sobota, 10 listopada 2012

Rozdział 15





xoxoxoxo

Pamiętam jak dziś, gdy zdecydowałam "zgubić" Hermionę,
a ty już takie rzeczy... 
Wzruszyłam się i jestem trochę rozczarowana, że tak szybko to się kończy,
no może zaraz mi powiecie, że zbliża się epilog? 
Ja nie chcę ! :C

Ale czytajcie, czytajcie robaczki :3 

Rozdział 15



Nie jest ważne, kto kim się urodził,
 ale czym się stał!
-J.K. Rowling


Świat rozmazał się zupełnie, by po chwili wyrzucić go na plażę. Wylądował na ugiętych nogach, ściskając różdżkę z całej siły, tak, że wszystkie knykcie i ścięgna, niemalże przebiły skórę. Nadal odczuwał zawrotu głowy. Nagle usłyszał potężny grzmot, który wstrząsnął nim w posadach. Upadł, osłaniając głowę, rękoma. Jednak po chwili dźwięki stały się mniej barbarzyńskie, a przerodziły się w coś łatwego do zinterpretowania. Dźwięk fal, uderzających o skalisty brzeg. Leżał na plaży, a kilkanaście metrów dalej, szalało wzburzone po nocnym sztormie, morze. Na brzegu leżało mnóstwo liści, patyków i drobnych kamyczków. Niecały kilometr dalej niczym naturalny falochron, stał strzelisty klif uformowany z bazaltowej, nierównej ściany. Wstał i natychmiast spostrzegł w głębi lądu, za łąką pokrytą suchą nadbrzeżną trawą, przysadzistą i rozległą budowlę, otoczoną wysokim na dziesięć metrów, płotem zwieńczonym zwojami drutu kolczastego. Draco nerwowo poprawił kurtkę i zwilżył wysuszone od morskiego wiatru, wargi. W dłoń chwycił różdżkę i ruszył powoli przed siebie, co chwilę zatrzymując się, ukryty w trawie i obserwując budynek. Nie dostrzegł nikogo. Ani pojazdów, ani ludzi, żadnych oznak życia. Do tego brama była otwarta na oścież, a w powietrzu unosił się zapach złamanych zaklęć chroniących. Miał coraz to gorsze przeczucia. Strach szarpał jego oddech i co chwilę zatrzymywał serce. Przeszedł przez cały teren wokoło domniemanego miejsca pobytu Hermiony i nie zauważył ani skrawka śladu obecności ludzi. Odnalazłszy drzwi zdwoił czujność, która i tak utrzymywana była na szaleńczo wysokim poziomie i pchnął lekko drzwi. Ze zdziwieniem odkrył, że ustąpiły, skrzypiąc i odsłaniając długi korytarz.

Malfoy niepewnie zrobił kilka kroków w głąb i jak się przekonał, wewnątrz nie było żywej duszy. Najnormalniej w świecie wszystko wyglądało na opuszczone, jednak nie zamierzał chować różdżki. Nie wiedział przecież, czy na pewno nie został ktoś, aby wszystkiego pilnować i teraz mógł po prostu wyskoczyć zza rogu z okrzykiem „tu cię mam!” Spokojnie szedł przed siebie, przyjmując prawą nogę, jako prowadzącą i idąc nieco bokiem. Potoczył wzrokiem po miejscu, które przypominało stary, zapomniany i nadgryziony, a właściwie to bezczelnie trawiony przez czas, magazyn mugolskiej hurtowni. Cuchnęło zgnilizną i wilgocią, bardziej niż w podziemiach Hogwartu, którymi dzisiaj już chadzał. Wzdłuż sufitu ciągnęły się rury, które niedokręcone, przyczyniały się do paskudności tego miejsca. Z każdym metrem, jaki przemierzał, coraz to bardziej upewniał się w przekonaniu, że najzwyczajniej w świecie nie ma tu żywej duszy. Jego nadzieje, na odnalezienie pewnej zagubionej istoty, przeżyły gwałtowne spotkanie w posadzką.
Jednak sen Giny był zupełnie nierealny. Wszystko czym był, obrazowało jedno słowo: wyobraźnia. Umysł rudej, stworzył wizję, która owszem napełniła wszystkich mobilizacją, ale też zgubiła ich wszystkich. Minister nie żył, a w obecnej chwili, Draco był bliski stwierdzenia, że zginął na marne i można było zabić go kiedykolwiek indziej, albo chociaż torturować przed śmiercią.
W tym budynku zwiedził już nader wiele komnat, cel, gabinetów, mieszkań. Jedyne co mógł stwierdzić, to fakt, iż od jakiegoś tygodnia nikt nie spożywał tu posiłków, nie kładł się na wysiedziany, pokrytych szarym kocem, materacach, nie brał prysznica w nieestetycznym i brudnym brodziku.
Kiedy wszedł do kolejnej celi, której kraty były jedynie przymknięte, miał zamiar natychmiast się wycofać albowiem była pusta. Tak przynajmniej stwierdził natychmiast po wejściu. Była zimna, mokra, odrażająca jak reszta. W rogu leżały zwinięte w kłębek materiały. Okno umieszczone niemal tuż pod sufitem wskazywało niebo, które było już niemal jasne. Zbliżał się poranek.
Nagle materiały się poruszyły, a pośród nich rozpoznał niemalże przejrzystą twarz dziewczyny. Nie minęła nawet sekunda, gdy znalazł się przy niej, zrzucając z niej brudne koce. Podczas gdy kładł ostrożnie jej głowę na własnych kolanach, myślał nad wszystkim i nad niczym. Jego umysł smagała istna fala uderzeniowa o mocy bomby nuklearnej, która przynosiła myśli.

Delikatne dziewczęce rysy jakie znał, zostały zastąpione zapadniętymi oczodołami, licznymi szramami na twarzy, zupełnie jakby została podrapana przez koty, jej niegdyś urocze pliczki, w których tworzyły się dołeczki za każdym razem gdy się uśmiechała, były wklęśnięte, a kości policzkowe, które nigdy nie były u niej widoczne, przylegały bezpośrednio do skóry, niemalże ją przebijając. Odszukał jej dłoń i ujął ją palcami tuż poniżej kciuka, gdzie z całej siły pragnął wyczuć silny puls. Jednak nie zawsze możemy otrzymać to, czego tak bardzo pragniemy. Po kilku próbach wyczuł wreszcie lekkie, niczym trzepotanie motylich skrzydełek, pulsowanie. Chwycił jej twarz w dłonie i palcami rozwarł powieki. Źrenice uciekły gdzieś w głąb czaszki, co wywołało większy niepokój. Nie wiele myśląc, użył zaklęcia ogrzewającego, aby ocieplić jej niemalże trupio-zimne ciało.

-Hermiono? Czy mnie słyszysz? Coś cię boli? - zapytał odgarniając jej włosy z twarzy. Nagle dziewczęce oczka otworzyły się leniwie, jakby budziła się ze snu, jednak w jej wzroku było coś nieprzytomnego, jakaś niemożliwa do opisania mgła. Starając się zatrzymać ją przy świadomości, uniósł lekko jej głowę.
-Czy coś cię boli? – jej spierzchnięte wargi rozchyliły się i spodziewał się usłyszeć coś co uspokoiłoby go choć odrobinę. Jednak wypowiedziane bezgłośnie słowo, rozpoznał bez problemu. Draco.

Wymówiła jego imię, a w chwilę po tym ponownie utraciła świadomość. Czuł się zrozpaczony jej stanem. Brał pod uwagę wiele opcji, ale w żadnym z nich nie przypuszczał takiego obrotu sytuacji. Nie tracąc czasu, uniósł jej ciało. Ważyło znacznie mniej niż ktokolwiek kogo nosił w ramionach. Uniósł różdżkę i modlił się, aby Potter wrócił już do Hogwartu i otworzył dla niego barierę. Skoncentrował się z całej siły na tunelu, którym podróżował tej nocy. Jednak gdy chciał się przenieść, nie stało się zupełnie nic. Spojrzał zdesperowany na szatynkę leżącą bezwładnie, niczym małe dziecko, na jego rękach. Widział jak jej klatka piersiowa podnosi się stopniowo w urywanym wdechu i szybko opada. W celi było wilgotno, a brak wentylacji, przyczynił się do dusznej atmosfery.
Wtedy właśnie TO ujrzał. Wydrapane tak po prostu w ścianie. Symbol, którego znaczenia nie znał. W myślach zastanowił się, który to już raz dzisiejszego dnia i co to tak naprawdę oznacza. Przypomniał sobie o wisiorze, spoczywającym nadal w jego kieszeni. Ruszył się czym prędzej, aby pozwolić Hermionie, zaznać świeżego powietrza. Gdy wyszedł przez główne drzwi, doznał niezmiernego szoku. Z reki, którą trzymał różdżkę, jednocześnie trzymając dziewczynę, został wytrącony owy kawałek magicznego drewna. Jakież było jego zdziwienie, gdy stanął oko w oko z uzbrojonym mężczyzną. Nie miał pojęcia jak o się stało, że nie zauważył go wcześniej. Przez dłuższą chwilę mierzyli się nawzajem wzrokiem. Wreszcie przemówił tamten.

-Co tu robisz? - jego głos brzmiał, aby nie powiedzieć kolokwialnie, brzmiał chamsko. Ton był opryskliwy, niedbały i uniesiony. Malfoy z miejsca rozpoznał w nim niezbyt groźnego przeciwnika. Gdyby tylko miał pod ręką różdżkę... - Dlaczego ją wynosisz? Mam rozkaz orzec zgon. A ty? - do blondyna z niejakim spowolnieniem, dotarła wiadomość, iż został po prostu wzięty za adepta jak Harry. W zasadzie kiedy spojrzał na przeciwnika, doszedł do wniosku, że ich ubrania różnią się tylko trochę krojem, co najwidoczniej przeoczył tamten.
-Jak to z... zgon? - zapytał otrząsnąwszy się z pierwszego szoku. Poczuł, że bezwiednie przybliża dziewczynę do piersi, jakby miało to ją ochronić przed zgubą.
-No nie widziałeś tego zamieszania? Przyjechały chyba trzy wozy z aurorami i ten, wiedziałem kto... no lekarz – rzekł po namyśle – Pewnie jesteś z wnętrza. Tam sobie za bardzo rączek nie brudzicie? - zapytał z widoczną kpiną.
-Ano nie brudzimy. Wiesz czym ją otruli? - zapytał przełykając głośno ślinę. Gdzieś w oddali, słyszał miarowy szum morza, a z linii horyzontu, powoli wypływał kształt słonecznej kuli. Kategorycznie przyszedł świt.
-Skąd mam wiedzieć. Takie czarne coś w strzykawce. Nieśli to jak jakąś diwę. Chyba nowy wynalazek – ocenił szatyn, drapiąc się po niechlujnym zaroście, który nierównomiernie porastał jego brodę, policzki oraz wąską przestrzeń nad ustami. Draco zaczerpnął gwałtownie powietrza, jednak to nic nie pomogło. Nie mogło przecież załagodzić tego co czuł po wypowiedzi aurora. Zdecydował, że musi szybko przenieść się do Hogwartu, do skrzydła szpitalnego. Najlepiej natychmiast.

-Musisz poczekać chwilę, wtedy ją zabierzesz. Nie żyje? - zapytał chłopak, gdy klatka piersiowa Hermiony opadła i nie wzniosła się. Draco niemalże poczuł jak kolory odpływają z jego i tak bladej twarzy. Szybko sięgnął po nadgarstek dziewczyny. Plus ustał. Czy to tak umarła Hermiona? Na jego ramionach, nie wiedząc nawet jak bardzo pragnęli ją uwolnić?

***

-Ginny – sen był doprawdy piękny. Właśnie robiła kolejne okrążenie nad boiskiem, gdy... - obudź się – nieco zachwiała się na miotle, ale szybko odzyskała rezon. Wzbiła się w powietrze, by dla czystej zabawy przeć korkociągiem ku ziemi, a na końcu delikatnie oraz z gracją odbić i wzlecieć nad murawą – obudź się. To ważne – głos coraz bardziej nacierał na jej świat. Po chwili zachwiała się ponownie i spadła z miotły. Czujnie rozwarła powieki, jednocześnie wstając do pozycji siedzącej. W każdym razie miała zamiar wstać, lecz uderzyła z całej siły, czołem o coś twardego.

-Au... - syknął głos. Nieprzytomnym umysłem zarejestrowała, iż właśnie Harry Potter zagościł w jej sypialni, nie dając jej wiele snu. Gdy wrócili z ministerstwa, po wysłaniu zwłok ministra na Alaskę, Harry polecił jej, aby zdrzemnęła się chociaż trochę przed lekcjami, które miały się odbyć za godzinę. Obiekt, który zafundował jej pulsującego siniaka, to właśnie szukający Gryffindoru.
-Co jest? - burknęła z urazą, rozcierając bolące miejsce.
-Uciekamy – powiadomił chłopiec-który-ucieka.
-Już teraz? Dlaczego tak szybko? - zdawało sobie sprawę z tego, iż brzmi jak mała dziewczynka – Może trochę zostaniecie? - zapytała z nadzieją.
-Musimy gdzieś się ukryć. Najlepiej w innym kraju. Na razie nic ci nie powiem, sam nie wiem – w głosie słychać było wahanie, które dodatkowo martwiło dziewczynę. Harry Potter nie miał pojęcia co robić.
-Może jedna...
-Nie Ginny. Pamiętaj, że nikomu nie możesz zdradzić ani słówka. Bo wtedy będzie koniec – celowo użył takiej hiperboli, aby zapewnić sobie posłuch u swojej dziewczyny. Zdawał sobie sprawę z beznadziejności sytuacji, w której się znaleźli. Nieśpiesznie pochylił się nad twarzą ukochanej i przywarł wargami do jej ust. Dziewczyna bez reszty wyznała swoje uczucia w ten przedziwny sposób. Całą obawę, tęsknotę i strach. Zdziwiła się, gdy Potter zamiast odejść, przywarł do niej całym ciałem, przygniatając ją lekko do materaca łóżka.

-Harry, musimy już iść – oderwali się od siebie nagle, słysząc głos Ronalda zza drzwi sypialni dziewcząt. Pożegnali się w ciszy.

***

Harry wraz z Ronem zmierzali w kierunku gabinetu pani dyrektor, której kominek jako jedyny nie był zablokowany na noc. W zasadzie już za godzinę miał nadejść definitywny świt. Przemykali przez chłodne korytarze dzierżąc w dłoniach różdżki. Weszli po stromych schodach pnących się na okrętkę w górę i wreszcie stanęli przed tymi drzwiami przez które mieli wejść i nie wyjść.
Gdy Potter wszedł do środka, napierając na mosiężną klamkę, doznał poważnego szoku. Minerva McGonagall nie spała, a co więcej stała naprzeciw nich, tuż przed swym sekretarzykiem i mierzyła ich krytycznym wzrokiem.

-Doprawdy panie Potter. Myślałam, że uczniowie mojego domu są nieco lepiej wychowani. Zaczynam wątpić – rzekła ściągając usta w wyrazie niezadowolenia.
-Eee... dzień dobry, pani profesor – mruknął niezręcznie Ron.
-Dzień dobry, panie Weasley. Usiądź Potter – poleciła, gdy zauważyła bladą twarz oraz szeroko rozwarte oczy, swego wychowanka. Harry był zbyt skołowany, aby odmówić, a jedynie przysiadł an fotelu.

Kobieta westchnęła ciężko, po czym zasiadła za swym biurkiem, przypatrując się obojgu, jakby oczekiwała na ich wytłumaczenie. Jednak miała się nie doczekać.

-No panowie, nie jesteście już dziećmi. Wytłumaczcie mi, dlaczego wyruszyła was czwórka, a wróciłeś tylko ty, Potter oraz Weasleyowie? - Harry wybałuszył na nią oczy, natomiast Ron ziewnął, czekając aż sens jej słów do niego dotrze.
-Czyli Draco nie wrócił z Hermioną? - zapytał Potter, pełen obaw. Pani dyrektor wyglądała, jakby miała zamiar zejść na zawał i straszyć Pottera do końca jego nędznych dni.
-Czy wy chcecie mi powiedzieć, że wyruszyliście na samodzielną misję nie-wiadomo-dokąd, nie powiadomiwszy mnie o tym? Więc rozumiem, dlaczego Ministerstwo o was pyta – zakończyła ściągając usta.
-Pani profesor! To teraz nie ważne. My musimy uciekać, a pani musi otworzyć bramę główną Hogwartu, bo inaczej zostaną schwytani – zarządził Harry czując przypływ adrenaliny w kwiobiegu. Nauczycielka miała zamiar protestować, oburzona zachowaniem ucznia – Proszę pani. W tej chwili Draco wraz z Hermioną wracają do Hogwartu. Nic nie wiemy o jej stanie zdrowia, oni nie mogą utknąć jak już pani wspomniała, nie-wiadomo-gdzie. Proszę – Minerva przeżyła w życiu wiele, ale tak oddanej przyjaźni i lojalności nie widziała jeszcze nigdy, chociaż liczyła niemało już wiosen.
-Dobrze – przemówiła w końcu, nadal nie do końca przekonana co do podjętej decyzji – ale ty Potter zostajesz. Nie wpuszczę tu ani jednego Aurora. Zostajecie – zarządziła pewnym głosem. Okularnik miał ochotę wyściskać panią dyrektor, jednak zbyt bardzo bał się przeróżnych zaklęć, jakimi mogła go potraktować.
-Dziękuję, pani profesor. Jest pani niesamowita – rzekł z przekonaniem Ron. Gdyby nie miała na głowie wielu problemów, przyprawionych przez podopiecznych, zapewne zarumieniłaby się, albo chociażby uśmiechnęła, teraz jednak nie było czasu. Potrzeba było działać.
-Potter, Weasley. Pomożecie mi z zaklęciem obronnym, trzeba je zniszczyć.


***


Nagle poczuł pod palcami lekkie pulsowanie. Hermiona jednak żyła. Nie tracąc czasu odebrał z rąk nieznanego Aurora swą różdżkę i za nim ten zdążył zauważyć, że dziewczyna jednak nie jest martwa i dalej oddycha, teleportował się do Hogsmeade.
Na widok pojawiającego się znikąd młodzieńca, z nieprzytomną dziewczyną na rękach, tłumek przemierzający słoneczne uliczki miasteczka, rozstąpił się i wyraźnie ożywił. Kilka osób wykrzyknęło w jego stronę słowa, którymi nie określano go od czasów Voldemorta, a jakaś kobieta trzymająca na rekach, wyrywającego się chłopca, rozpoznała, że to właśnie słynna, zaginiona Hermiona. Podeszła ona do Draco i bez słowa wskazała sklep Derwisza i Bangesa. Malfoy chciał jej podziękować, jednak ta zniknęła. Wpadł do sklepu, niczym ósma plaga egipska, naraz przewracając stos zepsutych mioteł, stopami nieprzytomnej.
-Derwisz, daj mi miotłę, muszę szybko lecieć do Hogwartu – starszy mężczyzna spojrzał na niego krytycznie, zakładając ręce na krzyż.
-Czego tu szukasz, śmierciożerco? - zapytał jadowicie, jakby nie usłyszał żądania.
-Nie mam czasu na słowne potyczki. Poznajesz ją? – zapytał, obracając jej wychudzoną twarz w stronę mężczyzny, ten jakby dopiero teraz zauważył ją dopiero teraz, odsunął się gwałtownie.
-To... ta zaginiona dziewczyna. Co się stało? - zapytał przerażony, zastanawiając się, czy przypadkiem nie powinien obezwładnić ślizgona.
-Długa historia. Ona umiera, potrzebuję twoich mioteł, mam to – mówiąc to, wyrzucił z kieszeni na zniszczoną ladę, medalion Cravena wykonany z białego złota. Derwisz uskoczył przed przedmiotem, jakby miał on dostać nóg i zacząć miotać Avadą na lewo i prawo.
-Zabierz to, weź co chcesz – Malfoy zdziwiony, zabrał pierwszą lepszą miotłę, jaka znalazła się w jego zasięgu dłoni – I nie pokazuj mi się więcej, dzieciaku – mruknął staruszek wychodząc na zaplecze. Blondyn nie marnując czasu, usadził dziewczynę na kiju, podpierając na swej klatce piersiowej i ruszył bez zawahania w stronę majaczącego na horyzoncie zamku.

Był to dosłowny wyścig ze śmiercią. On z możliwościami jedynie ludzkimi, jakimi dysponował, próbował prześcignąć śmierć, która goniła Hermionę. W tej chwili nie liczyło się to, jak bardzo zamazuje się obraz wokoło nich i czy jest mu zimno. Znał konsekwencje każdej sekundy, która uciekała bezpowrotnie, bezlitośnie skracając czas jaki im pozostał.
Jak bardzo się cieszył, gdy przy branie czekała na niego „Drużyna Marzeń”, a on mógł przyprowadzić ostatnią członkinię owej drużyny w bezpieczne miejsce. Nie zatrzymał się ani na chwilę, ale słyszał jak zamykano za nim bramę i nakładano zaklęcia. Wleciał do budynku i szybując tuż pod sufitem, dotarł do skrzydła szpitalnego. Rzucił miotłę za siebie, aby położyć dziewczynę na wskazanym przez pielęgniarki łóżku. Pani Pomfrey doskoczyła do nich, niczym kula armatnia z różdżką w dłoni.

-Zo...stała o...truta. Nie mam po...jęcia co to. Wiem... że było cza...rne – wysapał zmęczony chłopak. Kobieta poleciła jednej z podwładnych, aby przyniosła kilka niezbędnych rzeczy, a sama natychmiast poczęłam szeptać lecznicze formułki. Jedynie na chwilę zawiesiła swój wzrok na młodzieńcu.
-Jeżeli to wszystko, to możesz już iść. No idź chłopcze – poleciła inna z kobiet, patrząc na niego z matczyną tkliwością – Zrobiłeś już dość – dodała, popychając go lekko w stronę drzwi.

Cóż miał jeszcze zrobić? Może powinien im pomóc? Nie. Przecież on ze swoimi uczniackimi umiejętnościami, mógł jedynie zaszkodzić, ale... może jednak coś mógłby zrobić. Niestety kobiety wyraźnie chciały, aby opuścił pomieszczenie. Skierował więc stopy byle dalej. Nie mógł się udać do dormitorium Slytherinu, ani Gryffindoru, zresztą szczerze wątpił w domniemaną szczodrość Krukonów, by i tam go wpuścili. W pewnym momencie, zderzył się z czymś, co było niewątpliwie żywe i niemalże zwaliło go z nóg.
-Draco? - usłyszał zdumiony głos Pottera gdzieś koło siebie. Po chwili odszukał jego twarz, przyozdobioną w bliznę. Nie trudno było zrozumieć uczucia Harrego. Malfoy zwykle przemierzał korytarze, bez jakiejkolwiek oznaki, iż rzeczywiście tam był. Nie hałasował, nie stukał obcasami, nie sapał, nic nie mówił, a już na pewno nie wpadał na uczciwych ludzi, po prostu z nieuwagi. Zresztą, gdyby Wybraniec nie spędzał ostatnimi czasy z nim tyle, pomyślałby, że specjalnie go potrącił. Szare oczy wyrażały zdziwienie i lekki popłoch – McGonagal chce cię widzieć – nie uzyskał jednak żadnej odpowiedzi – eee... wszystko dobrze? -zapytał okularnik zdeprymowany brakiem reakcji. Draco również wydawał się być speszony
-A ty co, bawisz się w dom? Nie będę twoja córeczką – odparł opryskliwie, z nutą dawnego nieśmiesznego-humoru, którym nieprzerwanie raczył Hogwart przez wiele lat. Nawet nie oczekiwał reakcji, po prostu ruszył do przodu, ufając swojej pamięci, iż sama doprowadzi go do celu.

Jego złe samopoczucie wzięło się z głębokiej potrzeby roztrząsania wydarzeń dzisiejszego dnia. Zachodził w głowę, co też zrobił źle, a co mogłaby zmienić swoją postać, gdyby jednak stanął na wysokości zadania. Bał się nie tylko swojego rozczarowania, ale też konsekwencji czynów, których nie dokonał, lub dokonał „mniej bardziej”.
Zmobilizował przyjaciół do działania, ale może powinien zrobić to wcześniej? Przecież go i sprawców, dzieliło kilka marnych godzin. Wtedy pomyślał, że być może to właśnie Lizzy wracała z przeprowadzonego wyroku. Minął się z zabójczynią Hermiony i pozwolił jej odejść. Jednak zabił Cravena. Czy to częściowo go uniewinniało, zdejmowało część win? Nie. Przecież nie można usprawiedliwiać złych czynów, przez następne czyny, które również nie były całkowicie anielskie.
Czerń jego myśli odejmowała blasku, rozpoczynającemu się dniu. Chociaż helios, obdarzył kolejną dobę pełnią swych dobrodziejstw, nijak promienie słoneczne miały się do gęstych oparów beznadziejności, roztoczonych wokół młodego Malfoya.
Co się stanie, jeżeli Hermiona umrze? Czy po pewnym czasie jej osoba zostanie bezlitośnie, bestialsko wyrzucona z jego umysłu? Czy ta szkoła znajdzie nową ikonę mądrości i sprytu? Czy ktoś zastąpi ją w Świętej Trójcy? Czy on stanie się już do reszty zły? Może jej twarz zatrze się z milionami innych zapomnianych i zginie w odmętach pamięci, jakoby była jedynie wyjątkowo długim snem, który chociaż realny, to przeminął?
Może gdyby szybciej zjawił się na miejscu, może gdyby pozbył się Ministra szybciej, albo nie dał się zauważyć przez Lizzy. Przypuszczał, że gdyby nie dał się podejść przez nieznanego aurora, zyskaliby około piętnastu minut. Gdy dziewczyna umrze, a mu powiedzą, iż zabrakło piętnastu minut, a pustoszące efekty zatrucia, można by było zatrzymać, czy będzie w stanie spojrzeć potem w oczy komukolwiek? Jej przyjaciołom, rodzinie, nauczycielom, sam sobie?

-Proszę wejść, panie Malfoy – usłyszał służbowy ton. Rozejrzawszy się po gabinecie, doszedł do wniosku, iż zwykle aranżacja wnętrza, świadczy o osobie. Pomieszczenie było kwadratowe, przeciętnych rozmiarów. Ściany były idealnie pokryte kremową farbą, wzdłuż bocznych ścian stały długie regały, a półki uginały się pod ciężarem starodawnych tomiszczy, z których wiele zapewne były legendarne i uchodziły za zmyślone. Tak już było, że w świecie magii, często rzeczy ginęły i podczas swego zaginięcie były bardziej sławne, a ludzie zaznajamiali się ich właściwościami, nierzadko zmyślonymi, aniżeli przedmiot byłby ogólnie dostępny w wielu kopiach na całym świecie – Na początek chciałam udzielić panu reprymendy. Myślałam, że czasy gdy włóczył się pan po nocach wraz z panem Potterem i Weasleyem dawno minęły – rzekła z naganą w głosie, jednak po chwili znów zabrała głos – Jednakże sądzę, iż lepiej aby wymykał się pan w celu ratowania innych, niż przestępstw.
-Wiem co pani chce powiedzieć. Jestem zwyczajnym mordercą. Zamordowałem Ministra, ale to nie jedyna moja ofiara. Jak na swoje lata odebrałem naprawdę wiele żyć. Jeżeli panią brzydzę, to wolałbym, aby powiedziała to pani wprost – Minerva w skupieniu słuchała jego słów.
-Chciałam powiedzieć, że gratuluję panu tego, co się wydarzyło w pana życiu. To nie jest ładny, ani prosty temat do rozmowy, jest raczej kłopotliwy, ale chcę powiedzieć, że ciesze się z twojej zmiany, Draco – odrzekła tonem wypranym z uczuć jak zwykle, jednak na koniec zdobyła się na miły uśmiech.
-Wie pani, że wcale nie muszę być biały? Nawet teraz – zapytał retorycznie.
-Szczególnie teraz – podjęła ze zrozumieniem.
-Przecież to ja mogłem ją otruć. To nawet ja mogłem ją uprowadzić. Ona może teraz umierać przeze mnie, a pani mi gratuluje – powiedział artykułując każdą głoskę, dla jej lepszego wydźwięku. Na koniec posłał jej drański uśmieszek.
-Byłam czarownicą w średnim wieku, gdy tu chodził. Był niesamowity. Chociaż nie należał do mojego domu, bardzo go lubiłam. Był piękny, opanowany, charyzmatyczny, jego perswazja nie znała granic, był czarowny, ale też okazywał szacunek, takt oraz grzeczność. Jego oceny były wyśmienite, ale nie to było najdziwniejsze. Mimo iż z czasem stał się bardziej bezczelny, otwarcie mówił o swoich... poglądach – kobieta wyglądała jakby ostatnie słowo tkwiło w jej gardle od miesiąca, a dopiero teraz miała okazję je wypluć – nadal wszyscy mu wierzyli, był po prostu lubiany. Nikt nie patrzył niego jak na potwora. Do czasu, gdy oficjalnie stanął u boku Czarnego Pana. Chyba wiesz, że mówię o twoim ojcu – zwróciła się do wsłuchanego w jej słowa chłopca. Z jego twarzy nie sposób było wyczytać jakąkolwiek emocję – wtedy wszyscy przeżyli wielki, nieopisany szok, zupełnie jakby dotąd znajdowali się pod hipnozą, a teraz więź została gwałtownie zerwana. Byli przerażeni. Długo nad tym dumałam, ale wreszcie zrozumiałam, dlaczego ja zrozumiałam jego naturę nieco wcześniej. Jego oczy. Ciebie też, młody Malfoyu zdradzają twoje oczy. Chociaż bardzo z tym walczysz, to właśnie w nich odbijają się twoje myśli, zamiary, uczucia. Ty i twój ojciec może i macie ten sam pigment w tęczówkach, może nawet ten sam kształt, ale tak naprawdę jesteście inni – Draco nie mógł tego słuchać. On jest dobry? Pierwszy raz ktoś w ten sposób mówił o Lucjuszu. Zwykle wytykano podobieństwo między nimi, a tymczasem jakaś wiedźma mówi, że są inny niczym słońce i księżyc.
Miał nadzieję zostać księżycem, który kiedyś pokaże dotąd nieoglądaną gołym okiem stronę. Jedyne czego chciał, to aby Hermiona mogła przeżyć, a on mieś okazję, by wszystko odmienić. 

10 komentarzy:

  1. Świetny rozdział, zresztą jak zwykle. Ja, zapewne ku ogólnemu sprzeciwu sądzę, że gdybyś uśmierciła Hermionę i opisałabyś to tak, aby wielu osobom łzy płynęły po policzkach, to byłoby to naprawdę ładne zakończenie. Choć smutne. Ogółem rzecz biorąc chodzi mi o to, że możesz ją uśmiercić, a ja i tak będę lubić twoje opowiadanie. C':
    Lubię smutne zakończenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, cieszę się, że się podoba :D
      Co do śmierci Hermiony, to rozważałam to, ale zbyt dużo wymyślałam odnośnie części drugiej opowiadania, która niebawem się rozpocznie ;)Tak więc Hermiona zostaje.
      Ogólnie to raczej nie lubię tego typu zakończeń, bo mam wrażenie, że to wszystko straciło sens i nieważne co się wydarzyło, to ona i tak już nie istnieje. Po prostu nie jestem aż tak postępową romantyczką ;P

      Pozdrawiam

      Usuń
  2. O rany.. To sie porobilo o.o
    Fajnie ze draco ocalil mione. troche sie martwie czy ja odczaruja ale na pewno nie pozwolisz jej umrzec wiec czekam na ciag dalszy ;) wgl. fajny watek draco-lucjusz. Gratuluje swietnego rozdzialu :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tak sądzisz :)
      Postaram się zrobić co w mojej mocy ze zdrowiem Hermi (Czuję się jak lekarz, a nie autorka)
      W zasadzie od początku chciałam coś takiego wrzucić, dlatego robiłam te podchody w pierwszych rozdziałach z opowiadanie o stosunku ojca z synem i ogólnie.
      Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
      Wszystko to do czego dążę, to aby czytelnik był zadowolony ;D

      Usuń
  3. Ja mam jednak głęboką nadzieję, że Hermiona przeżyje. Rozdział bardzo przypadł mi do gustu. Jestem ciekaw czym została otruta Hermiona... mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się szybko i dużo się w nim wyjaśni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszyscy kochamy Hermionę :D Ciesze się, że podobał się, bo szczerze mówiąc, to byłam pełna obaw co do całej akcji. Co do trucizny, to być może, kiedyś się dowiemy :3
      Tak też mam nadzieję, że uda mi się napisać coś sensownego w krótkim czasie, ale nic nie obiecuję ;D
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Ej ! Tego to ja się nie spodziewałam :) Jestem mile zaskoczona, ale to jeszcze nie koniec .. Mam nadzieję że Hermi przeżyje ! ;) A Draco po prostu ubóstwiam :D Kocham go ! ;P Rozdział bardzo przyjemny :) Czekam na ciąg dalszy ;*
    Asia ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tym razem nie zasmuciłam cię :D Z Hermiona co prawda nie będę nic zdradzać, ale coś się będzie działo. Ułah! Też kocham Draco :D No może nie koniecznie tego mojego, ale ogólnie postać ;3
      Pozdrawiam
      Never

      Usuń
  5. Cóż.. Powiem szczerze nie zachwycił mnie. Za dużo narracji, nuda. Fabuła ciekawa, ale akcja opóźniona. Rozmowy z aurorem nie zrozumiałam, musiałam czytać ją jeszcze raz. Minerva dziwna. Jak nie ona. Draco też. Harry też. Ja nie wiem, albo jestem dzisiaj marudna, albo coś nie gra ;]
    Wiem! Ron całkiem niczym Ron <3 'Ron ziewnął, czekając aż sens jej słów do niego dotrze.' ;3
    Pzdr. ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj... w zasadzie masz rację. Po prostu chciałam spróbować nowego sposobu przedstawiania akcji i jak widać nie wyszło ;C
      Co do rozmowy z Aurorem, to rzeczywiście mało dopracowana, ale gdy dodawałam kilka osób naciskało na mnie z czasem, a teraz już nie będę zmieniać, bo okaże się, że różne osoby, będą czytały różne wersje.
      Hm... jak zaznaczałam to co się dzieje z Harrym i Minervą to coś zupełnie innego, niż opisywane dotąd w książce zdarzenia. Harrego wrzuciłam między dobro, a zło, natomiast Minervę jako wciśniętą między powinnością, a zdrowym rozsądkiem. Znowu Draco chyba od początku mojego opowiadania jest taki. Tak mi się wydaje.
      Co do Rona, to wydawało mi się, że takie przedstawienie jego reakcji będzie zbyt kontrastowe, ale jak widać trafione ;D Chociaż coś.
      Pozdrawiam
      Never

      ps. Postaram się coś zrobić z kolejnym rozdziałem, jednak nic nie obiecuję. Czasami moja wizja kłóci się z wizją czytelnika ;)

      Usuń