.jpg)
xoxoxoxo
Pamiętam jak dziś, gdy zdecydowałam "zgubić" Hermionę,
a ty już takie rzeczy...
Wzruszyłam się i jestem trochę rozczarowana, że tak szybko to się kończy,
no może zaraz mi powiecie, że zbliża się epilog?
Ja nie chcę ! :C
Ale czytajcie, czytajcie robaczki :3
Ale czytajcie, czytajcie robaczki :3
Rozdział 15
Nie jest ważne, kto kim się urodził,
ale czym się stał!
-J.K. Rowling
Świat rozmazał się zupełnie, by po chwili wyrzucić go na plażę.
Wylądował na ugiętych nogach, ściskając różdżkę z całej
siły, tak, że wszystkie knykcie i ścięgna, niemalże przebiły
skórę. Nadal odczuwał zawrotu głowy. Nagle usłyszał potężny
grzmot, który wstrząsnął nim w posadach. Upadł, osłaniając
głowę, rękoma. Jednak po chwili dźwięki stały się mniej
barbarzyńskie, a przerodziły się w coś łatwego do
zinterpretowania. Dźwięk fal, uderzających o skalisty brzeg. Leżał
na plaży, a kilkanaście metrów dalej, szalało wzburzone po nocnym
sztormie, morze. Na brzegu leżało mnóstwo liści, patyków i
drobnych kamyczków. Niecały kilometr dalej niczym naturalny
falochron, stał strzelisty klif uformowany z bazaltowej, nierównej
ściany. Wstał i natychmiast spostrzegł w głębi lądu, za łąką
pokrytą suchą nadbrzeżną trawą, przysadzistą i rozległą
budowlę, otoczoną wysokim na dziesięć metrów, płotem
zwieńczonym zwojami drutu kolczastego. Draco nerwowo poprawił
kurtkę i zwilżył wysuszone od morskiego wiatru, wargi. W dłoń
chwycił różdżkę i ruszył powoli przed siebie, co chwilę
zatrzymując się, ukryty w trawie i obserwując budynek. Nie
dostrzegł nikogo. Ani pojazdów, ani ludzi, żadnych oznak życia.
Do tego brama była otwarta na oścież, a w powietrzu unosił się
zapach złamanych zaklęć chroniących. Miał coraz to gorsze
przeczucia. Strach szarpał jego oddech i co chwilę zatrzymywał
serce. Przeszedł przez cały teren wokoło domniemanego miejsca
pobytu Hermiony i nie zauważył ani skrawka śladu obecności ludzi.
Odnalazłszy drzwi zdwoił czujność, która i tak utrzymywana była
na szaleńczo wysokim poziomie i pchnął lekko drzwi. Ze zdziwieniem
odkrył, że ustąpiły, skrzypiąc i odsłaniając długi korytarz.
Malfoy niepewnie zrobił kilka kroków w głąb i jak się przekonał,
wewnątrz nie było żywej duszy. Najnormalniej w świecie wszystko
wyglądało na opuszczone, jednak nie zamierzał chować różdżki.
Nie wiedział przecież, czy na pewno nie został ktoś, aby
wszystkiego pilnować i teraz mógł po prostu wyskoczyć zza rogu z
okrzykiem „tu cię mam!” Spokojnie szedł przed siebie,
przyjmując prawą nogę, jako prowadzącą i idąc nieco bokiem.
Potoczył wzrokiem po miejscu, które przypominało stary, zapomniany
i nadgryziony, a właściwie to bezczelnie trawiony przez czas,
magazyn mugolskiej hurtowni. Cuchnęło zgnilizną i wilgocią,
bardziej niż w podziemiach Hogwartu, którymi dzisiaj już chadzał.
Wzdłuż sufitu ciągnęły się rury, które niedokręcone,
przyczyniały się do paskudności tego miejsca. Z każdym metrem,
jaki przemierzał, coraz to bardziej upewniał się w przekonaniu, że
najzwyczajniej w świecie nie ma tu żywej duszy. Jego nadzieje, na
odnalezienie pewnej zagubionej istoty, przeżyły gwałtowne
spotkanie w posadzką.
Jednak sen Giny był zupełnie nierealny. Wszystko czym był,
obrazowało jedno słowo: wyobraźnia. Umysł rudej, stworzył wizję,
która owszem napełniła wszystkich mobilizacją, ale też zgubiła
ich wszystkich. Minister nie żył, a w obecnej chwili, Draco był
bliski stwierdzenia, że zginął na marne i można było zabić go
kiedykolwiek indziej, albo chociaż torturować przed śmiercią.
W tym budynku zwiedził już nader wiele komnat, cel, gabinetów,
mieszkań. Jedyne co mógł stwierdzić, to fakt, iż od jakiegoś
tygodnia nikt nie spożywał tu posiłków, nie kładł się na
wysiedziany, pokrytych szarym kocem, materacach, nie brał prysznica
w nieestetycznym i brudnym brodziku.
Kiedy wszedł do kolejnej celi, której kraty były jedynie
przymknięte, miał zamiar natychmiast się wycofać albowiem była
pusta. Tak przynajmniej stwierdził natychmiast po wejściu. Była
zimna, mokra, odrażająca jak reszta. W rogu leżały zwinięte w
kłębek materiały. Okno umieszczone niemal tuż pod sufitem
wskazywało niebo, które było już niemal jasne. Zbliżał się
poranek.
Nagle materiały się poruszyły, a pośród nich rozpoznał niemalże
przejrzystą twarz dziewczyny. Nie minęła nawet sekunda, gdy
znalazł się przy niej, zrzucając z niej brudne koce. Podczas gdy
kładł ostrożnie jej głowę na własnych kolanach, myślał nad
wszystkim i nad niczym. Jego umysł smagała istna fala uderzeniowa o
mocy bomby nuklearnej, która przynosiła myśli.
Delikatne dziewczęce rysy jakie znał, zostały zastąpione
zapadniętymi oczodołami, licznymi szramami na twarzy, zupełnie
jakby została podrapana przez koty, jej niegdyś urocze pliczki, w
których tworzyły się dołeczki za każdym razem gdy się
uśmiechała, były wklęśnięte, a kości policzkowe, które nigdy
nie były u niej widoczne, przylegały bezpośrednio do skóry,
niemalże ją przebijając. Odszukał jej dłoń i ujął ją palcami
tuż poniżej kciuka, gdzie z całej siły pragnął wyczuć silny
puls. Jednak nie zawsze możemy otrzymać to, czego tak bardzo
pragniemy. Po kilku próbach wyczuł wreszcie lekkie, niczym
trzepotanie motylich skrzydełek, pulsowanie. Chwycił jej twarz w
dłonie i palcami rozwarł powieki. Źrenice uciekły gdzieś w głąb
czaszki, co wywołało większy niepokój. Nie wiele myśląc, użył
zaklęcia ogrzewającego, aby ocieplić jej niemalże trupio-zimne
ciało.
-Hermiono? Czy mnie słyszysz? Coś cię boli? - zapytał odgarniając
jej włosy z twarzy. Nagle dziewczęce oczka otworzyły się leniwie,
jakby budziła się ze snu, jednak w jej wzroku było coś
nieprzytomnego, jakaś niemożliwa do opisania mgła. Starając się
zatrzymać ją przy świadomości, uniósł lekko jej głowę.
-Czy coś cię boli? – jej spierzchnięte wargi rozchyliły się i
spodziewał się usłyszeć coś co uspokoiłoby go choć odrobinę.
Jednak wypowiedziane bezgłośnie słowo, rozpoznał bez problemu.
Draco.
Wymówiła jego imię, a w chwilę po tym ponownie utraciła
świadomość. Czuł się zrozpaczony jej stanem. Brał pod uwagę
wiele opcji, ale w żadnym z nich nie przypuszczał takiego obrotu
sytuacji. Nie tracąc czasu, uniósł jej ciało. Ważyło znacznie
mniej niż ktokolwiek kogo nosił w ramionach. Uniósł różdżkę i
modlił się, aby Potter wrócił już do Hogwartu i otworzył dla
niego barierę. Skoncentrował się z całej siły na tunelu, którym
podróżował tej nocy. Jednak gdy chciał się przenieść, nie
stało się zupełnie nic. Spojrzał zdesperowany na szatynkę leżącą
bezwładnie, niczym małe dziecko, na jego rękach. Widział jak jej
klatka piersiowa podnosi się stopniowo w urywanym wdechu i szybko
opada. W celi było wilgotno, a brak wentylacji, przyczynił się do
dusznej atmosfery.
Wtedy właśnie TO ujrzał. Wydrapane tak po prostu w ścianie.
Symbol, którego znaczenia nie znał. W myślach zastanowił się,
który to już raz dzisiejszego dnia i co to tak naprawdę oznacza.
Przypomniał sobie o wisiorze, spoczywającym nadal w jego kieszeni.
Ruszył się czym prędzej, aby pozwolić Hermionie, zaznać świeżego
powietrza. Gdy wyszedł przez główne drzwi, doznał niezmiernego
szoku. Z reki, którą trzymał różdżkę, jednocześnie trzymając
dziewczynę, został wytrącony owy kawałek magicznego drewna.
Jakież było jego zdziwienie, gdy stanął oko w oko z uzbrojonym
mężczyzną. Nie miał pojęcia jak o się stało, że nie zauważył
go wcześniej. Przez dłuższą chwilę mierzyli się nawzajem
wzrokiem. Wreszcie przemówił tamten.
-Co tu robisz? - jego głos brzmiał, aby nie powiedzieć
kolokwialnie, brzmiał chamsko. Ton był opryskliwy, niedbały i
uniesiony. Malfoy z miejsca rozpoznał w nim niezbyt groźnego
przeciwnika. Gdyby tylko miał pod ręką różdżkę... - Dlaczego
ją wynosisz? Mam rozkaz orzec zgon. A ty? - do blondyna z niejakim
spowolnieniem, dotarła wiadomość, iż został po prostu wzięty za
adepta jak Harry. W zasadzie kiedy spojrzał na przeciwnika, doszedł
do wniosku, że ich ubrania różnią się tylko trochę krojem, co
najwidoczniej przeoczył tamten.
-Jak to z... zgon? - zapytał otrząsnąwszy się z pierwszego szoku.
Poczuł, że bezwiednie przybliża dziewczynę do piersi, jakby miało
to ją ochronić przed zgubą.
-No nie widziałeś tego zamieszania? Przyjechały chyba trzy wozy z
aurorami i ten, wiedziałem kto... no lekarz – rzekł po namyśle –
Pewnie jesteś z wnętrza. Tam sobie za bardzo rączek nie brudzicie?
- zapytał z widoczną kpiną.
-Ano nie brudzimy. Wiesz czym ją otruli? - zapytał przełykając
głośno ślinę. Gdzieś w oddali, słyszał miarowy szum morza, a z
linii horyzontu, powoli wypływał kształt słonecznej kuli.
Kategorycznie przyszedł świt.
-Skąd mam wiedzieć. Takie czarne coś w strzykawce. Nieśli to jak
jakąś diwę. Chyba nowy wynalazek – ocenił szatyn, drapiąc się
po niechlujnym zaroście, który nierównomiernie porastał jego
brodę, policzki oraz wąską przestrzeń nad ustami. Draco
zaczerpnął gwałtownie powietrza, jednak to nic nie pomogło. Nie
mogło przecież załagodzić tego co czuł po wypowiedzi aurora.
Zdecydował, że musi szybko przenieść się do Hogwartu, do
skrzydła szpitalnego. Najlepiej natychmiast.
-Musisz poczekać chwilę, wtedy ją zabierzesz. Nie żyje? - zapytał
chłopak, gdy klatka piersiowa Hermiony opadła i nie wzniosła się.
Draco niemalże poczuł jak kolory odpływają z jego i tak bladej
twarzy. Szybko sięgnął po nadgarstek dziewczyny. Plus ustał. Czy
to tak umarła Hermiona? Na jego ramionach, nie wiedząc nawet jak
bardzo pragnęli ją uwolnić?
***
-Ginny – sen był doprawdy piękny. Właśnie robiła kolejne
okrążenie nad boiskiem, gdy... - obudź się – nieco zachwiała
się na miotle, ale szybko odzyskała rezon. Wzbiła się w
powietrze, by dla czystej zabawy przeć korkociągiem ku ziemi, a na
końcu delikatnie oraz z gracją odbić i wzlecieć nad murawą –
obudź się. To ważne – głos coraz bardziej nacierał na jej
świat. Po chwili zachwiała się ponownie i spadła z miotły.
Czujnie rozwarła powieki, jednocześnie wstając do pozycji
siedzącej. W każdym razie miała zamiar wstać, lecz uderzyła z
całej siły, czołem o coś twardego.
-Au... - syknął głos. Nieprzytomnym umysłem zarejestrowała, iż
właśnie Harry Potter zagościł w jej sypialni, nie dając jej
wiele snu. Gdy wrócili z ministerstwa, po wysłaniu zwłok ministra
na Alaskę, Harry polecił jej, aby zdrzemnęła się chociaż trochę
przed lekcjami, które miały się odbyć za godzinę. Obiekt, który
zafundował jej pulsującego siniaka, to właśnie szukający
Gryffindoru.
-Co jest? - burknęła z urazą, rozcierając bolące miejsce.
-Uciekamy – powiadomił chłopiec-który-ucieka.
-Już teraz? Dlaczego tak szybko? - zdawało sobie sprawę z tego, iż
brzmi jak mała dziewczynka – Może trochę zostaniecie? - zapytała
z nadzieją.
-Musimy gdzieś się ukryć. Najlepiej w innym kraju. Na razie nic ci
nie powiem, sam nie wiem – w głosie słychać było wahanie, które
dodatkowo martwiło dziewczynę. Harry Potter nie miał pojęcia co
robić.
-Może jedna...
-Nie Ginny. Pamiętaj, że nikomu nie możesz zdradzić ani słówka.
Bo wtedy będzie koniec – celowo użył takiej hiperboli, aby
zapewnić sobie posłuch u swojej dziewczyny. Zdawał sobie sprawę z
beznadziejności sytuacji, w której się znaleźli. Nieśpiesznie
pochylił się nad twarzą ukochanej i przywarł wargami do jej ust.
Dziewczyna bez reszty wyznała swoje uczucia w ten przedziwny sposób.
Całą obawę, tęsknotę i strach. Zdziwiła się, gdy Potter
zamiast odejść, przywarł do niej całym ciałem, przygniatając ją
lekko do materaca łóżka.
-Harry, musimy już iść – oderwali się od siebie nagle, słysząc
głos Ronalda zza drzwi sypialni dziewcząt. Pożegnali się w ciszy.
***
Harry wraz z Ronem zmierzali w kierunku gabinetu pani
dyrektor, której kominek jako jedyny nie był zablokowany na noc. W
zasadzie już za godzinę miał nadejść definitywny świt.
Przemykali przez chłodne korytarze dzierżąc w dłoniach różdżki.
Weszli po stromych schodach pnących się na okrętkę w górę i
wreszcie stanęli przed tymi drzwiami przez które mieli wejść i
nie wyjść.
Gdy Potter wszedł do środka, napierając na mosiężną klamkę,
doznał poważnego szoku. Minerva McGonagall nie spała, a co więcej
stała naprzeciw nich, tuż przed swym sekretarzykiem i mierzyła ich
krytycznym wzrokiem.
-Doprawdy panie Potter. Myślałam, że uczniowie mojego domu są
nieco lepiej wychowani. Zaczynam wątpić – rzekła ściągając
usta w wyrazie niezadowolenia.
-Eee... dzień dobry, pani profesor – mruknął niezręcznie Ron.
-Dzień dobry, panie Weasley. Usiądź Potter – poleciła, gdy
zauważyła bladą twarz oraz szeroko rozwarte oczy, swego
wychowanka. Harry był zbyt skołowany, aby odmówić, a jedynie
przysiadł an fotelu.
Kobieta westchnęła ciężko, po czym zasiadła za swym biurkiem,
przypatrując się obojgu, jakby oczekiwała na ich wytłumaczenie.
Jednak miała się nie doczekać.
-No panowie, nie jesteście już dziećmi. Wytłumaczcie mi, dlaczego
wyruszyła was czwórka, a wróciłeś tylko ty, Potter oraz
Weasleyowie? - Harry wybałuszył na nią oczy, natomiast Ron
ziewnął, czekając aż sens jej słów do niego dotrze.
-Czyli Draco nie wrócił z Hermioną? - zapytał Potter, pełen
obaw. Pani dyrektor wyglądała, jakby miała zamiar zejść na zawał
i straszyć Pottera do końca jego nędznych dni.
-Czy wy chcecie mi powiedzieć, że wyruszyliście na samodzielną
misję nie-wiadomo-dokąd, nie powiadomiwszy mnie o tym? Więc
rozumiem, dlaczego Ministerstwo o was pyta – zakończyła ściągając
usta.
-Pani profesor! To teraz nie ważne. My musimy uciekać, a pani musi
otworzyć bramę główną Hogwartu, bo inaczej zostaną schwytani –
zarządził Harry czując przypływ adrenaliny w kwiobiegu.
Nauczycielka miała zamiar protestować, oburzona zachowaniem ucznia
– Proszę pani. W tej chwili Draco wraz z Hermioną wracają do
Hogwartu. Nic nie wiemy o jej stanie zdrowia, oni nie mogą utknąć
jak już pani wspomniała, nie-wiadomo-gdzie. Proszę – Minerva
przeżyła w życiu wiele, ale tak oddanej przyjaźni i lojalności
nie widziała jeszcze nigdy, chociaż liczyła niemało już wiosen.
-Dobrze – przemówiła w końcu, nadal nie do końca przekonana co
do podjętej decyzji – ale ty Potter zostajesz. Nie wpuszczę tu
ani jednego Aurora. Zostajecie – zarządziła pewnym głosem.
Okularnik miał ochotę wyściskać panią dyrektor, jednak zbyt
bardzo bał się przeróżnych zaklęć, jakimi mogła go
potraktować.
-Dziękuję, pani profesor. Jest pani niesamowita – rzekł z
przekonaniem Ron. Gdyby nie miała na głowie wielu problemów,
przyprawionych przez podopiecznych, zapewne zarumieniłaby się, albo
chociażby uśmiechnęła, teraz jednak nie było czasu. Potrzeba
było działać.
-Potter, Weasley. Pomożecie mi z zaklęciem obronnym, trzeba je
zniszczyć.
***
Nagle poczuł pod palcami lekkie pulsowanie. Hermiona jednak żyła.
Nie tracąc czasu odebrał z rąk nieznanego Aurora swą różdżkę
i za nim ten zdążył zauważyć, że dziewczyna jednak nie jest
martwa i dalej oddycha, teleportował się do Hogsmeade.
Na widok pojawiającego się znikąd młodzieńca, z nieprzytomną
dziewczyną na rękach, tłumek przemierzający słoneczne uliczki
miasteczka, rozstąpił się i wyraźnie ożywił. Kilka osób
wykrzyknęło w jego stronę słowa, którymi nie określano go od
czasów Voldemorta, a jakaś kobieta trzymająca na rekach,
wyrywającego się chłopca, rozpoznała, że to właśnie słynna,
zaginiona Hermiona. Podeszła ona do Draco i bez słowa wskazała
sklep Derwisza i Bangesa. Malfoy chciał jej podziękować, jednak ta
zniknęła. Wpadł do sklepu, niczym ósma plaga egipska, naraz
przewracając stos zepsutych mioteł, stopami nieprzytomnej.
-Derwisz, daj mi miotłę, muszę szybko lecieć do Hogwartu –
starszy mężczyzna spojrzał na niego krytycznie, zakładając ręce
na krzyż.
-Czego tu szukasz, śmierciożerco? - zapytał jadowicie, jakby nie
usłyszał żądania.
-Nie mam czasu na słowne potyczki. Poznajesz ją? – zapytał,
obracając jej wychudzoną twarz w stronę mężczyzny, ten jakby
dopiero teraz zauważył ją dopiero teraz, odsunął się
gwałtownie.
-To... ta zaginiona dziewczyna. Co się stało? - zapytał
przerażony, zastanawiając się, czy przypadkiem nie powinien
obezwładnić ślizgona.
-Długa historia. Ona umiera, potrzebuję twoich mioteł, mam to –
mówiąc to, wyrzucił z kieszeni na zniszczoną ladę, medalion
Cravena wykonany z białego złota. Derwisz uskoczył przed
przedmiotem, jakby miał on dostać nóg i zacząć miotać Avadą na
lewo i prawo.
-Zabierz to, weź co chcesz – Malfoy zdziwiony, zabrał pierwszą
lepszą miotłę, jaka znalazła się w jego zasięgu dłoni – I
nie pokazuj mi się więcej, dzieciaku – mruknął staruszek
wychodząc na zaplecze. Blondyn nie marnując czasu, usadził
dziewczynę na kiju, podpierając na swej klatce piersiowej i ruszył
bez zawahania w stronę majaczącego na horyzoncie zamku.
Był to dosłowny wyścig ze śmiercią. On z możliwościami jedynie
ludzkimi, jakimi dysponował, próbował prześcignąć śmierć,
która goniła Hermionę. W tej chwili nie liczyło się to, jak
bardzo zamazuje się obraz wokoło nich i czy jest mu zimno. Znał
konsekwencje każdej sekundy, która uciekała bezpowrotnie,
bezlitośnie skracając czas jaki im pozostał.
Jak bardzo się cieszył, gdy przy branie czekała na niego „Drużyna
Marzeń”, a on mógł przyprowadzić ostatnią członkinię owej
drużyny w bezpieczne miejsce. Nie zatrzymał się ani na chwilę,
ale słyszał jak zamykano za nim bramę i nakładano zaklęcia.
Wleciał do budynku i szybując tuż pod sufitem, dotarł do skrzydła
szpitalnego. Rzucił miotłę za siebie, aby położyć dziewczynę
na wskazanym przez pielęgniarki łóżku. Pani Pomfrey doskoczyła
do nich, niczym kula armatnia z różdżką w dłoni.
-Zo...stała o...truta. Nie mam po...jęcia co to. Wiem... że było
cza...rne – wysapał zmęczony chłopak. Kobieta poleciła jednej z
podwładnych, aby przyniosła kilka niezbędnych rzeczy, a sama
natychmiast poczęłam szeptać lecznicze formułki. Jedynie na
chwilę zawiesiła swój wzrok na młodzieńcu.
-Jeżeli to wszystko, to możesz już iść. No idź chłopcze –
poleciła inna z kobiet, patrząc na niego z matczyną tkliwością –
Zrobiłeś już dość – dodała, popychając go lekko w stronę
drzwi.
Cóż miał jeszcze zrobić? Może powinien im pomóc? Nie. Przecież
on ze swoimi uczniackimi umiejętnościami, mógł jedynie
zaszkodzić, ale... może jednak coś mógłby zrobić. Niestety
kobiety wyraźnie chciały, aby opuścił pomieszczenie. Skierował
więc stopy byle dalej. Nie mógł się udać do dormitorium
Slytherinu, ani Gryffindoru, zresztą szczerze wątpił w domniemaną
szczodrość Krukonów, by i tam go wpuścili. W pewnym momencie,
zderzył się z czymś, co było niewątpliwie żywe i niemalże
zwaliło go z nóg.
-Draco? - usłyszał zdumiony głos Pottera gdzieś koło siebie. Po
chwili odszukał jego twarz, przyozdobioną w bliznę. Nie trudno
było zrozumieć uczucia Harrego. Malfoy zwykle przemierzał
korytarze, bez jakiejkolwiek oznaki, iż rzeczywiście tam był. Nie
hałasował, nie stukał obcasami, nie sapał, nic nie mówił, a już
na pewno nie wpadał na uczciwych ludzi, po prostu z nieuwagi.
Zresztą, gdyby Wybraniec nie spędzał ostatnimi czasy z nim tyle,
pomyślałby, że specjalnie go potrącił. Szare oczy wyrażały
zdziwienie i lekki popłoch – McGonagal chce cię widzieć – nie
uzyskał jednak żadnej odpowiedzi – eee... wszystko dobrze?
-zapytał okularnik zdeprymowany brakiem reakcji. Draco również
wydawał się być speszony
-A ty co, bawisz się w dom? Nie będę twoja córeczką – odparł
opryskliwie, z nutą dawnego nieśmiesznego-humoru, którym
nieprzerwanie raczył Hogwart przez wiele lat. Nawet nie oczekiwał
reakcji, po prostu ruszył do przodu, ufając swojej pamięci, iż
sama doprowadzi go do celu.
Jego złe samopoczucie wzięło się z głębokiej potrzeby
roztrząsania wydarzeń dzisiejszego dnia. Zachodził w głowę, co
też zrobił źle, a co mogłaby zmienić swoją postać, gdyby
jednak stanął na wysokości zadania. Bał się nie tylko swojego
rozczarowania, ale też konsekwencji czynów, których nie dokonał,
lub dokonał „mniej bardziej”.
Zmobilizował przyjaciół do działania, ale może powinien zrobić
to wcześniej? Przecież go i sprawców, dzieliło kilka marnych
godzin. Wtedy pomyślał, że być może to właśnie Lizzy wracała
z przeprowadzonego wyroku. Minął się z zabójczynią Hermiony i
pozwolił jej odejść. Jednak zabił Cravena. Czy to częściowo go
uniewinniało, zdejmowało część win? Nie. Przecież nie można
usprawiedliwiać złych czynów, przez następne czyny, które
również nie były całkowicie anielskie.
Czerń jego myśli odejmowała blasku, rozpoczynającemu się dniu.
Chociaż helios, obdarzył kolejną dobę pełnią swych
dobrodziejstw, nijak promienie słoneczne miały się do gęstych
oparów beznadziejności, roztoczonych wokół młodego Malfoya.
Co się stanie, jeżeli Hermiona umrze? Czy po pewnym czasie jej
osoba zostanie bezlitośnie, bestialsko wyrzucona z jego umysłu? Czy
ta szkoła znajdzie nową ikonę mądrości i sprytu? Czy ktoś
zastąpi ją w Świętej Trójcy? Czy on stanie się już do reszty
zły? Może jej twarz zatrze się z milionami innych zapomnianych i
zginie w odmętach pamięci, jakoby była jedynie wyjątkowo długim
snem, który chociaż realny, to przeminął?
Może gdyby szybciej zjawił się na miejscu, może gdyby pozbył się
Ministra szybciej, albo nie dał się zauważyć przez Lizzy.
Przypuszczał, że gdyby nie dał się podejść przez nieznanego
aurora, zyskaliby około piętnastu minut. Gdy dziewczyna umrze, a mu
powiedzą, iż zabrakło piętnastu minut, a pustoszące efekty
zatrucia, można by było zatrzymać, czy będzie w stanie spojrzeć
potem w oczy komukolwiek? Jej przyjaciołom, rodzinie, nauczycielom,
sam sobie?
-Proszę wejść, panie Malfoy – usłyszał służbowy ton.
Rozejrzawszy się po gabinecie, doszedł do wniosku, iż zwykle
aranżacja wnętrza, świadczy o osobie. Pomieszczenie było
kwadratowe, przeciętnych rozmiarów. Ściany były idealnie pokryte
kremową farbą, wzdłuż bocznych ścian stały długie regały, a
półki uginały się pod ciężarem starodawnych tomiszczy, z
których wiele zapewne były legendarne i uchodziły za zmyślone.
Tak już było, że w świecie magii, często rzeczy ginęły i
podczas swego zaginięcie były bardziej sławne, a ludzie
zaznajamiali się ich właściwościami, nierzadko zmyślonymi,
aniżeli przedmiot byłby ogólnie dostępny w wielu kopiach na całym
świecie – Na początek chciałam udzielić panu reprymendy.
Myślałam, że czasy gdy włóczył się pan po nocach wraz z panem
Potterem i Weasleyem dawno minęły – rzekła z naganą w głosie,
jednak po chwili znów zabrała głos – Jednakże sądzę, iż
lepiej aby wymykał się pan w celu ratowania innych, niż
przestępstw.
-Wiem co pani chce powiedzieć. Jestem zwyczajnym mordercą.
Zamordowałem Ministra, ale to nie jedyna moja ofiara. Jak na swoje
lata odebrałem naprawdę wiele żyć. Jeżeli panią brzydzę, to
wolałbym, aby powiedziała to pani wprost – Minerva w skupieniu
słuchała jego słów.
-Chciałam powiedzieć, że gratuluję panu tego, co się wydarzyło
w pana życiu. To nie jest ładny, ani prosty temat do rozmowy, jest
raczej kłopotliwy, ale chcę powiedzieć, że ciesze się z twojej
zmiany, Draco – odrzekła tonem wypranym z uczuć jak zwykle,
jednak na koniec zdobyła się na miły uśmiech.
-Wie pani, że wcale nie muszę być biały? Nawet teraz – zapytał
retorycznie.
-Szczególnie teraz – podjęła ze zrozumieniem.
-Przecież to ja mogłem ją otruć. To nawet ja mogłem ją
uprowadzić. Ona może teraz umierać przeze mnie, a pani mi
gratuluje – powiedział artykułując każdą głoskę, dla jej
lepszego wydźwięku. Na koniec posłał jej drański uśmieszek.
-Byłam czarownicą w średnim wieku, gdy tu chodził. Był
niesamowity. Chociaż nie należał do mojego domu, bardzo go
lubiłam. Był piękny, opanowany, charyzmatyczny, jego perswazja nie
znała granic, był czarowny, ale też okazywał szacunek, takt oraz
grzeczność. Jego oceny były wyśmienite, ale nie to było
najdziwniejsze. Mimo iż z czasem stał się bardziej bezczelny,
otwarcie mówił o swoich... poglądach – kobieta wyglądała jakby
ostatnie słowo tkwiło w jej gardle od miesiąca, a dopiero teraz
miała okazję je wypluć – nadal wszyscy mu wierzyli, był po
prostu lubiany. Nikt nie patrzył niego jak na potwora. Do czasu, gdy
oficjalnie stanął u boku Czarnego Pana. Chyba wiesz, że mówię o
twoim ojcu – zwróciła się do wsłuchanego w jej słowa chłopca.
Z jego twarzy nie sposób było wyczytać jakąkolwiek emocję –
wtedy wszyscy przeżyli wielki, nieopisany szok, zupełnie jakby
dotąd znajdowali się pod hipnozą, a teraz więź została
gwałtownie zerwana. Byli przerażeni. Długo nad tym dumałam, ale
wreszcie zrozumiałam, dlaczego ja zrozumiałam jego naturę nieco
wcześniej. Jego oczy. Ciebie też, młody Malfoyu zdradzają twoje
oczy. Chociaż bardzo z tym walczysz, to właśnie w nich odbijają
się twoje myśli, zamiary, uczucia. Ty i twój ojciec może i macie
ten sam pigment w tęczówkach, może nawet ten sam kształt, ale tak
naprawdę jesteście inni – Draco nie mógł tego słuchać. On
jest dobry? Pierwszy
raz ktoś w ten sposób mówił o Lucjuszu. Zwykle wytykano
podobieństwo między nimi, a tymczasem jakaś wiedźma mówi, że są
inny niczym słońce i księżyc.
Miał nadzieję zostać księżycem, który kiedyś pokaże dotąd
nieoglądaną gołym okiem stronę. Jedyne czego chciał, to aby
Hermiona mogła przeżyć, a on mieś okazję, by wszystko odmienić.
Świetny rozdział, zresztą jak zwykle. Ja, zapewne ku ogólnemu sprzeciwu sądzę, że gdybyś uśmierciła Hermionę i opisałabyś to tak, aby wielu osobom łzy płynęły po policzkach, to byłoby to naprawdę ładne zakończenie. Choć smutne. Ogółem rzecz biorąc chodzi mi o to, że możesz ją uśmiercić, a ja i tak będę lubić twoje opowiadanie. C':
OdpowiedzUsuńLubię smutne zakończenia.
Dziękuję, cieszę się, że się podoba :D
UsuńCo do śmierci Hermiony, to rozważałam to, ale zbyt dużo wymyślałam odnośnie części drugiej opowiadania, która niebawem się rozpocznie ;)Tak więc Hermiona zostaje.
Ogólnie to raczej nie lubię tego typu zakończeń, bo mam wrażenie, że to wszystko straciło sens i nieważne co się wydarzyło, to ona i tak już nie istnieje. Po prostu nie jestem aż tak postępową romantyczką ;P
Pozdrawiam
O rany.. To sie porobilo o.o
OdpowiedzUsuńFajnie ze draco ocalil mione. troche sie martwie czy ja odczaruja ale na pewno nie pozwolisz jej umrzec wiec czekam na ciag dalszy ;) wgl. fajny watek draco-lucjusz. Gratuluje swietnego rozdzialu :*
Cieszę się, że tak sądzisz :)
UsuńPostaram się zrobić co w mojej mocy ze zdrowiem Hermi (Czuję się jak lekarz, a nie autorka)
W zasadzie od początku chciałam coś takiego wrzucić, dlatego robiłam te podchody w pierwszych rozdziałach z opowiadanie o stosunku ojca z synem i ogólnie.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Wszystko to do czego dążę, to aby czytelnik był zadowolony ;D
Ja mam jednak głęboką nadzieję, że Hermiona przeżyje. Rozdział bardzo przypadł mi do gustu. Jestem ciekaw czym została otruta Hermiona... mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się szybko i dużo się w nim wyjaśni.
OdpowiedzUsuńWszyscy kochamy Hermionę :D Ciesze się, że podobał się, bo szczerze mówiąc, to byłam pełna obaw co do całej akcji. Co do trucizny, to być może, kiedyś się dowiemy :3
UsuńTak też mam nadzieję, że uda mi się napisać coś sensownego w krótkim czasie, ale nic nie obiecuję ;D
Pozdrawiam
Ej ! Tego to ja się nie spodziewałam :) Jestem mile zaskoczona, ale to jeszcze nie koniec .. Mam nadzieję że Hermi przeżyje ! ;) A Draco po prostu ubóstwiam :D Kocham go ! ;P Rozdział bardzo przyjemny :) Czekam na ciąg dalszy ;*
OdpowiedzUsuńAsia ;*
Cieszę się, że tym razem nie zasmuciłam cię :D Z Hermiona co prawda nie będę nic zdradzać, ale coś się będzie działo. Ułah! Też kocham Draco :D No może nie koniecznie tego mojego, ale ogólnie postać ;3
UsuńPozdrawiam
Never
Cóż.. Powiem szczerze nie zachwycił mnie. Za dużo narracji, nuda. Fabuła ciekawa, ale akcja opóźniona. Rozmowy z aurorem nie zrozumiałam, musiałam czytać ją jeszcze raz. Minerva dziwna. Jak nie ona. Draco też. Harry też. Ja nie wiem, albo jestem dzisiaj marudna, albo coś nie gra ;]
OdpowiedzUsuńWiem! Ron całkiem niczym Ron <3 'Ron ziewnął, czekając aż sens jej słów do niego dotrze.' ;3
Pzdr. ;*
Oj... w zasadzie masz rację. Po prostu chciałam spróbować nowego sposobu przedstawiania akcji i jak widać nie wyszło ;C
UsuńCo do rozmowy z Aurorem, to rzeczywiście mało dopracowana, ale gdy dodawałam kilka osób naciskało na mnie z czasem, a teraz już nie będę zmieniać, bo okaże się, że różne osoby, będą czytały różne wersje.
Hm... jak zaznaczałam to co się dzieje z Harrym i Minervą to coś zupełnie innego, niż opisywane dotąd w książce zdarzenia. Harrego wrzuciłam między dobro, a zło, natomiast Minervę jako wciśniętą między powinnością, a zdrowym rozsądkiem. Znowu Draco chyba od początku mojego opowiadania jest taki. Tak mi się wydaje.
Co do Rona, to wydawało mi się, że takie przedstawienie jego reakcji będzie zbyt kontrastowe, ale jak widać trafione ;D Chociaż coś.
Pozdrawiam
Never
ps. Postaram się coś zrobić z kolejnym rozdziałem, jednak nic nie obiecuję. Czasami moja wizja kłóci się z wizją czytelnika ;)