.jpg)
Ja wiem, że to haniebne, znikać na tak długo i nawet się nie usprawiedliwiam, bo nie śni mi się nawet wasze wybaczenie. Po prostu wrzucam kolejny rozdział.
Zgoda? ;)
Rozdział 24
Safetysuit - Find A Way
A w serce moje wstąpił wiatr
I tam on zamieszkał i szumi.
A domem moim stał się las
Nad lasem biją pioruny.
-E. Strachura
Nasze
życie to szybki pokaz slajdów. Wszystko pędzi, nie mamy czasu
oglądać się za siebie, nie patrzymy pod nogi, my biegniemy. Od
narodzin do śmierci, jak spłoszone trzaskiem łamanej gałązki
sarny, pędzimy na oślep i zupełnie bez orientacji. Rozdzielamy się
i gubimy w gęstwinie. Często sami nie wiemy co się z nami dzieje,
pytamy: Co ze mną jest nie tak? Nie czekamy na odpowiedź...
...bo
przecież się spieszymy.
Raz na
jakiś czas zdarzają się nam przypadkowe chwile olśnienia, gdy
nagle zdajemy sobie sprawę z czegoś ważnego. Tak on teraz właśnie
zaczął rozumieć pewną istotną rzecz, która zupełnie odwracała
cały jego światopogląd.
***
Nie
było mowy o wykręceniu się z tego szalonego balu. Nie przeszły
żadne wymówki. Zaproszenie nie pozostawiało wyboru- musieli robić
co im kazano, licząc na szczęście.
Kiedy
wszyscy znaleźli się przed główną siedzibą Zakonu Trzech Głów,
Draco odczuł coś na kształt deja vu. Miał nieodparte wrażenie,
że już kiedyś widział ten budynek, a nawet wiedział jak wygląda
on w środku.
Zbudowany
na planie prostokąta, czteropiętrowy wiktoriański pałacyk. O tej
porze jego stoicka, blado-marmurowa sylwetka skąpana w różowym
świetle poranka zlewała się z jasnymi ogrodami posiadłości.
Centralnym miejscem budowli był kryty ogród botaniczny z
podwieszanymi tarasami kwiatów, fontanną i alejkami. Korytarze
rozchodzące się na boki, ukryte przejścia, schody i piwnice.
Wszystko to jakby w postaci miliona zdjęć, urywków z życia
wbijało się w jego świadomość.
Już
nawet nie dbał o to, kto siedzi za kierownicą jego samochodu i jak
bardzo nienawidzi siedzieć na tylnym siedzeniu. Po prostu chciał
móc zabrać siedzącą obok Hermionę na bezpieczną odległość.
Nie było szans, by Arrow pozwolił jej zostać w samochodzie i nawet
nie łudził się, by ona przystała na takową propozycję. Chyba,
że użyłby siły... Zresztą, było już o wiele za późno by o
tym myśleć, a gdy cała brygada aurorów pod opieką Arrowa weszła
do głównego gmachu, przez otwarte wrota, nie było co się
oszukiwać.
Jasny
korytarz sprawiał wrażenie podobne go do Banku Gringotta. Nie była
to budowla monumentalna, a jednak wzbudzała w nich bojaźń.
Podwieszane na kolebkowym sklepieniu żyrandole były wygaszone.
Światło wpadające przez strzeliste okna rzucało jasny blask na
lśniącą, marmurową podłogę. Na niej zaś widniało godło;
wpisany w koło znak nieskończoności oznaczony rzymską cyfrą;
trzy. Symbol Zakonu.
Wszystko
to upewniało go w przekonaniu, że już tu był, jednak nie dzielił
się z nikim tą wieścią. Ostatecznie znajomość terenu mogła był
jego ostatnią bronią. Pocieszał się tą myślą, trzymając
Hermionę cały czas blisko i nieco z tyłu siebie. Czuł jej strach,
przez co czuł się coraz bardziej odpowiedzialny za nią. Wymienił
spojrzenie z Joshua, który wyglądał na czujnego- nie
wystraszonego. Znał przecież ten teren lepiej niż jakikolwiek
inny. Wychował się w tym dziwnym pałacu.
Arrow
nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Najpierw podzielił
swych ludzi na dwa oddziały. Jeden pod jego dowództwem wkraczał od
frontu, natomiast drugi zabezpieczał drogę ucieczki wroga tyłami
posiadłości. Strategia zbyt dziecinna, by mogła być brana na
poważnie.
I Arrow
to wiedział.
Kiedy
weszli do środka, kolejny raz podzielił swoje siły na małe grupy.
Każda wyruszyła w innym kierunku z rozkazem „unieszkodliwienia”
tak wielu członków Zakonu jak tylko zdołają. Kolejną luką w
planie był brak planu. Zero instrukcji, zero umówionych modułów
strategicznych. Większość z nich, nawet nie bardzo rozumiała, co
dokładnie miał na myśli kapitan, mówiąc unieszkodliwić. Może
nie uściślał tego zawczasu zdając sobie sprawę z nikłych szans
swych ludzi w starciu z tymi niezwykłymi czarodziejami.
W
wyniku tych wszystkich zabiegów, w dość szybkich tempie z
dwustu-osobowego chaosu wyłonił się dziwny skład: Draco,
Hermiona, Harry, Ron i dwóch innych mężczyzn pod dowództwem
Arrowa. Zatem ruszyli w głąb labiryntu korytarzy. Harry i Ron
poruszali się z wprawą – przecież uczestniczyli już w podobnych
misjach. No... te poprzednie nie były samobójcze- pomyślał
z rezygnacją blondyn. Arrow wyglądał jak
atakujący tygrys, gdy tak szedł na czele cały napięty i czujny.
Poruszał się sprawnie i zupełnie bezgłośnie, raz po raz
wychylając się za róg. Draco miał niemiłe wrażenie, że tym
razem jego ruchy są przemyślane, a on dobrze wie, gdzie ma iść,
dlatego musiał coś zrobić. Wywołać jakieś zamieszanie. Coś co
pokrzyżuje jego plany, bo jeżeli prawdą było to, czego dowiedział
się poprzedniej nocy, jeżeli Hermiona ma stanowić cenę rozejmu i
pozornego zwycięstwa, to nie mógł dopuścić do spotkania się
Arrowa i Hatechorna.
Za wszelką cenę.
Dlatego też, gdy przechodzili obok ceramicznego popiersia Juliusza
Cezara stojącego na postumencie, jego noga celowo spotkała się z
nogą postumentu. Nim ktokolwiek zrozumiał, co się dzieje, rzeźba
zachwiała się i spadła na gładką posadzkę z wielkich hukiem,
roztrzaskując się na miliony białych okruchów. W jednej chwili
zza rogu wyszło trzech ludzi i natychmiast rozegrało się piekło.
Harry,
Ron i dwóch aurorów, których imion nikt nie znał natychmiast
zajęli się odpieraniem ataków. Arrow został pozbawiony różdżki,
lecz został ochroniony przez dalszymi klątwami przez
swoich ludzi. Draco odszukał
wzrokiem Hermionę. Doskoczył do niej jednym
susem i osłaniając jej
ciało własnym ruszył, jednocześnie starając się nie zgubić
różdżki. Wcześniej tego nie zauważył, lecz teraz zrozumiał,
że w lewym oku tkwi odłamek nieszczęsnego Cezara piekąc
i utrudniając widzenie.
Nagle
poczuł silne szarpnięcie i nadchodzące zaraz po nim dwa naprawdę
silne ciosy. Jeden zwalił go z nóg, a drugi pozbawił przytomności.
Ostatnim co pamiętał, był
krzyk Hermiony.
***
Nie wiedziała, jak wszystko mogło się tak szybko rozegrać. Nie
zrozumiała też, dlaczego Draco zamiast pozwolić jej stanąć u
boku przyjaciół- tam gdzie było jej miejsce, nagle zaczął
odciągać ją w bok, a gdy Arrow powalił ślizgona i chwycił ją
mocno za ramię i zaczął odciągać od wrzawy, zupełnie straciła
głowę. Uścisk jego żelaznej dłoni był bolesny i nie miał nic
wspólnego z delikatnością. Gdyby nie jej zdrowe nogi, tarmosiłby
nią po podłodze. Krzyczała i próbowała się wyrywać, lecz
skutek był zerowy. Gdyby nie zabrał jej różdżki, rzuciłaby w
niego jakąkolwiek klątwą, ale teraz była bezsilna.
-Arrow! Arrow, ty draniu! Zatrzymaj się w tej chwili! Stój mówię!
Stój! - i o dziwo stanął. Popychając ją na ścianę i
przyciskając do niej. Dopiero teraz- dysząc ze złości i
zmęczenia, zrozumiała, że są już daleko od miejsca, gdzie nadal
walczą, o ile dają radę, Harry i Ron, gdzie pod ścianą leży
nieprzytomny Draco.
-Spokojnie panno Granger. To jest bitwa. Powinna pani zachować
więcej spokoju, bo sprowadzi pani na nas kłopoty. Nie chcemy tego
prawda? - mówił do niej niczym nauczyciel do ucznia. Aż cała
trzęsła się ze złości, której nie potrafiła wypowiedzieć.
Dlatego też uderzyła go z całej siły w nos z zamkniętej pięści.
Energia jaką włożyła w cios była wystarczająca by jego głowa
na moment odskoczyła do tyłu oraz wystarczająca by go rozjuszyć.
Patrzyła ze strachem jak w oczach mężczyzny budzi się furia, a na
spoconym czole pojawia się pulsująca, gruba żyła.
W jednej chwili odciągnął ją od ściany, by w drugiej z ogromnym
impetem rzucić o przeciwną. Tył jej głowy boleśnie odbił się
od muru, aż pociemniało jej przed oczyma. Nim upadła na ziemię,
ten podtrzymał ją obiema dłońmi, z całej siły ściskając jej
szyję. Poczuła ból przeszywający całe ciało oraz głowę
latającą gdzieś pod sufitem. Nie mogąc nabrać powietrza w płuca,
zaczęła machać nogami i rękoma niczym dzikie zwierze, byle tylko
go dosięgnąć i powstrzymać.
-Słuchaj mnie, głupia dziewucho!- jego głos sprawił, że
przestała wierzgać. - Przestań myśleć o sobie i zacznij słuchać.
Ci ludzie, których widziałaś jeszcze chwilę temu- moi ludzie,
pewnie większość z nich już nie żyje. Musisz się uspokoić i
współdziałać. Inaczej twoi przyjaciele- o ile jeszcze żyją-
zginą przez Ciebie, bo nie zdążę im pomóc. Zrozumiano!? -
pokiwała słabo głową, czując jak powoli traci przytomność.
Nagle
nacisk na jej szyi zniknął. Opadła na podłogę krztusząc się i
dławiąc tlenem. Gdy powoli dochodziła do siebie, znów została
pociągnięta do przodu. Szła
tak za swym tyranem potykając się i przewracając.
-Dlaczego...
pobiłeś Draco? O co w tym
wszy...stkim chodzi? - wydyszała, idąc za mężczyzną.
-Draco to zdrajca, wiedziałem to od początku. Pracuje dla Zakonu,
jak jego ojciec. Po jego śmierci musiał zająć jego miejsce –
zabrakło jej słów. Nie wiedziała już, w co ma wierzyć.
Brakowało jej elementów, by ułożyć to w całość.
Zamilkła. Nagle kapitan zatrzymał się przed dużymi, drewnianymi
drzwiami. Wzmocnił uścisk na jej przedramieniu, aż wyrwał jej się
jęk bólu, lecz ten nie zważał na nią. Otworzył ostrożnie
drzwi. Zaskoczył ją absurdalny widok za nimi.
Ich oczom ukazał się egzotyczny ogród. W wilgotnym powietrzu
unosił się słodki zapach kwiatowych pąków. Naprzeciw drzwi w
odległości około stu metrów znajdowała się fontanna, z której
cienkimi strumykami wytryskiwała krystalicznie czysta woda. Od niej
odchodziły szerokie alejki biegnąc do czterech przeciwnych zakątków
ogrodu. Oprócz roślinności porastającej wokół nich, zauważyli
też zawieszone w powietrzu tarasy, na których rosły bujne kwiaty i
pnącza, opadające ku ziemi. Szemrząca woda naśladowała muzykę,
a latające tu i ówdzie motyle- tancerzy.
Na
samym końcu, wzrok Hermiony padł na postać stojącą obok
fontanny. Dziewczyna zdziwiła się, że nie zauważyła jej
wcześniej, zupełnie jakby dopiero teraz zmaterializowała się
przed nimi. Arrow w momencie, gdy sam spostrzegł to, co ona zamiast
zrobić cokolwiek, co uznałaby za logiczne- chwycił ją boleśnie
za włosy i zaczął z nową brutalnością i zawziętością targać
ku mężczyźnie obserwującego
ich bacznie.
Kiedy znaleźli się tuż przed nim, Arrow wreszcie powiedział coś,
co rozjaśniło sytuację.
-Richard Hatchorne? Oto ona. Dotrzymałem umowy – straszy pan,
którym okazała się być „postać” przez dłuższy czas nie
spuszczał spokojnego spojrzenia szarych oczu z kapitana, a kiedy
zapadła cisza tak ciężka, że odgłosy przyrody zaczęły być
podobne do buczenia silnika odrzutowego, wreszcie jego wzrok
ześlizgnął się na twarz Hermiony.
Ta spojrzała hardo w oczy człowieka, który wyjął jej niemal pół
roku z życiorysu, usiłował zabić, przejmował Ministerstwo Magii
oraz ścigał przez całą Wielką Brytanię.
-Tak, w istocie to panna Granger- skwitował uśmiechając się
dumnie, zupełnie jakby brak strachu w jej oczach i wrogość
zadowoliły go.
***
Jęknął cicho. Ale miał kaca! Głowa nie bolała go tak od...
nigdy! Próbował przypomnieć sobie gdzie może być, ale w tym
momencie nie był pewien jak brzmi jego imię.
-Draco? - usłyszał głos z oddali. Chciał mu podziękować za
podpowiedź, ale to wiązałoby się z koniecznością opuszczenia
krainy snów, w której nadal jeszcze jedną nogą przebywał.
-Draco! Wstawaj do cholery, nie czas na spanie! Odpoczniesz po
śmierci, teraz musimy szukać Hermiony. O ile nie jest za późno –
Hermiona. To imię odblokowało najnowsze wspomnienia. Bitwa w
Zakonie. Próba ucieczki. Arrow. Krzyk dziewczyny. Natychmiast
otworzył oczy i wstał do pozycji siedzącej. Natychmiast złapał
się za czoło i niemal krzyknął z zaskoczenia i bólu. Do tego w
łzawiącym oku czuł jakieś ciało obce. Oficjalnie: to jego
najgorsza pobudka w życiu, a zaliczył ich naprawdę wiele.
-Ugh... co to za czarcie sztuczki? – mruknął mając a myśli
obecne okoliczności.
-Ktoś cię nieźle trzasnął jakimś zaklęciem. Budziłem cię
ostatni kwadrans, wyglądałeś jak martwy – w głosie Josha czuł
lekkie wyjaskrawienie, jednak z dużą dozą prawdy.
-Ha! Żeby to było zaklęcie! Arrow mnie znokautował i zgłuszył,
kiedy próbowałem nawiać z Hermioną, a potem... GDZIE ONA JEST? -
kiedy uświadomił sobie, że ostatni raz, gdy widział dziewczynę,
Arrow ciągnął ją wgłąb korytarzy, w przypływie adrenaliny
wstał na równe nogi i już zamierzał biec w ślad za nią.
-Hej! Młody! Spokojnie, nie szarżuj. Nim będziesz bawił się w
rycerza, pozwól że naprawię twoje oko – rzekł uspakajającym
tonem, niczym do narowistego konia- ..i tak pomyślałem, że różdżka
też może się przydać – dodał wskazując na magiczny patyk w
swojej dłoni.
***
-Harry? - głos Rona brzmiał słabo i zdradzał strach. Jego twarz
zwykle rumiana, teraz przechodziła w odcienie zieleni. Trudno mu się
dziwić. Mógł być nieco oszołomiony, po tym co się wydarzyło.
Kiedy szala zwycięstwa zaczęła zdecydowania przechylać w stronę
przeciwników, jeden starszy auror leżał nieprzytomny, a drugi
właśnie stracił różdżkę, stało się coś dziwnego. Bardzo
dziwnego. Napastnicy jak na sygnał dosłownie ulotnili się. Chłopcy
stali tak w milczeniu, próbując ogarnąć umysłem to, co zaszło.
Harry upadł na kolana z wyczerpania, ponieważ to on był głównym
celem ich ataków i to on musiał bronić się najbardziej.
-Ron... myślę, że coś tu nie gra – zauważył, równie
skonsternowany.
-Poszukajmy innych, może wygraliśmy i nawiali? - chłopak wysunął
przypuszczenia, które snuli obaj.
-Za mną, chłopcy – usłyszeli głos aurora, który już zdążył
nieco oprzytomnieć i odzyskać jasność myślenia.
-A ten? - spytał Weasley, szturchając w nogę drugiego aurora,
który leżał bezwładnie na szklistej marmurowej podłodze,
przyprószonej odłamkami rzeźby.
-Mu już nic nie pomoże, my możemy jeszcze na coś się przydać.
No dalej – oboje popatrzyli ostatni raz na ciało mężczyzny w
średnik wieki. Ronald poczuł, że robi mu się słabo, a śniadanie
zapowiada powrót. Nie oglądając się więcej, ruszyli za
człowiekiem Arrowa, lecz jedyne co znaleźli to ciała i jeszcze
więcej zdezorientowanych aurorów, którzy w obliczu dziwnego
zachowania wroga, nie mieli pojęcia, co z sobą zrobić i dokąd
iść. Wszyscy też zwrócili uwagę na zniknięcie Arrowa oraz
Hermiony, nikt natomiast nie pamiętał o Draco i Joshu.
***
Richard Hatchorne wyciągnął otwartą dłoń i położył ją na
ramieniu kapitana. Wyglądało to jak gest wsparcia i pochwały wobec
osiągnięć Arrowa dopóty, dopóki ten nie padł zupełnie
bezwładnie na ziemię, zwalniając jej włosy z bolesnego uścisku.
Dziewczyna patrzyła na jego nieruchome ciało z konsternacją. Co tu
się wydarzyło? To znaczy, wiedziała CO, lecz nie do końca chciała
dopuścić do siebie to wytłumaczenie. Odebrać komuś życie
dotykiem, to niesamowicie trudne. Znaczy to, iż osoba, która tego
dokonała, nie potrzebuje różdżki wcale. Aby posługiwać się
magią bez jej użycia, konieczne jest przejście ceremonii, podczas
której czarodziej przejmuje całkowicie wszystkie właściwości
swojej różdżki, a moc z jej rdzenia płynie w jego żyłach jak
krew. Żeby przeżyć ten rytuał konieczne są nie tylko
umiejętności i wiedza magiczna, ale także nienaganne zdrowie i
silną wolę.
-Tak mi przykro, że nie przedstawiono nas sobie jak należy. Kto
widział, aby damę przyprowadzać jak królika za uszy i pytać czy
królik dostatecznie tłusty, czy ubić innego? Przepraszam panią
najmocniej. Ten człowiek nie będzie już więcej umniejszał w ten
sposób pani godności. Zróbmy to jak należy. Nazywam się Richard
Hatchorne i niezmiernie miło mi poznać panią po tak długim
cieszeniu się zaledwie wzmiankami o pani, bez osobistego poznania –
ukłonił się nisko i ucałował jej pokrytą kurzem dłoń.
-Mnie również miło poznać człowieka, który omal mnie nie zabił
– odparła krótko, starając się mówić zupełnie swobodnie, bez
drżenia głosu. Ten uśmiechnął się delikatnie i uprzejmie, jakby
opowiedziała mu zabawną anegdotkę przy herbacie.
-Może mi pani wierzyć, bądź nie, ale nie ja jestem winien tamtego
nieporozumienia, a człowiek leżący u pani stóp. Musi pani
zrozumieć, że nie jestem złym człowiekiem- jego głos był tak
przekonujący, wygląd tak niepozorny, że to wrażenie niemal ją
powaliło.
-Niech pan to udowodni, niech odwoła swoich ludzi, niech moi
przyjaciele przestaną ginąć – rzekła twardym głosem, dobrze
wiedząc, że mając kartę przetargową- siebie- może się
targować. Ktoś kiedyś powiedział, że aby pokonać przeciwnika
wystarczy go zrozumieć, a ona chyba właśnie zaczynała zbierać
wszystkie informacje i formować logiczną i spójną historię.
Starszy pan w dobrze wykrojonym garniturze z dużymi zakolami oraz
siwymi skroniami uniósł dłoń w przestrzeń i wyszeptał coś,
czego nie dosłyszała.
-Już. Pani przyjaciele są bezpieczni. Pan Malfoy również.
Przypuszczam, że głównie o niego pani chodziło- iskierki
rozbawienia zaigrały w jego niebieskich oczach.
-Jak mam panu wierzyć? - zapytała, nadal bojąc się o bliskich.
Oczyma wyobraźni zobaczyła Harrego i Rona walczących o życie,
Draco leżącego bez życia... Zdała sobie sprawę z tego, ile dla
niej znaczą. Mogła przystać na każde warunki, byle zabezpieczyć
ich życie.
-Ma pani tylko słowo gentlemana, który jest honorowym człowiekiem
starej daty. Proszę pozwolić mi pokazać pani ogród.
Rzeczywiście- był on piękny, lecz to mnogość rzadkich gatunków
roślin magicznych zachwyciła pannę Granger. Szli tak ramię w
ramię, a gdy ona podziwiała, Richard mówił o zastosowaniach,
miejscach występowania i ciekawostkach, choć nie było jej to
potrzebne- już to wiedziała.
-Cały mój zbiór, moje ogromne biblioteki, które roją się od
białych kruków i należą do najbogatszych na globie, laboratoria,
badania, fundusze, uczelnie. Wszystko to jest na wyciągnięcie ręki.
Jest pani szczęściarą, pani niezwykły umysł, który należy
jedynie dopełnić wiedzą szczegółową i tajemną... Może być
pani lekarstwem dla świata, recepturą na wszystko – głos
starszego pana może i nie był tak głośny i straszny, lecz
przebijał jej skórę, obijał się o kości, grał na ścięgnach
jej ciała, mroził krew w żyłach, jeżył włoski na karku,
napawał strachem.
-Chcę, aby wstąpiła pani do mojego Zakonu, a obiecuję wycofać
wszystkie moje wpływy z Ministerstwa Magii – wierzyła mu. Wiara
to jedyne co jej pozostało.
-Chcę aby moi przyjaciele zostali odesłani do Hogwartu. Zgodzę
się, ale tylko pod tym warunkiem. Wstąpię za bezpieczeństwo moich
bliskich.
Zrozumiała, że on nie zrezygnuje z niej, że taki człowiek nie
poddaje się, że nie odpuści. Jedynym wyjściem było poddać się
i uratować przyjaciół. Cokolwiek chciał, na pewno nie zależało
mu na jej śmierci i mogła to wykorzystać.
Na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.
-Zawsze wierzyłem w pani rozsądek. Nie pożałujesz, Hermiono.
Otrzymasz najlepsze wykształcenie i wkrótce pomożesz nam w
osiąganiu wspaniałych rzeczy. Jeszcze będziesz dumna z tej
decyzji. Obiecuję ci to.
Hermiona słuchała tego zupełnie otępiała, nagle uświadamiając
sobie, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Nie miała
prawa należeć do tego samego świata, którego tak pragnęła. Nie
ukończy Hogwartu, nie będzie pracować z przyjaciółmi, nie
przytuli Harrego i Rona, nie dowie się, co by było gdyby... Łzy
napływały do oczu, lecz dzielnie je powstrzymała.
-Zaraz poślę po kogoś, kto odprowadzi cię do twoich kwater. Muszę
posprzątać ten bałagan. Pani przyjaciele nieźle dziś
narozrabiali. Już wysyłam moich ludzi, aby wyjaśnili im sytuację.
Na pewno się ucieszą.
***
-Harry? Co jest?
Jeden wielki chaos. Ludzie nie wiedzący co się stało, patrzący po
sobie bez zrozumienia.
-Wygraliśmy. Richard Hatechorne nie żyje. Zakon się rozpadł.
Wracamy do życia.
-A... co z Hermioną?
-Arrow się nią zajął, pewnie są już bezpieczni na zewnątrz.
-Też się wynośmy- rzekł Ron obrzucając korytarz strachliwym
spojrzeniem.
-Dobry pomysł.
Uf... 6 stron A4
Jak po świętach? Nie poszło w cycki ;___;
Chciałam życzyć wam wszystkiego, co dobre na nowy rok, aby układało wam się życie towarzyskie, aby to zawodowe też szło nie najgorzej. Realizujcie swoje marzenia, róbcie to, co przynosi wam satysfakcje, bądźcie dla siebie i dla innych. No i żeby autorki były systematyczne i słowne ;)
Wszystkiego co najlepsze!
Ha! Jest rozdział!
OdpowiedzUsuńI to jaki, kurczaki. Za bardzo nie pamiętałam co się działo w poprzednim, więc musiałam się cofnąć xd
Jejciu, jestem ciekawa co postanowi Hermiona.. Przyłączy się do tego idioty, żeby ochronić swoich przyjaciół?
Draco.. Jest kochany! Tak się martwi o Hermionę. Szłodko.
Aaron jest bezczelny, nie lubię go, niech się schowa, o!
Ogólnie rozdział jest naprawdę świetny, widać, że nie piszesz na odwal się, tylko tak, aby było pięknie i ładnie :D
Ja również życzę Ci szczęśliwego nowego roku, no i, żeby wszystkie Twoje marzenia się spełniły ;)
Ugh, u mnie też nie poszło w cycki ;__; A miało być tak pięknie ;c
Czekam na kolejny rozdział, mam nadzieję, że nie będziemy już tak długo czekały :)
droga-do-milosci.blogspot.com/
Pozdrawiam, M.
Moje ty kochane M.! Cieszę się, że tak uważasz :3
UsuńCo do Arrowa to... no tak jakby martwy już nie będzie przeszkadzał :D
Dziękuję za życzenia, mam nadzieję, że się spełnią ;D
Pozdrawiam
Never :*
Cześć, dzięki za spamiaszczy komentarz na blogu. Tego było mi trzeba.
OdpowiedzUsuńHej ;*
OdpowiedzUsuńDopiero wczoraj znalazłam twojego bloga i przeczytalam wszystkie rozdziały. Mam nadzieje ze rozdzial nastepny będzie już niedługo bo nie mogę sie doczekać ;*
Co do tego rozdziału to był cudowny, a przede wszystkim długi ;) Dlaczego ten Hatechorne jest taki głupi? Po co mu kurde Hermiona do kolekcji?...mam nadzieje że Draco jakimś cudem uratuje Hermione i będą zyli długo i szczęśliwie <3 ohhh... Mam pytanie: ile jeszcze rozdziałów do konca? Mam nadzieje ze nie chcesz jeszcze kończyć tego bloga bo jest cudowny ;))
Pozdrawia i zycze weny ;)
/Charlotte
Hej! :D
UsuńBardzo się cieszę z tego, co tu napisałaś. Piszę go tak szybko jak tylko mogę! :D
Dziękuję za te miłe słowa :3
Hm... planuję jeszcze ok 5 rozdziałów, ale wszystko może się zmienić ;)
Pozdrawiam
Never
Chcem nowy rozdział :c
OdpowiedzUsuńPisze się :)
Usuń:C
UsuńPrzeczytałam całe opowiadanie jednego dnia. Chce więcej!
OdpowiedzUsuń