.jpg)
Oto mamy kolejny rozdział :D
Nie wiem, czy się spodoba, bo chyba lekko krótkawy, jednakże są trzy strony A4
Nie ilość, ale jakość, panienki!
Tak więc będzie się trochę działo.
Rozdział 17
Jak co
dzień doglądali, czy aby na pewno jej stan się poprawia. Jednak
poza coraz to bardziej odpowiednią wagą, nie zmieniało się nic.
Nadal spała nieprzespanym snem, a wszelkie bodźce, po prostu do
niej nie docierały. Harry kilkakrotnie szczypał ją w skórę rąk,
a Ron wpadł na pomysł, by zawołać na głos oznajmiając, iż na
następnej lekcji mają sprawdzian z Transmutacji, jednak nawet to
nie podziałało. Jedynie pani Pomfrey zakazała im pokazywać się
jej na oczy do końca dnia. Skoro zakazała, to zakazała. Po
obiedzie użyli peleryny niewidki, by zanadto nie drażnić
pielęgniarki swym widokiem.
Jednak
tym razem było inaczej. Gdy tylko przekroczyli próg podwójnych
drzwi skrzydła szpitalnego, ujrzeli siedzącą na swym łóżku
dziewczynę. Harry stanął w miejscu i po prostu wpatrywał się w
dziewczynę z otwartą buzią. Ron zareagował nieco bardziej
wylewnie i natychmiast rzucił się w stronę ozdrowionej i cudem nie
wpadł prosto na nią, a jedynie klapnął na krzesło obok.
-Ron –
usłyszał pogodny, choć cichy głos przyjaciółki – Harry.
Jesteście wreszcie – zawołała do niego, na co ten zajął
miejsce obok rudzielca.
-Jak
się czujesz? - zapytał okularnik poważnie, lustrując ją
wzrokiem.
-Wspaniale
– uśmiechnęła się żywo, co dodało ogromnego kontrastu
pomiędzy promiennym uśmiechem, a zapadniętymi policzkami.
-Bo
wyglądasz niespecjalnie – mruknął Ron z cieniem uszczypliwego
humoru.
-To
samo mogłabym powiedzieć o tobie, Ronald – wypowiadając te
słowa, pogłębiła uśmiech, przez co wyglądała prawie komicznie.
Harry w zasadzie chciał poruszyć jakiś poważny temat. Zresztą
takich nie brakowało, ale Giny zmieniła jego plany.
Dziewczyna
wpadła do skrzydła i natychmiast znalazła się po drugiej stronie
pryczy szpitalnej.
-Hermjonica
się obudziła – rzuciła śpiewnie.
-Chyba
– nadal była jeszcze odrobinę skołowana.
–Fajnie,
że zdecydowałaś się przeżyć. Umarłabym z tymi półgłówkami
– mruknęła rozżalona wskazując na chłopców.
-Skoro
mowa o półgłówkach, to gdzie Draco? - zapytał rezolutnie Potter.
***
Mógł
latać tam co pięć minut. Patrzeć jak oddycha i przykrywać ją
kocami. Zadawać sobie pytania: co jeżeli wyjdzie teraz? Co jeżeli
ona obudzi się zaraz po jego wyjściu? Mógł skakać nad nią razem
zresztą, ale od tego miała tych swoich
przyjaciół-pożal-się-Slytherinie. On przecież nie będzie jej
karmił eliksirami i pytał jak tam „zdrowie”. Nie był takim
dobrym aktorem.
Nie
kupował tych jej uśmiechów, chichotów, żartów. Widział gdzie
była, rozumiał przez co przeszła. Jedyną zagadką był sposób, w
jaki owa dziewczyna z łatwością oddzielała emocje od powinności.
Zresztą co miałby robić, mówić? Uratował ją i chyba skończyły
mu się powinności wobec siebie i jej. Była bezpieczna i wracała
do zdrowia. Może nie był to szczyt marzeń, ale zdecydowane
poprawienie sytuacji – owszem.
Zresztą teraz miał nieco ważniejsze rzeczy na głowie, niż
użalanie się nad swą nieumiejętnością rozpoznawania własnych
uczuć i rozchwiania.
Zabił
człowieka.
Zabił
ludzką istotę bez zawahania. Bez mrugnięcia okiem. Po prostu
rzucił zaklęcie, a ten człowiek po prostu umarł. Nie ważne, że
był strasznym tyranem i właśnie torturował Ronalda. Przecież
tego samego mógł dokonać Potter, albo siostra Weasleya. Mimo to,
zabił on. Czuł na sobie brzemię zbrodni, a jego dłonie pokryte
były krwią. Znowu.
Nie
miał pojęcia, czy w przyszłości przypadkiem nie zrobi tego samego
pod wpływem chwili i czy nie skrzywdzi kogoś niewinnego? Może
rozzłości go Harry, a on tak po prostu go zniszczy? Potter. Łatwa
sprawa, ale jeżeli będzie to Hermiona? Przecież potrafi być
bardzo wkurzająca.
Bał
się jak dziecko, ciemności. Bał się, że staje się takim samym
potworem jak ojciec. Z kim miał o tym porozmawiać? Przecież zabił
nie jakiegoś bezimiennego człowieka, a Ministra. Wolał nie myśleć
o konsekwencjach. Przecież za takie rzeczy karano najwyższym
wyrokiem. Śmierć.
***
Dawny
dwór szlachecki był bardzo dostojną budowlą, która przypominała
mały, strzelisty zameczek. Ceglane ściany i czarne granitowe
kolumny osadzone pod tarasem okrywały swą masywnością i
majestatem frontowe podwójne drzwi. Budynek mieścił w sobie setki
pokoi, z czego dwieście jedynie w lewym skrzydle. Joshua był bardzo
zlękniony, zasiadając po raz pierwszy w swym życiu w tajnym
zgromadzeniu wewnętrznym, gdzie wstęp mieli jedynie najbardziej
wpływowi członkowie zakonu na czele z trzema głowami. Tego dnia
atmosfera była gęsta, ciężka i trująca. Zimne mury, które od
lat nie zaznały ciepła kominka, czy też kaflowego pieca, biły
swym chłodem ciało młodzieńca, który żałował swego pochopnego
ubioru, gdy to zamiast zadbać o różne możliwości założył
jedynie cienką koszulę i jedwabną marynarkę.
Wszyscy
zasiedli przy wiekowym stole i zapadło milczenie. Jak zwykle
posiedzenie miał rozpocząć najstarszy spośród trzech przywódców,
jednak wyglądał on na głęboko pogrążonego w myślach. Zebrani
mężczyźni zaczęli się niepokoić. Szeptali do siebie. Między
innymi o braku ostatniego i najmłodszego z przywódców. Evan Craven
nie miał pojawić się już nigdy na żadnych obradach, a był
jednym z najbardziej obiecujących przywódców. Jednak na razie
wszyscy oprócz pozostałych głów wiedzieli jedynie tyle ile
powiedziały gazety. Minister zaginął. Niektórzy szydzili i kpili,
mówiąc, iż ten po prostu stchórzył i uciekł. Jednak Richard
Hathorne, który był owym najstarszym członkiem. Mało kto wiedział
o jego rzeczywistym wieku. Gdyby tak było zapewne nikt nie odważyłby
się, spojrzeć mu w oczy. Owszem był jednym z najstarszych członków
współczesnego zakonu, ale też miał swój wkład w XVI wieku w
funkcjonowanie oraz to on postanowił o przeniesieniu organizacji na
kilkaset lat do Wersalu. On sam przeniósł ją na powrót do Anglii.
Miał na swych barkach wiele lat doświadczeń. Tyle pokoleń
przeminęło, niczym wypalony i skruszony knot świecy. Po tylu
wiekach był zupełnie nieczuły. Nawet teraz słysząc narastający
gwar coraz to mniej subtelnych rozmów, potrafił nie zwracać na to
uwagi. Miał wrażenie, że składa się z myśli, które ciasno
splatają się w istotę żywą, a jednak tak niepodobną do
zwyczajnych śmiertelników, idących raźno przez życie, bez
jakiegokolwiek zawahania, zamysłu. Postanowił wyjaśnić wszystko
tej bandzie.
Powstał
i zmierzył każdego po kolei zimnym, karcącym wzrokiem. Szum nagle
zastąpiła cisza.
-Evan
nie żyje – rzekł, a jego głos pozostał spokojny – Jednak nie
wolno wam panikować – dodał zatrzymując spojrzenie swych
brązowych oczu na Joshu, który najwyraźniej był zdruzgotany taką
wiadomością – Nie pozwolimy by cokolwiek przerwało nasze plany.
Dziś wybierzemy kolejną głowę – machnął dłonią, a przed
każdym z zebranych pojawiło się pióro i fragment pergaminu.
Zasiadł z powrotem w fotelu. Po kolei każdy z członków złożył
swój wybór przed nim i wrócił na swe miejsce. Gdy już absolutnie
każdy oddał głos, Hathorne uniósł różdżkę nad stosikiem
karteczek i dotknął jej lekko końcem. Na miejscu całej masy
pergaminu pojawił się jeden jedyny skrawek, który zawierał imię
nowego przywódcy. Uniósł go, aby odczytać nazwisko, które miało
stać się niemalże tak samo sławne jak jego własne, gdy usłyszał
przenikający umysł odgłos burzenia muru. Nikt nie spodziewał się
ataku na zebranie, a jednak ktoś go zorganizował. Do sali obrad
wpadło około stu czarodziei, a natychmiast pełna skupienia cisza
została zastąpiona kakofonią przeróżnych dźwięków, zderzeń
ludzi z przedmiotami i miotanych zaklęć. Niemalże wszyscy
członkowie zakonu uciekli, według ustaleń – nikt nie mógł
zostać jeńcem. Został jedynie Hathorne, drugi z trzech głów i
Joshua, zbyt zaskoczony by zrobić cokolwiek. Nagle naprzeciw niego
stanął mężczyzna.
-Pomogę
wam – rzekł bez namysłu, patrząc jak zniknął i Richard.
Ludzie, którzy przypuścili atak teraz przerzucali sterty
dokumentów, połamane meble. Poczuł, że wreszcie znalazła się
siła będąca w stanie zabrać go z tego miejsca.
-Kim
jesteś? - zapytał tamten. Josh określił go natychmiast mianem
przywódcy, ponieważ każdy kto tylko przechodził obok, uważał by
nie wejść mu w drogę.
-Jego
synem – rzekł czując jednocześnie suchość w ustach.
***
Gdy
tylko udało mu się zasnąć. Wpadł w płytki niespokojny sen,
śniąc o samych przerażających rzeczach. Widział straszliwe morze
krwi czarodziejów, przelewane przez postacie w białych maskach.
Śmierciożercy przyszli po niego, aby... oni nie chcieli go zabijać.
Gratulowali mu. Wznosili dzikie, zwierzęce wiwaty na jego cześć.
Klepali go po plecach ciesząc się, że jednak się zdecydował
zostać z nimi. Być taki jak oni. Nagle obudził się łapiąc
gwałtownie oddech.
Dlaczego
przeklęte sny, nie mogły go zostawić? Otarł kropelki potu z czoła
i oczu, a potem wstał na nogi, zapalając świece, tak aby ujrzeć
cokolwiek w piwnicznych ciemnościach. Natychmiast zauważył
wciśniętą przez szparę między drzwiami, a kamienną podłogę kopertę. Podniósł ją i zdziwił się widząc pieczęć ojca
odciśniętą w zielonym wosku. Otworzył ją z rozedrganiem,
przypominając sobie czasy gdy ostatnio otrzymywał przeróżne listy
o różnych porach dnia i nocy. Najczęściej były to połowiczne
pogróżki i prośby, aby wreszcie uporał się z szafką zniknięć.
Przeklęte czasy.
Na
drogiej papeterii widniał staranny napis, który układał się w
zwartą i prostą w przekazie treść.
Wynoś
się z Hogwartu. Wiedzą, że zabiłeś. Miej przy sobie naszyjnik.
Poczuł
jak krew boleśnie pulsuje w jego skroni. Odrzucił list na wymięte
pościele i rzucił się w stronę masywnej szafy, jednak zatrzymał
się przypominając sobie, iż jest niemalże nagi. Szybko zarzucił
na siebie czarny podkoszulek, czarne spodnie z twardego lnu i
natychmiast otworzył szafę, gdzie na samym dnie leżała torba,
która zawierała wszystko co potrzebne mu do ucieczki, którą
zakładał od dawna, jako plan B. Wybiegł na korytarz i pokonał
schody prowadzące na pierwsza kondygnację. Dopiero wtedy
spostrzegł, iż dopiero świta. Uznał, iż jest to dobry czas na
ucieczkę. Bez zastanowienia wbiegł do salonu Gryfonów, pokonując
portret i schody prowadzące do sypialni chłopców. Potrząsnął
gwałtownie Harrym, budząc go brutalnie.
-Uciekaj,
Potter. Za chwilę Będą tu aurorzy i kto wie co jeszcze – rzekły,
wyciągając chłopaka z łóżka i stawiając go na nogach. Ten
natychmiast oprzytomniał
-Skąd
wiesz? - zapytał zakładając szatę i chowając pelerynę niewidkę
w wewnętrznej kieszeni.
-Od
ojca – nie silił się na kłamstwo.
- I
mamy mu wierzyć? - zapytał Ron mrużąc wściekle oczy.
-Nie
pozwoliłby zabić jedynego dziedzica – odrzekł zimno, mierząc
rudzielca bezwzględnym spojrzeniem – Zostawcie Giny w Hogwarcie,
spotkamy się za trzy dni – rzucił wybiegając i kierując swe
kroki w stronę skrzydła szpitalnego.
Nie
zauważył pani Pomfrey, dlatego bez przeszkód podszedł do łóżka
gryfonki, zauważając, iż ta nie śpi i siedzi wyraźnie
wystraszona.
-Słyszałam
jakieś huki. Ktoś jest w Hogwarcie, tak? - zapytała zaskakując
swą rezolutnością, po raz setny. Chłopak rozejrzał się dookoła.
-Musimy
iść – rzucił w jej kierunku swą szatę wyjściową,
jednocześnie obracając się po dżentelmeńsku w drugą stronę.
Dziewczyna wydostała się spod ciepłych pierzyn i przykryła się
owym płaszczem, zakrywając to, czego nie zakrywała szpitalna
koszula. Starała się tłumić protesty narastające wgłąb niej.
-Dokąd
idziemy? - zapytała cicho, słysząc coraz to donośniejsze kroki.
Ten jedynie chwycił ją za nadgarstek i pociągnął w przeciwną
stronę, aby jak najprędzej uciec przed tymi ludźmi.
-Daleko.
Przykro mi, że tak to wygląda – rzekł nie przerywając marszu,
gdy nagle zza rogu wychyliła się wysoka postać. Oboje zamarli.
xoxoxo
Odzywam się, by zachęcić do komentowania w dzisiejszym świątecznym dniu, oraz życzyć wam czego dusza zapragnie w nadchodzącym roku. No i jak minął wam koniec świata? :3
Widzę, że robi się coraz ciekawiej... Czekam na ciągdalszy
OdpowiedzUsuńNo, mówiłam, że wreszcie przestanę zanudzać ;D
UsuńRany, mam nadzieję,że Hermionie i Draco uda się uciec.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem dokąd wyjadą. Mam nadzieję,że Malfoy ośmieli się i wyzna Hermionie
swoje uczucia do niej. I jak mogłaś urwać w takim momencie?!
Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział:)
Pozdrawiam i Wesołych Świąt!:)
Lilka
Urwałam, ale powiedz - nie wzbudza to twojej ciekawości? :3
UsuńPodły ze mnie autor :D
Bardzo chciałabym ci opowiedzieć, co się stanie, ale... jakby to wyglądało, gdybym spoilerowała własne opowiadanie ? :p
Postaram się o rozdział w nadchodzący weekend
Dziękuję :D
Fantastyczny rozdział:) Jestem wprost zauroczona twoim opowiadaniem,
OdpowiedzUsuńmasz naprawdę oryginalny pomysł na Dramione.
Jestem ciekawa kiedy Draco wyjawi swoje uczucia względem Hermiony
oraz tego gdzie uciekną. Czeka na next
Pozdrawiam
Luna
Dziękuję :D Naprawdę nie myślałam, że ktoś tak na to patrzy. To bardzo miłe.
UsuńNic nie wypaplam, ale powiem, że niebawem nowy rozdział :D
Uwielbiam! uwielbiam! uwielbiam!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejną notkę w której wyjaśni się kto jest tą wysoką postacią.
A przede wszystkim na jakąś bliższy kontakt między głównymi bohaterami opowiadania
yello
Dziękuję! dziękuję! dziękuję! :D
UsuńNie powiem, co będzie, ale zapowiem, że warto czekać :D
Mam nadzieję,że uda im się uciec.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem jak sobie teraz poradzą i gdzie będę zmuszeni uciekać.
Już nie mogę doczekać się kolejnego cudownego rozdziału:)
pozdrawiam
Nadzieja to dobra rzecz :p
UsuńNic nie powiem, jednakże myślę iż wyjaśni się to w kolejnym rozdziale :D
Myślę, że uda mi się coś zwojować w weekend :D
kiedy możemy liczyć na następny rozdział?
OdpowiedzUsuńmyślę, że w ten weekend pojawi się rozdział, który zresztą już jest gotowy :D
UsuńW takim razie czekamy na nowość do weekendu:)
OdpowiedzUsuńmadzia