wtorek, 25 grudnia 2012

Rozdział 17

                             

Oto mamy kolejny rozdział :D 
Nie wiem, czy się spodoba, bo chyba lekko krótkawy, jednakże są trzy strony A4
Nie ilość, ale jakość, panienki!
Tak więc będzie się trochę działo. 




Rozdział 17




Jak co dzień doglądali, czy aby na pewno jej stan się poprawia. Jednak poza coraz to bardziej odpowiednią wagą, nie zmieniało się nic. Nadal spała nieprzespanym snem, a wszelkie bodźce, po prostu do niej nie docierały. Harry kilkakrotnie szczypał ją w skórę rąk, a Ron wpadł na pomysł, by zawołać na głos oznajmiając, iż na następnej lekcji mają sprawdzian z Transmutacji, jednak nawet to nie podziałało. Jedynie pani Pomfrey zakazała im pokazywać się jej na oczy do końca dnia. Skoro zakazała, to zakazała. Po obiedzie użyli peleryny niewidki, by zanadto nie drażnić pielęgniarki swym widokiem.
Jednak tym razem było inaczej. Gdy tylko przekroczyli próg podwójnych drzwi skrzydła szpitalnego, ujrzeli siedzącą na swym łóżku dziewczynę. Harry stanął w miejscu i po prostu wpatrywał się w dziewczynę z otwartą buzią. Ron zareagował nieco bardziej wylewnie i natychmiast rzucił się w stronę ozdrowionej i cudem nie wpadł prosto na nią, a jedynie klapnął na krzesło obok.
-Ron – usłyszał pogodny, choć cichy głos przyjaciółki – Harry. Jesteście wreszcie – zawołała do niego, na co ten zajął miejsce obok rudzielca.
-Jak się czujesz? - zapytał okularnik poważnie, lustrując ją wzrokiem.
-Wspaniale – uśmiechnęła się żywo, co dodało ogromnego kontrastu pomiędzy promiennym uśmiechem, a zapadniętymi policzkami.
-Bo wyglądasz niespecjalnie – mruknął Ron z cieniem uszczypliwego humoru.
-To samo mogłabym powiedzieć o tobie, Ronald – wypowiadając te słowa, pogłębiła uśmiech, przez co wyglądała prawie komicznie. Harry w zasadzie chciał poruszyć jakiś poważny temat. Zresztą takich nie brakowało, ale Giny zmieniła jego plany.
Dziewczyna wpadła do skrzydła i natychmiast znalazła się po drugiej stronie pryczy szpitalnej.

-Hermjonica się obudziła – rzuciła śpiewnie.
-Chyba – nadal była jeszcze odrobinę skołowana.
–Fajnie, że zdecydowałaś się przeżyć. Umarłabym z tymi półgłówkami – mruknęła rozżalona wskazując na chłopców.
-Skoro mowa o półgłówkach, to gdzie Draco? - zapytał rezolutnie Potter.


***

Mógł latać tam co pięć minut. Patrzeć jak oddycha i przykrywać ją kocami. Zadawać sobie pytania: co jeżeli wyjdzie teraz? Co jeżeli ona obudzi się zaraz po jego wyjściu? Mógł skakać nad nią razem zresztą, ale od tego miała tych swoich przyjaciół-pożal-się-Slytherinie. On przecież nie będzie jej karmił eliksirami i pytał jak tam „zdrowie”. Nie był takim dobrym aktorem.
Nie kupował tych jej uśmiechów, chichotów, żartów. Widział gdzie była, rozumiał przez co przeszła. Jedyną zagadką był sposób, w jaki owa dziewczyna z łatwością oddzielała emocje od powinności. Zresztą co miałby robić, mówić? Uratował ją i chyba skończyły mu się powinności wobec siebie i jej. Była bezpieczna i wracała do zdrowia. Może nie był to szczyt marzeń, ale zdecydowane poprawienie sytuacji – owszem.
Zresztą teraz miał nieco ważniejsze rzeczy na głowie, niż użalanie się nad swą nieumiejętnością rozpoznawania własnych uczuć i rozchwiania.

Zabił człowieka.
Zabił ludzką istotę bez zawahania. Bez mrugnięcia okiem. Po prostu rzucił zaklęcie, a ten człowiek po prostu umarł. Nie ważne, że był strasznym tyranem i właśnie torturował Ronalda. Przecież tego samego mógł dokonać Potter, albo siostra Weasleya. Mimo to, zabił on. Czuł na sobie brzemię zbrodni, a jego dłonie pokryte były krwią. Znowu.
Nie miał pojęcia, czy w przyszłości przypadkiem nie zrobi tego samego pod wpływem chwili i czy nie skrzywdzi kogoś niewinnego? Może rozzłości go Harry, a on tak po prostu go zniszczy? Potter. Łatwa sprawa, ale jeżeli będzie to Hermiona? Przecież potrafi być bardzo wkurzająca.
Bał się jak dziecko, ciemności. Bał się, że staje się takim samym potworem jak ojciec. Z kim miał o tym porozmawiać? Przecież zabił nie jakiegoś bezimiennego człowieka, a Ministra. Wolał nie myśleć o konsekwencjach. Przecież za takie rzeczy karano najwyższym wyrokiem. Śmierć.


***


Dawny dwór szlachecki był bardzo dostojną budowlą, która przypominała mały, strzelisty zameczek. Ceglane ściany i czarne granitowe kolumny osadzone pod tarasem okrywały swą masywnością i majestatem frontowe podwójne drzwi. Budynek mieścił w sobie setki pokoi, z czego dwieście jedynie w lewym skrzydle. Joshua był bardzo zlękniony, zasiadając po raz pierwszy w swym życiu w tajnym zgromadzeniu wewnętrznym, gdzie wstęp mieli jedynie najbardziej wpływowi członkowie zakonu na czele z trzema głowami. Tego dnia atmosfera była gęsta, ciężka i trująca. Zimne mury, które od lat nie zaznały ciepła kominka, czy też kaflowego pieca, biły swym chłodem ciało młodzieńca, który żałował swego pochopnego ubioru, gdy to zamiast zadbać o różne możliwości założył jedynie cienką koszulę i jedwabną marynarkę.
Wszyscy zasiedli przy wiekowym stole i zapadło milczenie. Jak zwykle posiedzenie miał rozpocząć najstarszy spośród trzech przywódców, jednak wyglądał on na głęboko pogrążonego w myślach. Zebrani mężczyźni zaczęli się niepokoić. Szeptali do siebie. Między innymi o braku ostatniego i najmłodszego z przywódców. Evan Craven nie miał pojawić się już nigdy na żadnych obradach, a był jednym z najbardziej obiecujących przywódców. Jednak na razie wszyscy oprócz pozostałych głów wiedzieli jedynie tyle ile powiedziały gazety. Minister zaginął. Niektórzy szydzili i kpili, mówiąc, iż ten po prostu stchórzył i uciekł. Jednak Richard Hathorne, który był owym najstarszym członkiem. Mało kto wiedział o jego rzeczywistym wieku. Gdyby tak było zapewne nikt nie odważyłby się, spojrzeć mu w oczy. Owszem był jednym z najstarszych członków współczesnego zakonu, ale też miał swój wkład w XVI wieku w funkcjonowanie oraz to on postanowił o przeniesieniu organizacji na kilkaset lat do Wersalu. On sam przeniósł ją na powrót do Anglii. Miał na swych barkach wiele lat doświadczeń. Tyle pokoleń przeminęło, niczym wypalony i skruszony knot świecy. Po tylu wiekach był zupełnie nieczuły. Nawet teraz słysząc narastający gwar coraz to mniej subtelnych rozmów, potrafił nie zwracać na to uwagi. Miał wrażenie, że składa się z myśli, które ciasno splatają się w istotę żywą, a jednak tak niepodobną do zwyczajnych śmiertelników, idących raźno przez życie, bez jakiegokolwiek zawahania, zamysłu. Postanowił wyjaśnić wszystko tej bandzie.
Powstał i zmierzył każdego po kolei zimnym, karcącym wzrokiem. Szum nagle zastąpiła cisza.
-Evan nie żyje – rzekł, a jego głos pozostał spokojny – Jednak nie wolno wam panikować – dodał zatrzymując spojrzenie swych brązowych oczu na Joshu, który najwyraźniej był zdruzgotany taką wiadomością – Nie pozwolimy by cokolwiek przerwało nasze plany. Dziś wybierzemy kolejną głowę – machnął dłonią, a przed każdym z zebranych pojawiło się pióro i fragment pergaminu. Zasiadł z powrotem w fotelu. Po kolei każdy z członków złożył swój wybór przed nim i wrócił na swe miejsce. Gdy już absolutnie każdy oddał głos, Hathorne uniósł różdżkę nad stosikiem karteczek i dotknął jej lekko końcem. Na miejscu całej masy pergaminu pojawił się jeden jedyny skrawek, który zawierał imię nowego przywódcy. Uniósł go, aby odczytać nazwisko, które miało stać się niemalże tak samo sławne jak jego własne, gdy usłyszał przenikający umysł odgłos burzenia muru. Nikt nie spodziewał się ataku na zebranie, a jednak ktoś go zorganizował. Do sali obrad wpadło około stu czarodziei, a natychmiast pełna skupienia cisza została zastąpiona kakofonią przeróżnych dźwięków, zderzeń ludzi z przedmiotami i miotanych zaklęć. Niemalże wszyscy członkowie zakonu uciekli, według ustaleń – nikt nie mógł zostać jeńcem. Został jedynie Hathorne, drugi z trzech głów i Joshua, zbyt zaskoczony by zrobić cokolwiek. Nagle naprzeciw niego stanął mężczyzna.
-Pomogę wam – rzekł bez namysłu, patrząc jak zniknął i Richard. Ludzie, którzy przypuścili atak teraz przerzucali sterty dokumentów, połamane meble. Poczuł, że wreszcie znalazła się siła będąca w stanie zabrać go z tego miejsca.
-Kim jesteś? - zapytał tamten. Josh określił go natychmiast mianem przywódcy, ponieważ każdy kto tylko przechodził obok, uważał by nie wejść mu w drogę.
-Jego synem – rzekł czując jednocześnie suchość w ustach.


***


Gdy tylko udało mu się zasnąć. Wpadł w płytki niespokojny sen, śniąc o samych przerażających rzeczach. Widział straszliwe morze krwi czarodziejów, przelewane przez postacie w białych maskach. Śmierciożercy przyszli po niego, aby... oni nie chcieli go zabijać. Gratulowali mu. Wznosili dzikie, zwierzęce wiwaty na jego cześć. Klepali go po plecach ciesząc się, że jednak się zdecydował zostać z nimi. Być taki jak oni. Nagle obudził się łapiąc gwałtownie oddech.
Dlaczego przeklęte sny, nie mogły go zostawić? Otarł kropelki potu z czoła i oczu, a potem wstał na nogi, zapalając świece, tak aby ujrzeć cokolwiek w piwnicznych ciemnościach. Natychmiast zauważył wciśniętą przez szparę między drzwiami, a kamienną podłogę kopertę. Podniósł ją i zdziwił się widząc pieczęć ojca odciśniętą w zielonym wosku. Otworzył ją z rozedrganiem, przypominając sobie czasy gdy ostatnio otrzymywał przeróżne listy o różnych porach dnia i nocy. Najczęściej były to połowiczne pogróżki i prośby, aby wreszcie uporał się z szafką zniknięć. Przeklęte czasy.
Na drogiej papeterii widniał staranny napis, który układał się w zwartą i prostą w przekazie treść.

Wynoś się z Hogwartu. Wiedzą, że zabiłeś. Miej przy sobie naszyjnik.

Poczuł jak krew boleśnie pulsuje w jego skroni. Odrzucił list na wymięte pościele i rzucił się w stronę masywnej szafy, jednak zatrzymał się przypominając sobie, iż jest niemalże nagi. Szybko zarzucił na siebie czarny podkoszulek, czarne spodnie z twardego lnu i natychmiast otworzył szafę, gdzie na samym dnie leżała torba, która zawierała wszystko co potrzebne mu do ucieczki, którą zakładał od dawna, jako plan B. Wybiegł na korytarz i pokonał schody prowadzące na pierwsza kondygnację. Dopiero wtedy spostrzegł, iż dopiero świta. Uznał, iż jest to dobry czas na ucieczkę. Bez zastanowienia wbiegł do salonu Gryfonów, pokonując portret i schody prowadzące do sypialni chłopców. Potrząsnął gwałtownie Harrym, budząc go brutalnie.
-Uciekaj, Potter. Za chwilę Będą tu aurorzy i kto wie co jeszcze – rzekły, wyciągając chłopaka z łóżka i stawiając go na nogach. Ten natychmiast oprzytomniał
-Skąd wiesz? - zapytał zakładając szatę i chowając pelerynę niewidkę w wewnętrznej kieszeni.
-Od ojca – nie silił się na kłamstwo.
- I mamy mu wierzyć? - zapytał Ron mrużąc wściekle oczy.
-Nie pozwoliłby zabić jedynego dziedzica – odrzekł zimno, mierząc rudzielca bezwzględnym spojrzeniem – Zostawcie Giny w Hogwarcie, spotkamy się za trzy dni – rzucił wybiegając i kierując swe kroki w stronę skrzydła szpitalnego.
Nie zauważył pani Pomfrey, dlatego bez przeszkód podszedł do łóżka gryfonki, zauważając, iż ta nie śpi i siedzi wyraźnie wystraszona.
-Słyszałam jakieś huki. Ktoś jest w Hogwarcie, tak? - zapytała zaskakując swą rezolutnością, po raz setny. Chłopak rozejrzał się dookoła.
-Musimy iść – rzucił w jej kierunku swą szatę wyjściową, jednocześnie obracając się po dżentelmeńsku w drugą stronę. Dziewczyna wydostała się spod ciepłych pierzyn i przykryła się owym płaszczem, zakrywając to, czego nie zakrywała szpitalna koszula. Starała się tłumić protesty narastające wgłąb niej.
-Dokąd idziemy? - zapytała cicho, słysząc coraz to donośniejsze kroki. Ten jedynie chwycił ją za nadgarstek i pociągnął w przeciwną stronę, aby jak najprędzej uciec przed tymi ludźmi.
-Daleko. Przykro mi, że tak to wygląda – rzekł nie przerywając marszu, gdy nagle zza rogu wychyliła się wysoka postać. Oboje zamarli.  

xoxoxo 

Odzywam się, by zachęcić do komentowania w dzisiejszym świątecznym dniu, oraz życzyć wam czego dusza zapragnie w nadchodzącym roku. No i jak minął wam koniec świata? :3

13 komentarzy:

  1. Widzę, że robi się coraz ciekawiej... Czekam na ciągdalszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, mówiłam, że wreszcie przestanę zanudzać ;D

      Usuń
  2. Rany, mam nadzieję,że Hermionie i Draco uda się uciec.
    Ciekawa jestem dokąd wyjadą. Mam nadzieję,że Malfoy ośmieli się i wyzna Hermionie
    swoje uczucia do niej. I jak mogłaś urwać w takim momencie?!
    Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział:)

    Pozdrawiam i Wesołych Świąt!:)

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Urwałam, ale powiedz - nie wzbudza to twojej ciekawości? :3
      Podły ze mnie autor :D
      Bardzo chciałabym ci opowiedzieć, co się stanie, ale... jakby to wyglądało, gdybym spoilerowała własne opowiadanie ? :p
      Postaram się o rozdział w nadchodzący weekend
      Dziękuję :D

      Usuń
  3. Fantastyczny rozdział:) Jestem wprost zauroczona twoim opowiadaniem,
    masz naprawdę oryginalny pomysł na Dramione.
    Jestem ciekawa kiedy Draco wyjawi swoje uczucia względem Hermiony
    oraz tego gdzie uciekną. Czeka na next
    Pozdrawiam
    Luna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :D Naprawdę nie myślałam, że ktoś tak na to patrzy. To bardzo miłe.
      Nic nie wypaplam, ale powiem, że niebawem nowy rozdział :D

      Usuń
  4. Uwielbiam! uwielbiam! uwielbiam!
    Czekam na kolejną notkę w której wyjaśni się kto jest tą wysoką postacią.
    A przede wszystkim na jakąś bliższy kontakt między głównymi bohaterami opowiadania

    yello

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! dziękuję! dziękuję! :D
      Nie powiem, co będzie, ale zapowiem, że warto czekać :D

      Usuń
  5. Mam nadzieję,że uda im się uciec.
    Ciekawa jestem jak sobie teraz poradzą i gdzie będę zmuszeni uciekać.
    Już nie mogę doczekać się kolejnego cudownego rozdziału:)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadzieja to dobra rzecz :p
      Nic nie powiem, jednakże myślę iż wyjaśni się to w kolejnym rozdziale :D
      Myślę, że uda mi się coś zwojować w weekend :D

      Usuń
  6. kiedy możemy liczyć na następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myślę, że w ten weekend pojawi się rozdział, który zresztą już jest gotowy :D

      Usuń
  7. W takim razie czekamy na nowość do weekendu:)

    madzia

    OdpowiedzUsuń