wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 24



Ja wiem, że to haniebne, znikać na tak długo i nawet się nie usprawiedliwiam, bo nie śni mi się nawet wasze wybaczenie. Po prostu wrzucam kolejny rozdział. 

Zgoda? ;)



Rozdział 24

Safetysuit - Find A Way 
A w serce moje wstąpił wiatr 
I tam on zamieszkał i szumi.
A domem moim stał się las 
Nad lasem biją pioruny.
-E. Strachura


Nasze życie to szybki pokaz slajdów. Wszystko pędzi, nie mamy czasu oglądać się za siebie, nie patrzymy pod nogi, my biegniemy. Od narodzin do śmierci, jak spłoszone trzaskiem łamanej gałązki sarny, pędzimy na oślep i zupełnie bez orientacji. Rozdzielamy się i gubimy w gęstwinie. Często sami nie wiemy co się z nami dzieje, pytamy: Co ze mną jest nie tak? Nie czekamy na odpowiedź...
...bo przecież się spieszymy.

Raz na jakiś czas zdarzają się nam przypadkowe chwile olśnienia, gdy nagle zdajemy sobie sprawę z czegoś ważnego. Tak on teraz właśnie zaczął rozumieć pewną istotną rzecz, która zupełnie odwracała cały jego światopogląd.

***

Nie było mowy o wykręceniu się z tego szalonego balu. Nie przeszły żadne wymówki. Zaproszenie nie pozostawiało wyboru- musieli robić co im kazano, licząc na szczęście.
Kiedy wszyscy znaleźli się przed główną siedzibą Zakonu Trzech Głów, Draco odczuł coś na kształt deja vu. Miał nieodparte wrażenie, że już kiedyś widział ten budynek, a nawet wiedział jak wygląda on w środku.
Zbudowany na planie prostokąta, czteropiętrowy wiktoriański pałacyk. O tej porze jego stoicka, blado-marmurowa sylwetka skąpana w różowym świetle poranka zlewała się z jasnymi ogrodami posiadłości. Centralnym miejscem budowli był kryty ogród botaniczny z podwieszanymi tarasami kwiatów, fontanną i alejkami. Korytarze rozchodzące się na boki, ukryte przejścia, schody i piwnice. Wszystko to jakby w postaci miliona zdjęć, urywków z życia wbijało się w jego świadomość.
Już nawet nie dbał o to, kto siedzi za kierownicą jego samochodu i jak bardzo nienawidzi siedzieć na tylnym siedzeniu. Po prostu chciał móc zabrać siedzącą obok Hermionę na bezpieczną odległość. Nie było szans, by Arrow pozwolił jej zostać w samochodzie i nawet nie łudził się, by ona przystała na takową propozycję. Chyba, że użyłby siły... Zresztą, było już o wiele za późno by o tym myśleć, a gdy cała brygada aurorów pod opieką Arrowa weszła do głównego gmachu, przez otwarte wrota, nie było co się oszukiwać.

Jasny korytarz sprawiał wrażenie podobne go do Banku Gringotta. Nie była to budowla monumentalna, a jednak wzbudzała w nich bojaźń. Podwieszane na kolebkowym sklepieniu żyrandole były wygaszone. Światło wpadające przez strzeliste okna rzucało jasny blask na lśniącą, marmurową podłogę. Na niej zaś widniało godło; wpisany w koło znak nieskończoności oznaczony rzymską cyfrą; trzy. Symbol Zakonu.
Wszystko to upewniało go w przekonaniu, że już tu był, jednak nie dzielił się z nikim tą wieścią. Ostatecznie znajomość terenu mogła był jego ostatnią bronią. Pocieszał się tą myślą, trzymając Hermionę cały czas blisko i nieco z tyłu siebie. Czuł jej strach, przez co czuł się coraz bardziej odpowiedzialny za nią. Wymienił spojrzenie z Joshua, który wyglądał na czujnego- nie wystraszonego. Znał przecież ten teren lepiej niż jakikolwiek inny. Wychował się w tym dziwnym pałacu.
Arrow nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Najpierw podzielił swych ludzi na dwa oddziały. Jeden pod jego dowództwem wkraczał od frontu, natomiast drugi zabezpieczał drogę ucieczki wroga tyłami posiadłości. Strategia zbyt dziecinna, by mogła być brana na poważnie.
I Arrow to wiedział.
Kiedy weszli do środka, kolejny raz podzielił swoje siły na małe grupy. Każda wyruszyła w innym kierunku z rozkazem „unieszkodliwienia” tak wielu członków Zakonu jak tylko zdołają. Kolejną luką w planie był brak planu. Zero instrukcji, zero umówionych modułów strategicznych. Większość z nich, nawet nie bardzo rozumiała, co dokładnie miał na myśli kapitan, mówiąc unieszkodliwić. Może nie uściślał tego zawczasu zdając sobie sprawę z nikłych szans swych ludzi w starciu z tymi niezwykłymi czarodziejami.
W wyniku tych wszystkich zabiegów, w dość szybkich tempie z dwustu-osobowego chaosu wyłonił się dziwny skład: Draco, Hermiona, Harry, Ron i dwóch innych mężczyzn pod dowództwem Arrowa. Zatem ruszyli w głąb labiryntu korytarzy. Harry i Ron poruszali się z wprawą – przecież uczestniczyli już w podobnych misjach. No... te poprzednie nie były samobójcze- pomyślał z rezygnacją blondyn. Arrow wyglądał jak atakujący tygrys, gdy tak szedł na czele cały napięty i czujny. Poruszał się sprawnie i zupełnie bezgłośnie, raz po raz wychylając się za róg. Draco miał niemiłe wrażenie, że tym razem jego ruchy są przemyślane, a on dobrze wie, gdzie ma iść, dlatego musiał coś zrobić. Wywołać jakieś zamieszanie. Coś co pokrzyżuje jego plany, bo jeżeli prawdą było to, czego dowiedział się poprzedniej nocy, jeżeli Hermiona ma stanowić cenę rozejmu i pozornego zwycięstwa, to nie mógł dopuścić do spotkania się Arrowa i Hatechorna. Za wszelką cenę.
Dlatego też, gdy przechodzili obok ceramicznego popiersia Juliusza Cezara stojącego na postumencie, jego noga celowo spotkała się z nogą postumentu. Nim ktokolwiek zrozumiał, co się dzieje, rzeźba zachwiała się i spadła na gładką posadzkę z wielkich hukiem, roztrzaskując się na miliony białych okruchów. W jednej chwili zza rogu wyszło trzech ludzi i natychmiast rozegrało się piekło.
Harry, Ron i dwóch aurorów, których imion nikt nie znał natychmiast zajęli się odpieraniem ataków. Arrow został pozbawiony różdżki, lecz został ochroniony przez dalszymi klątwami przez swoich ludzi. Draco odszukał wzrokiem Hermionę. Doskoczył do niej jednym susem i osłaniając jej ciało własnym ruszył, jednocześnie starając się nie zgubić różdżki. Wcześniej tego nie zauważył, lecz teraz zrozumiał, że w lewym oku tkwi odłamek nieszczęsnego Cezara piekąc i utrudniając widzenie.
Nagle poczuł silne szarpnięcie i nadchodzące zaraz po nim dwa naprawdę silne ciosy. Jeden zwalił go z nóg, a drugi pozbawił przytomności. Ostatnim co pamiętał, był krzyk Hermiony.


***

Nie wiedziała, jak wszystko mogło się tak szybko rozegrać. Nie zrozumiała też, dlaczego Draco zamiast pozwolić jej stanąć u boku przyjaciół- tam gdzie było jej miejsce, nagle zaczął odciągać ją w bok, a gdy Arrow powalił ślizgona i chwycił ją mocno za ramię i zaczął odciągać od wrzawy, zupełnie straciła głowę. Uścisk jego żelaznej dłoni był bolesny i nie miał nic wspólnego z delikatnością. Gdyby nie jej zdrowe nogi, tarmosiłby nią po podłodze. Krzyczała i próbowała się wyrywać, lecz skutek był zerowy. Gdyby nie zabrał jej różdżki, rzuciłaby w niego jakąkolwiek klątwą, ale teraz była bezsilna.
-Arrow! Arrow, ty draniu! Zatrzymaj się w tej chwili! Stój mówię! Stój! - i o dziwo stanął. Popychając ją na ścianę i przyciskając do niej. Dopiero teraz- dysząc ze złości i zmęczenia, zrozumiała, że są już daleko od miejsca, gdzie nadal walczą, o ile dają radę, Harry i Ron, gdzie pod ścianą leży nieprzytomny Draco.
-Spokojnie panno Granger. To jest bitwa. Powinna pani zachować więcej spokoju, bo sprowadzi pani na nas kłopoty. Nie chcemy tego prawda? - mówił do niej niczym nauczyciel do ucznia. Aż cała trzęsła się ze złości, której nie potrafiła wypowiedzieć. Dlatego też uderzyła go z całej siły w nos z zamkniętej pięści. Energia jaką włożyła w cios była wystarczająca by jego głowa na moment odskoczyła do tyłu oraz wystarczająca by go rozjuszyć. Patrzyła ze strachem jak w oczach mężczyzny budzi się furia, a na spoconym czole pojawia się pulsująca, gruba żyła.
W jednej chwili odciągnął ją od ściany, by w drugiej z ogromnym impetem rzucić o przeciwną. Tył jej głowy boleśnie odbił się od muru, aż pociemniało jej przed oczyma. Nim upadła na ziemię, ten podtrzymał ją obiema dłońmi, z całej siły ściskając jej szyję. Poczuła ból przeszywający całe ciało oraz głowę latającą gdzieś pod sufitem. Nie mogąc nabrać powietrza w płuca, zaczęła machać nogami i rękoma niczym dzikie zwierze, byle tylko go dosięgnąć i powstrzymać.
-Słuchaj mnie, głupia dziewucho!- jego głos sprawił, że przestała wierzgać. - Przestań myśleć o sobie i zacznij słuchać. Ci ludzie, których widziałaś jeszcze chwilę temu- moi ludzie, pewnie większość z nich już nie żyje. Musisz się uspokoić i współdziałać. Inaczej twoi przyjaciele- o ile jeszcze żyją- zginą przez Ciebie, bo nie zdążę im pomóc. Zrozumiano!? - pokiwała słabo głową, czując jak powoli traci przytomność.
Nagle nacisk na jej szyi zniknął. Opadła na podłogę krztusząc się i dławiąc tlenem. Gdy powoli dochodziła do siebie, znów została pociągnięta do przodu. Szła tak za swym tyranem potykając się i przewracając.

-Dlaczego... pobiłeś Draco? O co w tym wszy...stkim chodzi? - wydyszała, idąc za mężczyzną.
-Draco to zdrajca, wiedziałem to od początku. Pracuje dla Zakonu, jak jego ojciec. Po jego śmierci musiał zająć jego miejsce – zabrakło jej słów. Nie wiedziała już, w co ma wierzyć. Brakowało jej elementów, by ułożyć to w całość.
Zamilkła. Nagle kapitan zatrzymał się przed dużymi, drewnianymi drzwiami. Wzmocnił uścisk na jej przedramieniu, aż wyrwał jej się jęk bólu, lecz ten nie zważał na nią. Otworzył ostrożnie drzwi. Zaskoczył ją absurdalny widok za nimi.
Ich oczom ukazał się egzotyczny ogród. W wilgotnym powietrzu unosił się słodki zapach kwiatowych pąków. Naprzeciw drzwi w odległości około stu metrów znajdowała się fontanna, z której cienkimi strumykami wytryskiwała krystalicznie czysta woda. Od niej odchodziły szerokie alejki biegnąc do czterech przeciwnych zakątków ogrodu. Oprócz roślinności porastającej wokół nich, zauważyli też zawieszone w powietrzu tarasy, na których rosły bujne kwiaty i pnącza, opadające ku ziemi. Szemrząca woda naśladowała muzykę, a latające tu i ówdzie motyle- tancerzy.

Na samym końcu, wzrok Hermiony padł na postać stojącą obok fontanny. Dziewczyna zdziwiła się, że nie zauważyła jej wcześniej, zupełnie jakby dopiero teraz zmaterializowała się przed nimi. Arrow w momencie, gdy sam spostrzegł to, co ona zamiast zrobić cokolwiek, co uznałaby za logiczne- chwycił ją boleśnie za włosy i zaczął z nową brutalnością i zawziętością targać ku mężczyźnie obserwującego ich bacznie.

Kiedy znaleźli się tuż przed nim, Arrow wreszcie powiedział coś, co rozjaśniło sytuację.

-Richard Hatchorne? Oto ona. Dotrzymałem umowy – straszy pan, którym okazała się być „postać” przez dłuższy czas nie spuszczał spokojnego spojrzenia szarych oczu z kapitana, a kiedy zapadła cisza tak ciężka, że odgłosy przyrody zaczęły być podobne do buczenia silnika odrzutowego, wreszcie jego wzrok ześlizgnął się na twarz Hermiony.
Ta spojrzała hardo w oczy człowieka, który wyjął jej niemal pół roku z życiorysu, usiłował zabić, przejmował Ministerstwo Magii oraz ścigał przez całą Wielką Brytanię.
-Tak, w istocie to panna Granger- skwitował uśmiechając się dumnie, zupełnie jakby brak strachu w jej oczach i wrogość zadowoliły go.


***


Jęknął cicho. Ale miał kaca! Głowa nie bolała go tak od... nigdy! Próbował przypomnieć sobie gdzie może być, ale w tym momencie nie był pewien jak brzmi jego imię.

-Draco? - usłyszał głos z oddali. Chciał mu podziękować za podpowiedź, ale to wiązałoby się z koniecznością opuszczenia krainy snów, w której nadal jeszcze jedną nogą przebywał.
-Draco! Wstawaj do cholery, nie czas na spanie! Odpoczniesz po śmierci, teraz musimy szukać Hermiony. O ile nie jest za późno – Hermiona. To imię odblokowało najnowsze wspomnienia. Bitwa w Zakonie. Próba ucieczki. Arrow. Krzyk dziewczyny. Natychmiast otworzył oczy i wstał do pozycji siedzącej. Natychmiast złapał się za czoło i niemal krzyknął z zaskoczenia i bólu. Do tego w łzawiącym oku czuł jakieś ciało obce. Oficjalnie: to jego najgorsza pobudka w życiu, a zaliczył ich naprawdę wiele.
-Ugh... co to za czarcie sztuczki? – mruknął mając a myśli obecne okoliczności.
-Ktoś cię nieźle trzasnął jakimś zaklęciem. Budziłem cię ostatni kwadrans, wyglądałeś jak martwy – w głosie Josha czuł lekkie wyjaskrawienie, jednak z dużą dozą prawdy.
-Ha! Żeby to było zaklęcie! Arrow mnie znokautował i zgłuszył, kiedy próbowałem nawiać z Hermioną, a potem... GDZIE ONA JEST? - kiedy uświadomił sobie, że ostatni raz, gdy widział dziewczynę, Arrow ciągnął ją wgłąb korytarzy, w przypływie adrenaliny wstał na równe nogi i już zamierzał biec w ślad za nią.
-Hej! Młody! Spokojnie, nie szarżuj. Nim będziesz bawił się w rycerza, pozwól że naprawię twoje oko – rzekł uspakajającym tonem, niczym do narowistego konia- ..i tak pomyślałem, że różdżka też może się przydać – dodał wskazując na magiczny patyk w swojej dłoni.


***


-Harry? - głos Rona brzmiał słabo i zdradzał strach. Jego twarz zwykle rumiana, teraz przechodziła w odcienie zieleni. Trudno mu się dziwić. Mógł być nieco oszołomiony, po tym co się wydarzyło.
Kiedy szala zwycięstwa zaczęła zdecydowania przechylać w stronę przeciwników, jeden starszy auror leżał nieprzytomny, a drugi właśnie stracił różdżkę, stało się coś dziwnego. Bardzo dziwnego. Napastnicy jak na sygnał dosłownie ulotnili się. Chłopcy stali tak w milczeniu, próbując ogarnąć umysłem to, co zaszło. Harry upadł na kolana z wyczerpania, ponieważ to on był głównym celem ich ataków i to on musiał bronić się najbardziej.
-Ron... myślę, że coś tu nie gra – zauważył, równie skonsternowany.
-Poszukajmy innych, może wygraliśmy i nawiali? - chłopak wysunął przypuszczenia, które snuli obaj.
-Za mną, chłopcy – usłyszeli głos aurora, który już zdążył nieco oprzytomnieć i odzyskać jasność myślenia.
-A ten? - spytał Weasley, szturchając w nogę drugiego aurora, który leżał bezwładnie na szklistej marmurowej podłodze, przyprószonej odłamkami rzeźby.
-Mu już nic nie pomoże, my możemy jeszcze na coś się przydać. No dalej – oboje popatrzyli ostatni raz na ciało mężczyzny w średnik wieki. Ronald poczuł, że robi mu się słabo, a śniadanie zapowiada powrót. Nie oglądając się więcej, ruszyli za człowiekiem Arrowa, lecz jedyne co znaleźli to ciała i jeszcze więcej zdezorientowanych aurorów, którzy w obliczu dziwnego zachowania wroga, nie mieli pojęcia, co z sobą zrobić i dokąd iść. Wszyscy też zwrócili uwagę na zniknięcie Arrowa oraz Hermiony, nikt natomiast nie pamiętał o Draco i Joshu.


***


Richard Hatchorne wyciągnął otwartą dłoń i położył ją na ramieniu kapitana. Wyglądało to jak gest wsparcia i pochwały wobec osiągnięć Arrowa dopóty, dopóki ten nie padł zupełnie bezwładnie na ziemię, zwalniając jej włosy z bolesnego uścisku. Dziewczyna patrzyła na jego nieruchome ciało z konsternacją. Co tu się wydarzyło? To znaczy, wiedziała CO, lecz nie do końca chciała dopuścić do siebie to wytłumaczenie. Odebrać komuś życie dotykiem, to niesamowicie trudne. Znaczy to, iż osoba, która tego dokonała, nie potrzebuje różdżki wcale. Aby posługiwać się magią bez jej użycia, konieczne jest przejście ceremonii, podczas której czarodziej przejmuje całkowicie wszystkie właściwości swojej różdżki, a moc z jej rdzenia płynie w jego żyłach jak krew. Żeby przeżyć ten rytuał konieczne są nie tylko umiejętności i wiedza magiczna, ale także nienaganne zdrowie i silną wolę.

-Tak mi przykro, że nie przedstawiono nas sobie jak należy. Kto widział, aby damę przyprowadzać jak królika za uszy i pytać czy królik dostatecznie tłusty, czy ubić innego? Przepraszam panią najmocniej. Ten człowiek nie będzie już więcej umniejszał w ten sposób pani godności. Zróbmy to jak należy. Nazywam się Richard Hatchorne i niezmiernie miło mi poznać panią po tak długim cieszeniu się zaledwie wzmiankami o pani, bez osobistego poznania – ukłonił się nisko i ucałował jej pokrytą kurzem dłoń.
-Mnie również miło poznać człowieka, który omal mnie nie zabił – odparła krótko, starając się mówić zupełnie swobodnie, bez drżenia głosu. Ten uśmiechnął się delikatnie i uprzejmie, jakby opowiedziała mu zabawną anegdotkę przy herbacie.
-Może mi pani wierzyć, bądź nie, ale nie ja jestem winien tamtego nieporozumienia, a człowiek leżący u pani stóp. Musi pani zrozumieć, że nie jestem złym człowiekiem- jego głos był tak przekonujący, wygląd tak niepozorny, że to wrażenie niemal ją powaliło.
-Niech pan to udowodni, niech odwoła swoich ludzi, niech moi przyjaciele przestaną ginąć – rzekła twardym głosem, dobrze wiedząc, że mając kartę przetargową- siebie- może się targować. Ktoś kiedyś powiedział, że aby pokonać przeciwnika wystarczy go zrozumieć, a ona chyba właśnie zaczynała zbierać wszystkie informacje i formować logiczną i spójną historię.
Starszy pan w dobrze wykrojonym garniturze z dużymi zakolami oraz siwymi skroniami uniósł dłoń w przestrzeń i wyszeptał coś, czego nie dosłyszała.
-Już. Pani przyjaciele są bezpieczni. Pan Malfoy również. Przypuszczam, że głównie o niego pani chodziło- iskierki rozbawienia zaigrały w jego niebieskich oczach.
-Jak mam panu wierzyć? - zapytała, nadal bojąc się o bliskich. Oczyma wyobraźni zobaczyła Harrego i Rona walczących o życie, Draco leżącego bez życia... Zdała sobie sprawę z tego, ile dla niej znaczą. Mogła przystać na każde warunki, byle zabezpieczyć ich życie.
-Ma pani tylko słowo gentlemana, który jest honorowym człowiekiem starej daty. Proszę pozwolić mi pokazać pani ogród.

Rzeczywiście- był on piękny, lecz to mnogość rzadkich gatunków roślin magicznych zachwyciła pannę Granger. Szli tak ramię w ramię, a gdy ona podziwiała, Richard mówił o zastosowaniach, miejscach występowania i ciekawostkach, choć nie było jej to potrzebne- już to wiedziała.
-Cały mój zbiór, moje ogromne biblioteki, które roją się od białych kruków i należą do najbogatszych na globie, laboratoria, badania, fundusze, uczelnie. Wszystko to jest na wyciągnięcie ręki. Jest pani szczęściarą, pani niezwykły umysł, który należy jedynie dopełnić wiedzą szczegółową i tajemną... Może być pani lekarstwem dla świata, recepturą na wszystko – głos starszego pana może i nie był tak głośny i straszny, lecz przebijał jej skórę, obijał się o kości, grał na ścięgnach jej ciała, mroził krew w żyłach, jeżył włoski na karku, napawał strachem.
-Chcę, aby wstąpiła pani do mojego Zakonu, a obiecuję wycofać wszystkie moje wpływy z Ministerstwa Magii – wierzyła mu. Wiara to jedyne co jej pozostało.
-Chcę aby moi przyjaciele zostali odesłani do Hogwartu. Zgodzę się, ale tylko pod tym warunkiem. Wstąpię za bezpieczeństwo moich bliskich.

Zrozumiała, że on nie zrezygnuje z niej, że taki człowiek nie poddaje się, że nie odpuści. Jedynym wyjściem było poddać się i uratować przyjaciół. Cokolwiek chciał, na pewno nie zależało mu na jej śmierci i mogła to wykorzystać.
Na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.
-Zawsze wierzyłem w pani rozsądek. Nie pożałujesz, Hermiono. Otrzymasz najlepsze wykształcenie i wkrótce pomożesz nam w osiąganiu wspaniałych rzeczy. Jeszcze będziesz dumna z tej decyzji. Obiecuję ci to.
Hermiona słuchała tego zupełnie otępiała, nagle uświadamiając sobie, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Nie miała prawa należeć do tego samego świata, którego tak pragnęła. Nie ukończy Hogwartu, nie będzie pracować z przyjaciółmi, nie przytuli Harrego i Rona, nie dowie się, co by było gdyby... Łzy napływały do oczu, lecz dzielnie je powstrzymała.
-Zaraz poślę po kogoś, kto odprowadzi cię do twoich kwater. Muszę posprzątać ten bałagan. Pani przyjaciele nieźle dziś narozrabiali. Już wysyłam moich ludzi, aby wyjaśnili im sytuację. Na pewno się ucieszą.

***

-Harry? Co jest?
Jeden wielki chaos. Ludzie nie wiedzący co się stało, patrzący po sobie bez zrozumienia.
-Wygraliśmy. Richard Hatechorne nie żyje. Zakon się rozpadł. Wracamy do życia.
-A... co z Hermioną?
-Arrow się nią zajął, pewnie są już bezpieczni na zewnątrz.
-Też się wynośmy- rzekł Ron obrzucając korytarz strachliwym spojrzeniem.
-Dobry pomysł.



Uf... 6 stron A4 
Jak po świętach? Nie poszło w cycki ;___; 
Chciałam życzyć wam wszystkiego, co dobre na nowy rok, aby układało wam się życie towarzyskie, aby to zawodowe też szło nie najgorzej. Realizujcie swoje marzenia, róbcie to, co przynosi wam satysfakcje, bądźcie dla siebie i dla innych. No i żeby autorki były systematyczne i słowne ;) 
Wszystkiego co najlepsze!




9 komentarzy:

  1. Ha! Jest rozdział!
    I to jaki, kurczaki. Za bardzo nie pamiętałam co się działo w poprzednim, więc musiałam się cofnąć xd
    Jejciu, jestem ciekawa co postanowi Hermiona.. Przyłączy się do tego idioty, żeby ochronić swoich przyjaciół?
    Draco.. Jest kochany! Tak się martwi o Hermionę. Szłodko.
    Aaron jest bezczelny, nie lubię go, niech się schowa, o!
    Ogólnie rozdział jest naprawdę świetny, widać, że nie piszesz na odwal się, tylko tak, aby było pięknie i ładnie :D
    Ja również życzę Ci szczęśliwego nowego roku, no i, żeby wszystkie Twoje marzenia się spełniły ;)
    Ugh, u mnie też nie poszło w cycki ;__; A miało być tak pięknie ;c
    Czekam na kolejny rozdział, mam nadzieję, że nie będziemy już tak długo czekały :)
    droga-do-milosci.blogspot.com/

    Pozdrawiam, M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje ty kochane M.! Cieszę się, że tak uważasz :3
      Co do Arrowa to... no tak jakby martwy już nie będzie przeszkadzał :D
      Dziękuję za życzenia, mam nadzieję, że się spełnią ;D

      Pozdrawiam
      Never :*

      Usuń
  2. Cześć, dzięki za spamiaszczy komentarz na blogu. Tego było mi trzeba.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej ;*
    Dopiero wczoraj znalazłam twojego bloga i przeczytalam wszystkie rozdziały. Mam nadzieje ze rozdzial nastepny będzie już niedługo bo nie mogę sie doczekać ;*
    Co do tego rozdziału to był cudowny, a przede wszystkim długi ;) Dlaczego ten Hatechorne jest taki głupi? Po co mu kurde Hermiona do kolekcji?...mam nadzieje że Draco jakimś cudem uratuje Hermione i będą zyli długo i szczęśliwie <3 ohhh... Mam pytanie: ile jeszcze rozdziałów do konca? Mam nadzieje ze nie chcesz jeszcze kończyć tego bloga bo jest cudowny ;))
    Pozdrawia i zycze weny ;)
    /Charlotte

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! :D
      Bardzo się cieszę z tego, co tu napisałaś. Piszę go tak szybko jak tylko mogę! :D
      Dziękuję za te miłe słowa :3
      Hm... planuję jeszcze ok 5 rozdziałów, ale wszystko może się zmienić ;)
      Pozdrawiam
      Never

      Usuń
  4. Przeczytałam całe opowiadanie jednego dnia. Chce więcej!

    OdpowiedzUsuń