagłą wizytą,
a już na pewno możliwą szkodliwością owej substancji.
-Odtrutka. Musi ją panienka prędko wypić- mówiąc to podstawiła
naczynie dziewczynie pod nos. Ta natychmiast przezornie cofnęła się
o krok. Zwykle nie ufała, fluoryzującym, radioaktywnym drinkom
oferowanym przez przebiegłe służące.
-Jak to? Czy chcesz powiedzieć, że ktoś mnie otruł?
-Ja. To znaczy... NIE! Nie otrułam panienki tak na... śmierć. To
powstrzyma truciznę – znów spróbowała nakłonić Hermionę do
wypicia płynu.
-Rosół. No tak. Mogłam się domyślić. Ale zaraz... to znaczy, że
Richard... o mój słodki Merlinie, Marry jesteś genialna!-
Podskoczyła radośnie i uściskała swą wspólniczkę, niemalże
wylewając lekarstwo.
- Wypij to szybko- tym razem nie sprzeciwiała się i przełknęła
gorzką ciecz.
- Jak szybko to działa?
- Około trzy godziny, bez niemalże żadnych wcześniejszych
objawów. Muszę iść, niech panienka przygotuje się do ucieczki,
nie będziemy miały zbyt wiele czasu... musimy też znaleźć
miejsce, gdzie ukrywają panicza. Wszystkim się zajmę. Wrócę tu
za trzy godziny – i wyszła równie szybko, jak weszła.
Marry nie powiedziała Hermionie pewnej dość istotnej rzeczy. Aby
przyrządzić miksturę w krótszym niż tydzień czasie, musiała
wprowadzić dość duże zmiany w recepturze, co mogło zmienić jej
działanie lub całkowicie ją unieszkodliwić. Byłoby to dość
kłopotliwe.
***
-Draco, wstawaj- Josh postawił kompana na nogi. Zdecydował, że
najwyższy czas, aby wyjść z pokoju i sprawdzić miejsca, w których
najprawdopodobniej jest dziewczyna. Nie był pewien na ile może ufać
obrazom. Niestety nie miał zbyt dużego wyboru.
Oboje wyszli na korytarz i ostrożnie przemieszczali się w stronę
lewego skrzydła, gdzie na drugim i trzecim piętrze znajdowały się
pokoje gościnne. Co jakiś czas ostrzegani przez sprzymierzone
dzieła malarskie, chowali się to w komnatach, to w tajemnych
komórkach i korytarzach.
-Josh?
-Tak?
-Jeżeli ją znajdziemy, jak się stąd wydostaniemy?
-Myślałem nad tym- Josh spojrzał w blade oczy Draco. - Kominek
odpada, ojciec kontroluje wszystkie podróże, aportacja niemożliwa,
musicie po prostu uciec jak zwyczajni zbiegowie. Słyszałem, że
całkiem dobrze wam to wyszło ostatnim razem – na te słowa oczy
chłopca zaćmił cień wspomnień.
-Prawie zginęła - odrzekł gorzko. Zapadła cisza. Nie zatrzymywali
się i szli w skupieniu, nasłuchując.
-No to czas zrobić to jak należy - Josh uniósł zaczepnie prawy
kącik ust- Kochasiu.
Nagle usłyszeli szelest tkaniny za nimi. Momentalnie odwrócili się
lecz pole widzenia było puste.
-Co to było? - zapytał Draco z drżeniem w głosie.
-Nie wiem, ale musimy się pośpieszyć...
-Ej, panowie! - odezwał się obraz starego karczmarza – To zdaje
się ten pokój! - rzekł wskazując drzwi na końcu korytarza.
***
Hermiona dostała wieść od Marry. Kazała jej uciekać. Wpadła do
pokoju, pojawiając się znikąd, zupełnie jakby przeniknęła przez
ściany i zaczęła popędzać Hermionę.
-Niech panienka przejdzie przez okno do komnaty obok, to stare biuro
pana. Potem przyjdę i pomogę wyjść z pałacu. Tylko szybko!
-Marry... dziękuję ci za wszystko! - Hermiona szybko uścisnęła
kobietę i spojrzała wrogo na okno.
Pierwszym, co zrobiła, to dostosowanie niewygodnej sukni do misji.
Niestety jej własne ubrania przepadły. Ucięła nierówno spódnicę
mniej-więcej do kolan, zrobiła też dwa dziesięciocentymetrowe
nacięcia po bokach na wysokości talii, by móc oddychać. Odwróciła
się z tryumfalną miną, by pokazać służącej swe dzieło, ale
jak się okazało, ta zdążyła wyparować. Dziewczyna postanowiła
pójść za jej przykładem i otworzyła okno na oścież,
wpuszczając ostre podmuchy wiatru do środka. Zadrżała spoglądając
w dół. Ziemia znajdowała się trzy piętra niżej. Nie chciałaby
sprawdzić jak bardzo twardy może być bruk.
Ostrożnie stanęła na parapecie i poczuła jak lodowaty podmuch
owiewa ją całą, zupełnie jakby nie miała na sobie nic. Spojrzała
w bok i dostrzegła wystające gzymsy po których mogła przejść.
Była to raczej kamienna, wąska półka. Tak wąska, że część
jej pięty zawisła nad przepaścią. Szybko obróciła się plecami
do ściany i zaczęła powoli przesuwać się wzdłuż niej.
Wzdrygała się na myśl o tym, jak jeden nieuważny krok może
posłać ją przez tą przestrzeń lotem ekspresowym na spotkanie z
glebą. Palcami starała się wczepić w wypustki między kamiennymi
blokami. Wreszcie dotarła do okna.
Musiała na słowo ufać Marry, że pomieszczenie jest puste.
Wzięła głęboki wdech, zgięła nogę w kolanie i z całych sił
kopnęła śródstopiem w szybę. Rozległ się ostry dźwięk
tłuczonego szkła. Odrobinki wpadły do środka rozsypując się po
podłodze niczym zabójcze konfetti. Hermiona powoli, balansując
środkiem ciężkości kucnęła na nieco szerszym parapecie i
ostrożnie wsunęła dłoń do środka przez powstały otwór.
Zacisnęła usta skupiając się na tym, aby nie uszkodzić się o
ostre krawędzie. Odnalazła palcami klamkę i przekręciła ją.
-Sss...- wymknęło jej się. Cofając dłoń skaleczyła się w
wewnętrzną stronę. Natychmiast pojawiły się kropelki krwi.
Zacisnęła dłoń. Teraz miała większe problemy, niż małe
skaleczenie.
Powoli otworzyła okno i rozejrzała się po wnętrzu. Rzeczywiście
nie było nikogo. Wślizgnęła się powoli do środka. Pomieszczenie
było dość małe, zastawione regałami. Po środku w pewnym
oddaleniu od okna stało biurko, za którym teraz stała. Wyglądało
to na biuro, tak jak powiedziała Marry.
Nagle usłyszała kroki po drugiej stronie drzwi. Szybko schowała
się pod biurko i wstrzymała oddech. Drzwi się otworzyły. Ktoś
stanął w progu i nie ruszał się dalej. Czy było możliwe, aby
nie zauważył zbitej szyby i okruchów szkła na perskim dywanie?
Nagle intruz odezwał się.
I oszalała.
-Tu jej chyba nie ma- powiedział dobrze znanym jej głosem.
-Draco!- chciała krzyknąć, lecz głos ugrzązł jej w gardle.
Wstała szybko i zobaczyła go. Rozczochrany, w podartej koszuli,
śladem krwi na policzku, ale zdrowy, cały i zdrowy. On też poczuł
zdziwienie. Może nie z powodu jej obecności tutaj. Gdy tylko
zobaczył rozbite okno, pomyślał, że ta dziewczyna mogła maczać
w tym palce. Raczej doznał wstrząsu na widok jej opłakanego
wyglądu.
Podarta suknia, ślady krwi, siniaki na odsłoniętych nogach.
W dwóch potężnych krokach przemierzył dzielącą ich odległość,
stanął naprzeciw niej chwycił za ramiona.
-Co ten sukinsyn ci zrobił?- nawet nie wiedziała, że Draco może
znów brzmieć tak strasznie. Spojrzała w jego oczy. Widziała w
nich złość i troskę, wzruszenie i determinację, słabość i
siłę.
Nie odpowiedziała. Zbyt dużo by wyjaśniać. Jeżeli przeżyją-
znajdą czas na pytania i odpowiedzi. Zamiast tego mocno wtuliła się
w jego ramiona, oplatając rękoma jego plecy. Z całych sił starała
się nie płakać z ulgi. Zaskoczony odwzajemnił jej czułość o
głęboko odetchnął. Miał ją przy sobie. Jego uścisk, w
przeciwieństwie do ostatniego, nie był delikatny. Nie dotykał jej
niczym drogiej kryształowej wazy. Mocno ścisnął jej wąskie
ramiona, przejechał dłonią po żebrach, sprawdzając ich liczbę,
przyłożył jej dłoń na potylicy, przycisnął jej czoło no
swojego serca i wcisnął swój nos w splątane wiatrem loki.
Oderwał się od niej równie szybko, co do niej przywarł. Położył
dłoń na jej ramieniu, co ustanowiło dystans między nimi. Wciągnął
powietrze w płuca z głośnym świstem. Skinął do niej głową.
-Dobrze, że żyjesz, Granger- powiedział poważnym, mocnym tonem,
niczym dowódca odznaczający swego żołnierza orderem odwagi.
-Też tak uważam- odpowiedziała w podobny sposób. Nagle ich
wymianę grzeczności przerwał Joshua, wpadając do pokoju z miną
wyrażającą strach i dezorientację. Właśnie wtedy wypowiedział
jedno z najbardziej szablonowych zdań w swoim życiu.
-Mamy towarzystwo- dla potwierdzenia tych słów, zaraz za nim do
pokoju wpadł tuzin uzbrojonych ludzi, mierzących do nich. Na
korytarzu czekało drugie tyle. Albo więcej. Z takimi argumentami
nie należało dyskutować. Grzecznie poszli tam, gdzie ci drudzy
wskazali.
Never, Ty zła istoto, jak mogłaś tak skończyć! Za karę, że skończyłaś w takim momencie dostaniesz krótki komentarz, a masz! :D
OdpowiedzUsuńRozdział jest piękny, o.
A ta służąca Marry kochana i mam nadzieję, że nic jej się nie stanie jako że pomogła uciec Hermionie.
Jeju, chociaż teraz są razem... Jestem ciekawa jak to dalej się potoczy. :)
Muszą jakoś uciec, no ;_;
Dobrze, że Hermiona wypiła tą odtrudkę. (:
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Mam nadzieję, że będzie szybciej :c
Pozdrawiam, M.
Oj, wybacz mi :3
UsuńTeż mam nadzieję, że coś się napisze szybciej, ale zero obietnic, tylko tajemnice ;)
Dziękuję, cieszę się, że pamiętasz nadal o moim blogu, to wiele dla mnie znaczy :D
Całusy
Never
Bardzo fajnie piszesz :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :3
Usuń;D dziękuję za powiadomienie ;)
OdpowiedzUsuńMaatko =o akcja leci, leci. Czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję na jak najszybszy <3
;)
I.
hermiona-hogwart.blogspot.com
Spoczko :3
UsuńAno leci, można powiedzieć, że pędzi niczym samochód równią pochyłą bez kierowcy
Genialnie!
OdpowiedzUsuńDzięki! :D
UsuńNo pięknie. Moim zdaniem idealnie. Chce więcej i więcej bo to nie fair w takim momencie przerywać!!! Czekam na więcej
OdpowiedzUsuńDziękuję, dziękuję, dziękuję! :D
UsuńOj, no wiem, że nie fair, ale obiecuję się naprawić :3
Ooooooch, ale super że Draco znalazł Hermionę! Tylko gorzej, ze są w poważnych tarapatach... Czekam na kolejny rozdział! ;)
OdpowiedzUsuńNoo... wyżywałam się trochę na naszych bohaterach :3
UsuńNastępny niebawem! :D
Dodaj jak najszybciej nastepny !!!
OdpowiedzUsuństaaaram się ;)
UsuńKiedy następny rozdział? Nie mogę się już doczekać...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Kajusia
Relacje na bieżąco w rubryce codziennej :)
UsuńJestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem Twojego opowiadania!
OdpowiedzUsuńI choć śledzę losy bohaterów od samego początku, to muszę przyznać ze skruchą, że komentuje twoje dzieło po raz pierwszy. Wiem jak ważne dla piszącego są słowa pochwały, a przede wszystkim świadomość, że ktoś czyta i czeka na następne rozdziały, dlatego nie zamierzam usprawiedliwiać mojej biernej postawy w komentowaniu ,zwłaszcza, że było to podyktowane zwykłym lenistwem z mojej strony, także PRZEPRASZAM.
Jednakże postanowiłam w końcu się ujawnić, i powiedzieć, że od samego początku oczarowałaś mnie swoją wersją Dramione, która jest jedyna i niepowtarzalna. Sposób w jaki budujesz napięcie i atmosferę opowiadania jest zachwycający. I chociaż na każdy kolejny rozdział muszę czekać dość długo, to w żadnym razie nie umniejsza to mojego zainteresowania Twojego opowiadania.
Kończąc, mam nadzieję, że już wkrótce będę miała przyjemność rozkoszowania się czytaniem kolejnego cudownego dzieła.
Pozdrawiam,
Twoja wierna,leniwa czytelniczka:)
Oliwia
P.S: przepraszam za błędy.
UsuńOliwia
Bardzo się cieszę, że się odezwałaś! Bardzo podziwiam twoją wytrwałość, gdybym czytała samą siebie, oszalałabym i zrezygnowała ;D
UsuńDziękuję, za wszystkie miłe słowa!
Gorąco pozdrawiam
Never
Hmm spoglądając na rubrykę codzienną, ogarnęła mnie wielka fala nadziei,'' rozdział może pojawić się w święta''?!, naprawdę? naprawdę?! proszę, proszę dodaj go jak najszybciej!
OdpowiedzUsuń..................................Czekamy....................................................:-(.....................................................
OdpowiedzUsuń..............................................................Proszę, błagam dodaj nową notkę,albo chociaż napisz kiedy się może pojawić.........................................................................................................................................................
Hej! Czy możemy liczyć,że pojawi się dziś nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńTAK! :D Będę pracować chociażby do północy, ale dodam ten zakichany rozdział :3
UsuńProszę powiedz ,że rozdział pojawi się dzisiaj
Usuń