.jpg)
Witajcie.
Po dwóch tygodniach dodaję kolejny rozdział.
Kilka osób pisało, abym nie uśmiercała Hermiony i...
No nie będę spoilerować, ale mam wrażenie, że mnie zabijecie :3
Tymczasem czytajcie misiaczki :)
Rozdział 14
Muzyka :
Patrząc w ciemność lub śmierć
boimy się nieznanego - niczego więcej.
-J.K. Rowling
Była
tu. Przy nim. Dotykał ją, czuł przy sercu jej ciepłe ciało,
lekki oddech, delikatne ręce. Całował jej piękne usta, a ona...
Ona całowała go z równą pasją. Splątane ciała odnajdywały się
w ciemnościach, pod palcami czuł fakturę jej skóry, ciepło
bijące od każdej jej cząsteczki. Była taka inna i zarazem ta
sama, znana.
O
gwiazdy! Jeżeli teraz jest tu z nią, to właśnie niszczą
przymierze zawarte przed wiekami. Jakież to doskonałe uczucie, gdy
strach i pożądanie mieszają się w istocie zgoła ludzkiej. Kiedy
już żadne ubranie – wyimaginowane więzienie, nie dzieli
organizmów i wszystko co dotąd uznawało się za wieczne bariery,
znika, rozsypuje się w pył, spala się, kruszy, znika, ubywa,
rozpływa się gdzieś między namiętnymi pocałunkami, drżeniem
rąk.
Z każdą
sekundą czuł się coraz gorzej i lepiej zarazem. Jakaś część
jego błagała go by przestał hańbić jej niewinność. Przestał
kalać jej honor i ranić serce. Dla takiego potwora jak on zakazane
są takie przeżycia. Ona tak delikatna, idealnie czysta i niewinna.
Potwór,
zbrodniarz! – krzyczało sumienie.
Jej
drobne dłonie na policzkach, gładziły jego piekące rumieńce.
Przyciągnął jej filigranowe ciało do siebie, jakby miał nadzieję
zespolić ich dusze, w jeden zgrany huragan uczuć. Nagle jej śliczne
oczy stały się szkliste, a koralowe usteczka ułożyły się w
literę „o”. Odsunęła się od niego gwałtownie, a spod powiek
popłynęły łzy. Jej śliczna twarz wyrażała bezkresny ból.
Nagle
ujrzał na jej nieskazitelnej, nagiej skórze, wąski strumyk krwi.
Głośno zaczerpnął powietrza, gdy ujrzał sterczące w jej klatce
piersiowej po lewej stronie dwa noże. Jeden był mały i stary,
pordzewiały przy uchwycie, natomiast drugi był wielki, groźnie
połyskujący i ostry.
-To
twoje. Znowu. - wyszeptała dziewczyna z zgrozą.
-Naprawdę,
naprawdę nie chciałem... - załkał głośno, z głębokim i
niepohamowanym cierpieniem.
-Wiedziałam...
zawsze wiedziałam, że jestem tylko szlamą...
-Nie!
Nagle
otworzył oczy. Wokoło panowała nieprzejednana ciemność. Po
omacku przebadał dłońmi cały materac. Nie było jej. To tylko
sen, tylko sen...
Ponownie
położył się na mokrych pościelach. Dotknął ręką czoła i
gwałtownie odjął od niego dłoń, ponieważ poczuł nienaturalne
ciepło i lepki pot. Było z nim źle. Mógł się tylko domyślać,
co działo się z jego ciałem podczas snu. Czy krzyczał jej imię?
Czy wrzeszczał, niczym dzikie zwierze w cierpieniu?
Gdyby
tylko... gdyby tylko mogła wiedzieć jak bardzo chciałby oddać
swoją duszę. Jak bardzo bolała go jego przeszłość. W każdej
sekundzie kalała jego egzystencję, wielka pustka ziejąca za jego
plecami, spowita w nieskończone nici cierpienia. Straszne
wspomnienia, po wsze czasy naznaczyły go swym piętnem, i tu nie
chodzi o mroczny znak, którego nigdy nie zniweluje.
To było
tak realistyczne. Każdy milimetr jej nagiej skóry, każdy ruch,
każde westchnienie. Przecież nie mógł! Dotąd nie była dla niego
niczym, prócz lekarstwem na ból i strach. Nie myślał o niej jak o
kobiecie. Była tym. Była szczęściem, życiem, radością,
beztroską, inteligencją, sprytem, złośliwością, delikatnością,
lekkością, kruchością, spokojem, rozwagą, talentem,
przywiązaniem, pięknem, dobrocią, jedwabną narzutą na okrutnych
ranach zadanych przez życie. Wyłącznie Tym.
A
jeżeli Ginny ma rację? Czy to co czuje, może jej jedynie
zaszkodzić. Zabić ją?
Okruchy
snu spadały z jego barków, kiedy się podnosił. Gdy pół godziny
później wychodził spod prysznica całkiem trzeźwy, czuł
obrzydzenie do swojej wyobraźni. Przywdział czarne, wygodne
spodnie, czarny podkoszulek, czarną sportową kurtkę, która miała
ochronić go przed zimnem poranka. Z pudełka po butach, ukrytego pod
łóżkiem wyjął długą pelerynę, którą przewiesił przez
ramię. Tego dnia nie nałożył kamuflażu na mroczny znak.
Potrzebna mu była każda odrobinka magii, jaką miał.
Do
kieszeni ukrytej w spodniach, włożył różdżkę. Wykradł się
ostrożnie z dormitorium Slytherinu i ruszył korytarzami, które
zionęły ciemnością, niczym jego mroczne myśli. Kilkakrotnie
cofał się, ponieważ nie zauważył w nieprzejednanych mrokach
zamku, wąskich schodków, lub tunelu pod obrazem rycerza bez głowy.
Starał się stąpać cicho, tak aby dozorca i jego wytresowany kot
nie przyłapali go w pierwszej części planu. Stąpał ostrożnie
podziemnym tunelem, a małe kałuże powstałe na kamiennej posadzce,
cicho rozpryskiwały się pod jego stopami. Rzadko rozmieszczone
pochodnie, płonęły przygaszonym blaskiem, co dawało mu minimalne
pole widzenia, a to wystarczało by nie przewrócił się w
ciemnościach.
Środek
nocy, to ten moment, gdy tarcza zaklęcia, chroniąca Hogwart, na
niecałą minutę zmniejsza się i przestaje otaczać zakazany las. Z
założenia, ma to ułatwić podróże, wszelkim nocnym stworzeniom,
a teraz przydawało się do czegoś większego niż gody Armatek
rękoskrzydłych. Czuł jak mgła i zimno, wnikają wgłąb
podziemnych korytarzy i kąsają jego skórę. Na szczęście nogi
odziane w buty ze skóry smoka, nie pozwalały mu marznąć.
W dali
ujrzał rozświetlony blaskiem księżyca, fragment zakazanego lasu.
Zwolnił kroku i bezszelestnie przysuwając się do ściany, wyjął
różdżkę, po czym zgasił pochodnie i ostrożnie zbliżył się do
wyjścia. Czuł przypływ adrenaliny. Powoli zarzucił na siebie
pelerynę, przykrywając się nią całkowicie. Wiedział, że w tym
momencie zniknął i w mroku jest praktycznie niewykrywalny. Powoli
wyłonił się z tunelu i rozejrzał się po okolicy. Nie było tu
nazbyt przytulnie. Drzewa wysokie na dwadzieścia pięter, o koronach
gęstych i rozłożystych, porastały cały teren. Ich ogromne,
wystające korzenie, splatały się ze sobą, tworząc bardzo
nierówny dywan. Gdzieś w oddali usłyszał krakanie Kukunów
jadowitych i Wycie wilkołaka. Mimowolnie wzdrygnął się na myśl o
bliskim spotkaniu z takim krwiożerczym Krukunem. Nagle spośród
ciemności przerzedzonych, światłem księżyca w pełni, wypłynął
tłumiony szept.
-Finite.
- usłyszał, a jego peleryna zjechała z jego ciała i ułożyła
się fałdowaną powierzchnią, pod jego stopami.
Tuż
przy nim znalazły się trzy osoby. Dwie celowały w niego z
odległości paru metrów, natomiast trzecia, zaszła go od tyłu i
przystawiła koniec magicznego patyka, do jego szyi. Poczuł
nerwowość i stres. Z trudem opanował się, by nie szamotać się z
osobą znajdującą się za nim.
-Giny,
skąd wiedziałaś, że tu jest? - zapytał Harry, stojąc obok rudej
czarownicy, naprzeciw Draco.
-Tak
jakoś - odpowiedziała skromnie, Weasleyówna, nie spuszczając
Malfoya z oczu.
-Kim
jesteś? - zapytał Potter, poprawiając palce na różdżce, jakby
go drażniła jej bezczynność.
-No
Potter, myślę, że się znamy od paru lat. Ja to ten, zawsze lepszy
od ciebie - jego głos nie drżał.
-Udowodnij,
pokaż znak. - zażądał okularnik. Nacisk na jego gardło stał się
bardziej nachalny. Przełknął głośno ślinę, po czym delikatnie
odsłonił swój przegub. Każdy kto znał Draco, wiedział, iż
chowa on owy znak, pod warstwą przeróżnych zaklęć. Ale tylko
jedna osoba wie, jak wiele dla niego znaczy, noszenie go. Jak bardzo
się tego boi, jak bardzo chce przed tym uciec i jak bardzo boli,
mimo iż minęły dwa lata od jego wypalenia.
Harry
Potter dał znać Ronowi, a sam opuścił różdżkę. Malfoy
rozmasował obolały od napięcia kark. Gdzieś w dali pohukiwała
sowa.
-To
była ostrożność – rzucił rudzielec, chowając ręce do
kieszeni.
-Rozumiem
– Giny podeszła do niego i podniosła szatę, którą wcześniej z
niego zrzuciła.
-Sorki
– podała mu pelerynę, po czym podeszła do Harrego, by ująć
jego dłoń.
-Plan
jest taki – zaczął okularnik, przyciszonym głosem – Draco i
Giny idziecie za nami w kamuflażu i trzymacie się blisko. Gdyby
stało się cokolwiek nie tak jak powinno, biegniecie tą samą drogą
i wracacie do Hogwartu. Musimy zdążyć przed świtem. Teraz
aportujemy się do zbrojowni – rozejrzał się uważnie po twarzach
rówieśników – Chwyćcie mnie mocno za szaty i pamiętajcie :
robicie to dla Hermiony
Nagle
świat się zakołysał i obrócił pod dziwnym kontem, by w końcu
ustabilizować się. Rzeczywiście znajdowali się w zbrojowni. Na
ścianach wisiała wszelaka magiczna i mniej magiczna broń, na
zamontowanych stalowych uchwytach. Przez środek podłużnego
pomieszczenia biegła przeszklona półka, co upodabniało to miejsce
do specyficznego muzeum. Wszystkie magiczne maczugi, czekany,
rapiery, szpaty, noże a nawet kopie wisiały na uchwytach, natomiast
za ową szklaną gablotą, znajdowały się wszelakie granaty,
zestawy różdżek, eliksirów w małych ampułkach i innych małych
przedmiotów.
Giny
natychmiast, przezornie założyła pelerynę, natomiast Draco jakby
zapomniał o wszystkim, z zaciekawieniem oglądał uzbrojenie
aurorów. Okularnik podszedł do niego, zaalarmowany dziwnym
zachowaniem Ślizgona.
-Kupię
ci taką na gwiazdkę, jeżeli przeżyjemy. Rusz się - warknął.
-Czekaj,
Potter. Co to za symbol? - zapytał wskazując na malutką rycinę,
wytłoczoną na rękojeści rapiera. To właśnie ona go
zainteresowała.
-Nie
mam pojęcia - rzekł Harry, nie bardzo rozumiejąc sensu owych
pytań.
-Jest
na każdej broni białej w tym miejscu. Zresztą, od kiedy aurorzy
posługują się takimi zabawkami? - zapytał dziwnym tonem, którego
żadne z zebranych, nigdy nie słyszało. Jakby nuta podejrzliwości,
oskarżenia? - Tu też – wyszeptał blondyn, jakby sam do siebie, z
zaabsorbowaniem oglądając naszyty srebrną nicią identyczny
symbol, na przedramieniu kombinezonu, Złotego Chłopca. Koło,
nieskończoność i rzymskie trzy. - Co to jest, Harry Potterze? -
zapytał ponownie, uważnie przyglądając się twarzy Wybrańca.
-Eee...
logo firmy, no wiesz... tak jak mugolski Adidas? - zapytał się z
niewielką nadzieją na prawdziwość swojej idei.
-Skup
się, gamoniu. To coś większego niż logo. Chyba już to kiedyś
widziałem, ale nie bardzo wiem, gdzie. Może to jakiś...
-Dość,
Draco. W każdej chwili ktoś tu może wejść, a my rozprawiamy o
naszywkach firmowych. Zakładaj pelerynę i idziemy.
Blondyn
zerwał się, jakby ze snu i narzucając na siebie materiał, powoli
zniknął.
-Ruszamy
– rzekł Ron, dziarskim tonem. Jak powiedział, tak uczynili i już
chwilę później kroczyli sterylnymi korytarzami podziemi
ministerstwa.
Ron
zdawał się być opanowany, jednak na karku wybrańca grało
napięcie. Właśnie minęli kolejnych aurorów, jednak nikt nie
wykazywał nadmiernego zainteresowania ich osobami. Nagle na ich
drodze pojawiła się Lizzy, która mimo słodkiego imienia, była
bardzo skuteczna i bezwzględna. Zlustrowała adeptów krytycznym
spojrzeniem, przerzuciła swoje długie włosy na prawe ramie i
zacmokała z udawanym przejęciem.
-Widzę
miedziany i złoty chłopiec, znów w ministerstwie. Lekcje
odrobione? - Ron ku szczeremu zdziwieniu jego młodszej siostry, nie
zarumienił się, nie miotał przekleństw, a jedynie zlustrował
Lizzy wzrokiem mówiącym : mało obchodzą mnie twoje słowa,
marnujesz mój czas. Takiego Ronalda jeszcze nie znała. Nie
wiedziała, czy bardziej boi się tej zmiany, czy też cieszy.
Zresztą nie miała czasu na myślenie. Najciszej jak mogła,
zbliżyła się do Harrego, niemalże wieszając się na jego
plecach.
-Tak,
śpieszymy się - uciął Harry chcąc ruszyć dalej, jednak
czarnowłosa zastąpiła im drogę.
-Nie
tak szybko. Coś mi tu śmierdzi – stwierdziła ściągając usta.
-Wykąpię
się jak znajdę czas – udał znudzenie Ron. Harry musiał się
powstrzymać od śmiechu, a rudzielec jedynie wyczekiwał na reakcję
kobiety. Ta jednak nie słyszała ostatniej uwagi Weasleya, bo
wpatrywała się w miejsce nieco ponad głową Ronalda ze
zmarszczonymi brwiami. Draco mógłby przysiąc, że przez chwilę
spojrzała prosto w jego twarz, jednak mogło to być jedynie
złudzeniem. Po chwili spojrzała uważnie na obu uczniaków i
odeszła szybkim krokiem w kierunku przeciwnym do celu ich wyprawy.
-Potter,
ona chyba mnie... - wydukał nadal zdjęty osłupieniem, Draco.
-Nie
mamy czasu – przerwał mu Potter, ruszając szybkim krokiem przez
opustoszałe korytarze – To już za rogiem – wyszeptał
okularnik, ostrożne dobywając różdżki. Cicho i w napięciu,
zdjęli klątwy z wejścia do pokoju numer 666k – Szybciej –
ponaglił.
Pomieszczenie,
w którym się znajdowali zadziwiło ich swoim wystrojem. Nie
przypominało w niczym, futurystycznego, sterylnego, niemalże
kosmicznego wnętrza, jakie dotychczas widzieli. Była to typowa cela
w lochach. Stare, kamienne ściany, pokryte były pajęczynami.
Jedynym źródłem światła były płonące pochodnie, zawieszone na
ścianach. Po kamiennej podłodze walało się nieco słomy i wiele
kurzu.
-O
dobry Merlinie - wyszeptała Giny, bliska omdleniu.
-To
taki sposób na zbicie z tropu – wyjaśnił Harry przyglądając
się pewnemu skalnemu bloczkowi w murze – Ron, czy pamiętasz,
który to był?
-Ten –
wskazał pewnie jeden z kamieni.
-Ostendere
non ulterius – wyszeptał
brunet, a miejsce, które dźgnął
różdżką, zajarzyło się błękitnym światłem.
Draco ze zdumieniem przetarł oczy. Najwidoczniej niewiele jeszcze
wiedział o sekretach Ministerstwa.
-Kiedy dotkniecie tej cegiełki, przeniesie was tam, gdzie są
wszystkie rzeczy Hermiony. Ja z Ronem, będziemy stali na czatach –
ruda i blondyn ze strachem zrobili jak kazał i natychmiast poczuli
nadchodzącą teleportację.
***
Trudno było w to uwierzyć i zapewne nie dali by wiary, gdyby nie
widzieli tego na własne oczy, ale stali nie w miejscu, gdzie są
rzeczy z pokoju Hermiony, ale oni stali W POKOJU HERMIONY. Wszystko
było dokładnie takie samo, jak w dzień jej zaginięcia. Stosy
książek, paląca się lampa naftowa, zaścielona pościel, zwoje
pergaminów, pióra, kałamarze, odznaka prefekta ułożona na
maleńkiej, czerwonej poduszeczce. Zaparło im dech w piersiach.
Dosłownie zamarli.
-Niesamowite – wyrwał się z letargu i zaczął krążyć po
pomieszczeniu, badając palcami, fakturę wszystkiego po kolei. Ona
była dokładnie wszędzie. W zapachu książek i atramentu, w
miękkości pościeli, w gładkiej powierzchni biurka, charakterze
pisma. Podszedł do wezgłowia łóżka, na którym wisiał T-shirt z
logiem Gryffindoru. Draco mimowolnie, nie zważając na ty, czy ruda
wiedźma patrzy, czy też nie, wziął ubranie w dłonie i podsunął
do nosa, upajając się ową wonią. Po chwili wrzucił materiał do
kieszeni i wyjął różdżkę.
Wypowiedział niewerbalnie zaklęcie i po chwili w jego dłoniach
spoczywała tak cenna księga. Nie tracił czasu na jej oględziny.
-Słuchaj, Weasley. Musimy iść pod jedną peleryną – rzekł
patrząc na skonsternowaną, piegowatą twarz Gryfonki.
-Chyba śnisz – fuknęła ruda, instynktownie przyciągając
pelerynę to piersi.
-Moja
jest zawodna. Musisz dać na luz i udawać, że mnie tam nie ma. To
co mam na sobie, jest nieudaną próbą zreplikowania oryginału. Do
tego nie jestem pewien, czy nie widziała mnie ta kobieta – rzekł
smętnie.
-Co? I nic nie powiedziałeś?! - w głosie dziewczyny, pobrzmiewała
irytacja i strach.
-Nie było czasu. Teraz musimy iść
***
Kiedy powrócili, w pomieszczeniu był jeszcze ktoś. Konkretnie
Lizzy i czterech starszych aurorów. Harry oraz Ron stali tuż
naprzeciw ich uniesionych różdżek. Sytuacja wyglądała
tragicznie.
-Powtarzam! Kim są ci, których tu przyprowadziliście? - na
pytanie zadane przez brunetkę, nikt nie odpowiedział. Uniosła
jedną brew w wyrazie zdziwienie i dezaprobaty. - W takim razie za
mną. Idziemy do Ministra – oznajmiła złowieszczo, jakby
oczekiwała, że jej słowa wywrą presję na tyle dużą, by
zdradzili sekret. Nie stało się tak. - Idźcie przodem chłopcy,
łapki nad głowy – poleciła głosem słodkim jak ulepek.
Minister nie wydawał się być zaskoczony sytuacją, wyprosił z
pomieszczenia wszystkich oprócz Pottera i Weasleya. Kiedy zostali
sami, pozwolił sobie na szyderczy uśmiech, który miał zamaskować
złość.
-Panie Potter, cóż pan wyprawia? Czyżby pomylił pan Ministerstwo
Magii z piaskownicą? - zapytał, celowo przyrównując chłopaka do
dziecka, co bardzo kontrastowało ze wszystkimi określeniami, jakimi
darzono Harrego. Mimo iż był ich wiele. Między innymi; Chłopiec,
który przeżył, Wybraniec. Nikt nigdy nie nazwał go dzieckiem.
Szczególnie po tym co zrobił dla świata magii w tak młodym wieku.
-Nic nie zrobiliśmy – odparł z mocą rudzielec. Minę miał nad
wyraz poważną. Już kolejny raz tego dnia, pokazał swoją
dojrzałość. Minister zmierzył go zmrużonymi ślepiami i zwrócił
koniec różdżki na Rona.
Ginny i Draco, ukryci pod peleryną, wstrzymali powietrze i osłupieli
ze zdziwienia, gdy Ciało Ronalda upadło na posadzkę, wijąc się
pod zaklęciem Crucio.
-Panie Ministrze! - krzyknął Harry klękając obok przyjaciela,
który zacisnął dłonie na materiale jego szaty.
-Nie zgadzam się, aby kłamać mi w żywe oczy! Nie pozwoliłem
odzywać się, ty marny dzieciaku. Myślicie, że możecie mnie
wykiwać? Że jestem takim nieudacznikiem jak Knot, albo Rufus? Dobre
czasy, dla swawoli się skończyły. Od teraz świat magii będzie
rządzony surowo i sprawiedliwie! - wykrzykiwał do ledwo dychającego
Weasleya. Draco poczuł jak Giny przybliżyła się do niego i
zacisnęła dłonie na jego kurtce. Położył dłoń na jej
łopatkach, przyciskając jej głowę do piersi. Wzrok Dracona
przyciągnął połyskujący na szyi ministra wisior, który wydostał
się spod jego koszuli. Przedstawiał ten sam symbol, co na każdej
broni i mundurach. Koło, znak nieskończoności i rzymska cyfra
trzy. Poczuł jak ogarnia go gniew i dojmująca myśl, że już
zabito jednego tyrana, że czas grozy powinien dobiec końca. Różdżka
ciążyła w jego kieszeni.
Malfoy wyciągnął ja przed siebie i nim jeszcze wypowiedział
zaklęcie, obiecał sobie, że robi to po raz ostatni.
-Avada Kedavra! - w pomieszczeniu zabrzmiał jego pełny
lodowatej furii, głos. Ciało Evana Cravena opadło pod ścianą,
niczym marny kawałek materiału. Peleryna spadła z obojga. Zapadła
ciężka cisza, gdy Malfoy stał z nadal podniesioną ręką, ciężko
oddychając. Potter pomógł przyjacielowi wstać i przytrzymał go
na wszelki wypadek. Wszyscy troje posłali zaniepokojone i przerażone
spojrzenia w stronę Dracona. Giny, która najszybciej doszła do
siebie wyjęła broń z jego dłoni. Nie łatwo było mu zapanować
nad sobą. Był dzieciakiem, uczniem i nie robił tego od dawien
dawna. Czuł jak czarna magia rozpala jego żyły i przyśpiesza
bicie serca, wyostrza zmysły, uwalnia brutalność i obiecuje dać
więcej. Jeszcze nigdy dotąd tak nim nie wstrząsnęło. Zupełnie
jakby robił to po raz pierwszy. Z całych sił, zmusił się, aby
wypuścić powietrze z płuc i oczyścić umysł z nienawiści.
Sztywnym krokiem, kilkakrotnie potykając się o własne stopy,
podszedł do zimnego ciała. Uklęknął obok trupa. Naraz został
trafiony całą symfonią uczuć. Obrzydzenie, mdłości, pogarda,
wstręt. Powstrzymał torsje i wyciągnął dłoń, chwytając w
palce, jeszcze ciepły wisior. Zdjął go, uważając by nie dotknąć
Cravena, po czym odszedł na kilka kroków. Wydawało się, że
wszyscy wstrzymują powietrze w obawie przed nim.
Po raz kolejny w przeciągu godziny, widział ten sam symbol. To coś
więcej niż przypadek. Czuł to. Tak samo, jak wtedy gdy widzimy
tłum ludzi przyodzianych w czerń. Nie potrzebujemy słów
potwierdzenia. Wiemy, iż jest to pochód żałobników, a nie grupa
przypadkowych jednostek. Obrócił przedmiot w dłoni, po czym
wrzucił go do kieszeni, by spoczął obok bluzki Hermiony.
Nie czekając na otrzeźwienie reszty, otworzył księgę.
Przekartkował ja kilkakrotnie, ale nie miał pojęcia czego
dokładnie szuka.
-Dzień jej urodzin – podpowiedziała Ruda. Ku zdumieniu
wszystkich, na owej stronie znajdowało się poszukiwane zaklęcie.
Kilkakrotnie przeczytał instrukcje.
-Co teraz robicie? - zapytał zdziwiony i nieco sfrustrowany Harry,
przypominając o swojej obecności.
-Zabezpieczcie drzwi zaklęciami – polecił blondyn, ponaglającym
tonem.
-Ale... - Malfoy zbył protest Harrego, ruchem reki.
-Ginny, skup się na śnie. Na miejscu, na uczuciach jakie w tobie
wywołało. Zwróć uwagę na szczegóły. Harry, już? - spojrzał
na Pottera stojącego z wyciągnięta różdżką.
-Chyba tak. Dlaczego robicie to teraz? - zapytał spoglądając
niepewnie na trupa Ministra. Wielokrotnie myślał nad tym, w jaki
sposób zakończy on swoją karierę polityczną, jednak nigdy nie
wróżył mu takiego końca. Tym bardziej teraz odczuwał zdumienie.
Nadal nie do końca w to wierzył. Podszedł do Rona, który pół
przytomny siedział, oparty o ścianę.
-Robimy to teraz, bo każda kolejna chwila, może przynieść jej
śmierć. Minister nie żyje, jeżeli nie zauważyłeś. Może się
wydarzyć wszystko. A wszystko to zbyt duże ryzyko – wyjaśnił
machając rękoma przed twarzą Ginny i szepcząc tajemnicze
formułki.
-Ale Ron. On nie może chodzić, nie mówiąc o walce – spróbował
przemówić do arystokratycznego rozsądku ślizgona, jednak ten
jedynie wzruszył ramionami.
-Więc idę sam – oznajmił obojętnym tonem, wypranym z wszelkich
emocji. W podobny sposób wuj Vernon rozprawiał o pogodzie na
nadchodzący weekend. Spokojnie i bez zainteresowania.
-Przestań się wygłupiać. Musimy to odłożyć, chociaż o jeden
dzień – Malfoy popatrzył na wszystkich wzrokiem w którym tkwiło
zadziwienie i oburzenie.
-Potter, ty chyba nie myślisz logicznie. Weszliśmy do gabinetu
Cravena, potem znajdują właśnie w tym miejscu martwego Evana i
wcale nie posądzą was o jego śmierć. Gdy wrócicie do Hogwartu,
natychmiast pakujecie niezbędne rzeczy i znikacie. Zrozumiałeś?
Koniec spokojnego życia na kredyt – oznajmił beznamiętnie. - A
ja sobie poradzę. Mam ją wykraść, nie wymordować pół Londynu –
zapadła cisza.
Blondyn skierował różdżkę na Ginny i po chwili jej własne
wspomnienie snu, wylądowało w jego głowie. Ruda kilkakrotnie
zamrugała, niczym wybudzona z transu. Tymczasem blondyn z cichym
trzaskiem teleportował się, zostawiając resztę z ich prywatnymi
zmartwieniami.
***
Nagle do celi wszedł mężczyzna, którego dotąd nie widziała.
Wszedł cicho, spokojnym krokiem. W reku trzymał strzykawkę,
napełnioną czarną cieszą. Hermiona gwałtownie wstała i cofnęła
się o kilka kroków do tyłu. Intruz podszedł do niej jeszcze
bliżej, spoglądając na nią pewnie i bez jakichkolwiek silnych
emocji.
-Spokojnie. Oboje nie chcemy wołać kogoś do pomocy, prawda? -
Hermiona pokręciła głową, a łzy płynęły nieprzerwanie po jej
policzkach.
-Proszę... - szepnęła, gdy mężczyzna złapał ją za rękę i
wbił igłę w zagięciu łokcia. Jej wychudzona i blada twarz
błagała – Proszę – zapłakała, a wykonujący egzekucję Nie
wiedział czy prosiła o litość, czy szybką śmierć.
-Nie potrwa długo – obiecał wychodząc z brudnego pomieszczenia,
gdzie dziewczyna będąca w wieku jego córki, spędziła tak wiele
czasu. Gdzie wszystko było zimne, nieludzkie i obrzydliwe.
Hermiona czując słabość w nogach, osunęła się pod ścianę,
widząc postępującą ciemność przed oczyma. Zachłysnęła się
powietrzem, gdy płuca kilkakrotnie zaprzestały pracy. Niemalże
odczuwała, jak czarna ciecz miesza się z jej krwią, trując ją.
Następnie skażony płyn trafia do serca, mózgu i każdego narządu
wewnętrznego. Najlepsze jest to, że ona nic już nie może zrobić.
Ślepa, głucha, bez czucia, bezwładna. Ciało, niczym nic nie
znacząca kupka materiału, leży pod ścianą, zbyt słabe, aby
usiąść. Włosy nie zniszczone mimo wielomiesięcznego więżenia,
rozsypały się na zimnym betonie. Kruche ręce, porozrzucane przy
ciele. Niewidzące oczy, wołające o spokój.
Umierała niczym otruty owad. Nieobecna, sparaliżowana, wątła,
chuda i marna. Trucizna spijała z jej niewinnych ust, kwintesencję
życia. Brukała jej ciało bardziej, niż zrobi to śmierć. Nagle
poczuła, że już zupełnie nie potrafi nad niczym panować. Jej
ciało nie jest jej, a egzystencja odpływa o wiele dalej. Jedni
mówili, że śmierć jest brutalna, inni - że jest ukojeniem. Jej
odczucia bliskie były obu. Jeszcze nigdy nie została tak brutalnie
ukojona.
CHYBA CIĘ GŁOWA Z TĄ ŚMIERCIĄ BOLI O.O
OdpowiedzUsuńTzn "pan minister" sobie zasłużył. Ale Draco? Tak po prostu.. Pyk? I już? Wszechmocnego Ministra? Coś mi tu nie gra. Na pewno zmartwychwstanie, lub coś podobnego.
A Hermiona.. Cóż, mam nadzieję, że zdążą. Chociaż bardzo mi się ta strzykawka nie podoba -.-
Rozdział bardzo przyjemny w czytaniu. Wciągający, nie za krótki, nie za długi. Dobry. A początek.. ^^
Czekam na 15 <3
Hehs. Nie wiem czy Minister zmartwychwstanie, ale mogę jedynie powiedzieć, że akcja bynajmniej się nie kończy i powstaną nowe problemy :D
UsuńStrzykawka zaiste niezbyt sympatyczna, ale ze względu na etykę, nie będę spoilerować własnego opowiadania :3
Cieszę się, że się podobało :D
15 niebawem :D
Pozdrawiam :*
Ty chyba sobie żartujesz ! Ona nie może umrzeć ! Rozumiesz ?! NIE MOŻE ! O Jezus, aż się popłakałam ..
OdpowiedzUsuńZawiodłam się ;(
Asia ;*
Oj nie płaczaj, bo mi smutno :C Przecież, jeszcze nikt nie orzekł zgonu, nie trać nadziei :D
UsuńPozdrawiam i ocieram łzy :)
Tajemnicza vel Never
Nie no mam nadzieje, że ona nie umarła. A co do wydarzeń w ministerstwie to po prostu brak mi słów. I przepraszam, że dopiero teraz, ale wcześniej nie miałam czasu.
OdpowiedzUsuńNic nie powiem :3
UsuńNie ma sprawy, w zasadzie to też nie mam zbyt dużo czasu na blogowanie ;>
Pozdrawiam
W głowie pojawia mi się tylko takie.. What the fuck? ministrowi sie nalezalo ale co z miona? O.o dziwnie wyszlo ale mam nadziene ze draco zdazy ja uratowac.. Mozesz mnie powiadamiac o nowych postach? Bede wdzieczna ;) my-world-sweetheart.blogspot.com
OdpowiedzUsuńYeah... Pisałam to w takiej sadystycznej pasji, która wzięła mnie na poważnie :D Okay, nie ma problemu z powiadamianiem :)
UsuńJuż za kilka dni nowy rozdział... no ewentualne za tydzień :D
Pozdrawiam
Never
Haha... odkąd tylko napisałaś, że weszli do pokoju ministra i Draco jest pod peleryną niewidką, pomyślałam, że powinien go zabić, że tak by postąpił Draco. I tu nagle coś takiego!! Zgadłam :) Dopiero wczoraj zaczęłam czytać twoja opowiadanie i zaczyna mnie coraz bardziej wciągać. Mam tylko nadzieję, że nie uśmierciłaś Hermiony... no bo jeśli tak, to o czym są kolejne rozdziały ? xD Pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńczarodziejskie-dramione.blogspot.com