sobota, 3 listopada 2012

Rozdział 14




Witajcie.
Po dwóch tygodniach dodaję kolejny rozdział. 
Kilka osób pisało, abym nie uśmiercała Hermiony i... 
No nie będę spoilerować, ale mam wrażenie, że mnie zabijecie :3 
Tymczasem czytajcie misiaczki :)

Rozdział 14

Muzyka :


Patrząc w ciemność lub śmierć 
boimy się nieznanego - niczego więcej.
-J.K. Rowling                 


Była tu. Przy nim. Dotykał ją, czuł przy sercu jej ciepłe ciało, lekki oddech, delikatne ręce. Całował jej piękne usta, a ona... Ona całowała go z równą pasją. Splątane ciała odnajdywały się w ciemnościach, pod palcami czuł fakturę jej skóry, ciepło bijące od każdej jej cząsteczki. Była taka inna i zarazem ta sama, znana.
O gwiazdy! Jeżeli teraz jest tu z nią, to właśnie niszczą przymierze zawarte przed wiekami. Jakież to doskonałe uczucie, gdy strach i pożądanie mieszają się w istocie zgoła ludzkiej. Kiedy już żadne ubranie – wyimaginowane więzienie, nie dzieli organizmów i wszystko co dotąd uznawało się za wieczne bariery, znika, rozsypuje się w pył, spala się, kruszy, znika, ubywa, rozpływa się gdzieś między namiętnymi pocałunkami, drżeniem rąk.
Z każdą sekundą czuł się coraz gorzej i lepiej zarazem. Jakaś część jego błagała go by przestał hańbić jej niewinność. Przestał kalać jej honor i ranić serce. Dla takiego potwora jak on zakazane są takie przeżycia. Ona tak delikatna, idealnie czysta i niewinna.
Potwór, zbrodniarz! – krzyczało sumienie.


Jej drobne dłonie na policzkach, gładziły jego piekące rumieńce. Przyciągnął jej filigranowe ciało do siebie, jakby miał nadzieję zespolić ich dusze, w jeden zgrany huragan uczuć. Nagle jej śliczne oczy stały się szkliste, a koralowe usteczka ułożyły się w literę „o”. Odsunęła się od niego gwałtownie, a spod powiek popłynęły łzy. Jej śliczna twarz wyrażała bezkresny ból.
Nagle ujrzał na jej nieskazitelnej, nagiej skórze, wąski strumyk krwi. Głośno zaczerpnął powietrza, gdy ujrzał sterczące w jej klatce piersiowej po lewej stronie dwa noże. Jeden był mały i stary, pordzewiały przy uchwycie, natomiast drugi był wielki, groźnie połyskujący i ostry.
-To twoje. Znowu. - wyszeptała dziewczyna z zgrozą.
-Naprawdę, naprawdę nie chciałem... - załkał głośno, z głębokim i niepohamowanym cierpieniem.
-Wiedziałam... zawsze wiedziałam, że jestem tylko szlamą...
-Nie!

Nagle otworzył oczy. Wokoło panowała nieprzejednana ciemność. Po omacku przebadał dłońmi cały materac. Nie było jej. To tylko sen, tylko sen...
Ponownie położył się na mokrych pościelach. Dotknął ręką czoła i gwałtownie odjął od niego dłoń, ponieważ poczuł nienaturalne ciepło i lepki pot. Było z nim źle. Mógł się tylko domyślać, co działo się z jego ciałem podczas snu. Czy krzyczał jej imię? Czy wrzeszczał, niczym dzikie zwierze w cierpieniu?
Gdyby tylko... gdyby tylko mogła wiedzieć jak bardzo chciałby oddać swoją duszę. Jak bardzo bolała go jego przeszłość. W każdej sekundzie kalała jego egzystencję, wielka pustka ziejąca za jego plecami, spowita w nieskończone nici cierpienia. Straszne wspomnienia, po wsze czasy naznaczyły go swym piętnem, i tu nie chodzi o mroczny znak, którego nigdy nie zniweluje.

To było tak realistyczne. Każdy milimetr jej nagiej skóry, każdy ruch, każde westchnienie. Przecież nie mógł! Dotąd nie była dla niego niczym, prócz lekarstwem na ból i strach. Nie myślał o niej jak o kobiecie. Była tym. Była szczęściem, życiem, radością, beztroską, inteligencją, sprytem, złośliwością, delikatnością, lekkością, kruchością, spokojem, rozwagą, talentem, przywiązaniem, pięknem, dobrocią, jedwabną narzutą na okrutnych ranach zadanych przez życie. Wyłącznie Tym.
A jeżeli Ginny ma rację? Czy to co czuje, może jej jedynie zaszkodzić. Zabić ją?

Okruchy snu spadały z jego barków, kiedy się podnosił. Gdy pół godziny później wychodził spod prysznica całkiem trzeźwy, czuł obrzydzenie do swojej wyobraźni. Przywdział czarne, wygodne spodnie, czarny podkoszulek, czarną sportową kurtkę, która miała ochronić go przed zimnem poranka. Z pudełka po butach, ukrytego pod łóżkiem wyjął długą pelerynę, którą przewiesił przez ramię. Tego dnia nie nałożył kamuflażu na mroczny znak. Potrzebna mu była każda odrobinka magii, jaką miał.
Do kieszeni ukrytej w spodniach, włożył różdżkę. Wykradł się ostrożnie z dormitorium Slytherinu i ruszył korytarzami, które zionęły ciemnością, niczym jego mroczne myśli. Kilkakrotnie cofał się, ponieważ nie zauważył w nieprzejednanych mrokach zamku, wąskich schodków, lub tunelu pod obrazem rycerza bez głowy. Starał się stąpać cicho, tak aby dozorca i jego wytresowany kot nie przyłapali go w pierwszej części planu. Stąpał ostrożnie podziemnym tunelem, a małe kałuże powstałe na kamiennej posadzce, cicho rozpryskiwały się pod jego stopami. Rzadko rozmieszczone pochodnie, płonęły przygaszonym blaskiem, co dawało mu minimalne pole widzenia, a to wystarczało by nie przewrócił się w ciemnościach.
Środek nocy, to ten moment, gdy tarcza zaklęcia, chroniąca Hogwart, na niecałą minutę zmniejsza się i przestaje otaczać zakazany las. Z założenia, ma to ułatwić podróże, wszelkim nocnym stworzeniom, a teraz przydawało się do czegoś większego niż gody Armatek rękoskrzydłych. Czuł jak mgła i zimno, wnikają wgłąb podziemnych korytarzy i kąsają jego skórę. Na szczęście nogi odziane w buty ze skóry smoka, nie pozwalały mu marznąć.

W dali ujrzał rozświetlony blaskiem księżyca, fragment zakazanego lasu. Zwolnił kroku i bezszelestnie przysuwając się do ściany, wyjął różdżkę, po czym zgasił pochodnie i ostrożnie zbliżył się do wyjścia. Czuł przypływ adrenaliny. Powoli zarzucił na siebie pelerynę, przykrywając się nią całkowicie. Wiedział, że w tym momencie zniknął i w mroku jest praktycznie niewykrywalny. Powoli wyłonił się z tunelu i rozejrzał się po okolicy. Nie było tu nazbyt przytulnie. Drzewa wysokie na dwadzieścia pięter, o koronach gęstych i rozłożystych, porastały cały teren. Ich ogromne, wystające korzenie, splatały się ze sobą, tworząc bardzo nierówny dywan. Gdzieś w oddali usłyszał krakanie Kukunów jadowitych i Wycie wilkołaka. Mimowolnie wzdrygnął się na myśl o bliskim spotkaniu z takim krwiożerczym Krukunem. Nagle spośród ciemności przerzedzonych, światłem księżyca w pełni, wypłynął tłumiony szept.
-Finite. - usłyszał, a jego peleryna zjechała z jego ciała i ułożyła się fałdowaną powierzchnią, pod jego stopami.
Tuż przy nim znalazły się trzy osoby. Dwie celowały w niego z odległości paru metrów, natomiast trzecia, zaszła go od tyłu i przystawiła koniec magicznego patyka, do jego szyi. Poczuł nerwowość i stres. Z trudem opanował się, by nie szamotać się z osobą znajdującą się za nim.

-Giny, skąd wiedziałaś, że tu jest? - zapytał Harry, stojąc obok rudej czarownicy, naprzeciw Draco.
-Tak jakoś - odpowiedziała skromnie, Weasleyówna, nie spuszczając Malfoya z oczu.
-Kim jesteś? - zapytał Potter, poprawiając palce na różdżce, jakby go drażniła jej bezczynność.
-No Potter, myślę, że się znamy od paru lat. Ja to ten, zawsze lepszy od ciebie - jego głos nie drżał.
-Udowodnij, pokaż znak. - zażądał okularnik. Nacisk na jego gardło stał się bardziej nachalny. Przełknął głośno ślinę, po czym delikatnie odsłonił swój przegub. Każdy kto znał Draco, wiedział, iż chowa on owy znak, pod warstwą przeróżnych zaklęć. Ale tylko jedna osoba wie, jak wiele dla niego znaczy, noszenie go. Jak bardzo się tego boi, jak bardzo chce przed tym uciec i jak bardzo boli, mimo iż minęły dwa lata od jego wypalenia.
Harry Potter dał znać Ronowi, a sam opuścił różdżkę. Malfoy rozmasował obolały od napięcia kark. Gdzieś w dali pohukiwała sowa.

-To była ostrożność – rzucił rudzielec, chowając ręce do kieszeni.
-Rozumiem – Giny podeszła do niego i podniosła szatę, którą wcześniej z niego zrzuciła.
-Sorki – podała mu pelerynę, po czym podeszła do Harrego, by ująć jego dłoń.
-Plan jest taki – zaczął okularnik, przyciszonym głosem – Draco i Giny idziecie za nami w kamuflażu i trzymacie się blisko. Gdyby stało się cokolwiek nie tak jak powinno, biegniecie tą samą drogą i wracacie do Hogwartu. Musimy zdążyć przed świtem. Teraz aportujemy się do zbrojowni – rozejrzał się uważnie po twarzach rówieśników – Chwyćcie mnie mocno za szaty i pamiętajcie : robicie to dla Hermiony

Nagle świat się zakołysał i obrócił pod dziwnym kontem, by w końcu ustabilizować się. Rzeczywiście znajdowali się w zbrojowni. Na ścianach wisiała wszelaka magiczna i mniej magiczna broń, na zamontowanych stalowych uchwytach. Przez środek podłużnego pomieszczenia biegła przeszklona półka, co upodabniało to miejsce do specyficznego muzeum. Wszystkie magiczne maczugi, czekany, rapiery, szpaty, noże a nawet kopie wisiały na uchwytach, natomiast za ową szklaną gablotą, znajdowały się wszelakie granaty, zestawy różdżek, eliksirów w małych ampułkach i innych małych przedmiotów.

Giny natychmiast, przezornie założyła pelerynę, natomiast Draco jakby zapomniał o wszystkim, z zaciekawieniem oglądał uzbrojenie aurorów. Okularnik podszedł do niego, zaalarmowany dziwnym zachowaniem Ślizgona.
-Kupię ci taką na gwiazdkę, jeżeli przeżyjemy. Rusz się - warknął.
-Czekaj, Potter. Co to za symbol? - zapytał wskazując na malutką rycinę, wytłoczoną na rękojeści rapiera. To właśnie ona go zainteresowała.
-Nie mam pojęcia - rzekł Harry, nie bardzo rozumiejąc sensu owych pytań.
-Jest na każdej broni białej w tym miejscu. Zresztą, od kiedy aurorzy posługują się takimi zabawkami? - zapytał dziwnym tonem, którego żadne z zebranych, nigdy nie słyszało. Jakby nuta podejrzliwości, oskarżenia? - Tu też – wyszeptał blondyn, jakby sam do siebie, z zaabsorbowaniem oglądając naszyty srebrną nicią identyczny symbol, na przedramieniu kombinezonu, Złotego Chłopca. Koło, nieskończoność i rzymskie trzy. - Co to jest, Harry Potterze? - zapytał ponownie, uważnie przyglądając się twarzy Wybrańca.
-Eee... logo firmy, no wiesz... tak jak mugolski Adidas? - zapytał się z niewielką nadzieją na prawdziwość swojej idei.
-Skup się, gamoniu. To coś większego niż logo. Chyba już to kiedyś widziałem, ale nie bardzo wiem, gdzie. Może to jakiś...
-Dość, Draco. W każdej chwili ktoś tu może wejść, a my rozprawiamy o naszywkach firmowych. Zakładaj pelerynę i idziemy.

Blondyn zerwał się, jakby ze snu i narzucając na siebie materiał, powoli zniknął.
-Ruszamy – rzekł Ron, dziarskim tonem. Jak powiedział, tak uczynili i już chwilę później kroczyli sterylnymi korytarzami podziemi ministerstwa.

Ron zdawał się być opanowany, jednak na karku wybrańca grało napięcie. Właśnie minęli kolejnych aurorów, jednak nikt nie wykazywał nadmiernego zainteresowania ich osobami. Nagle na ich drodze pojawiła się Lizzy, która mimo słodkiego imienia, była bardzo skuteczna i bezwzględna. Zlustrowała adeptów krytycznym spojrzeniem, przerzuciła swoje długie włosy na prawe ramie i zacmokała z udawanym przejęciem.
-Widzę miedziany i złoty chłopiec, znów w ministerstwie. Lekcje odrobione? - Ron ku szczeremu zdziwieniu jego młodszej siostry, nie zarumienił się, nie miotał przekleństw, a jedynie zlustrował Lizzy wzrokiem mówiącym : mało obchodzą mnie twoje słowa, marnujesz mój czas. Takiego Ronalda jeszcze nie znała. Nie wiedziała, czy bardziej boi się tej zmiany, czy też cieszy. Zresztą nie miała czasu na myślenie. Najciszej jak mogła, zbliżyła się do Harrego, niemalże wieszając się na jego plecach.
-Tak, śpieszymy się - uciął Harry chcąc ruszyć dalej, jednak czarnowłosa zastąpiła im drogę.
-Nie tak szybko. Coś mi tu śmierdzi – stwierdziła ściągając usta.
-Wykąpię się jak znajdę czas – udał znudzenie Ron. Harry musiał się powstrzymać od śmiechu, a rudzielec jedynie wyczekiwał na reakcję kobiety. Ta jednak nie słyszała ostatniej uwagi Weasleya, bo wpatrywała się w miejsce nieco ponad głową Ronalda ze zmarszczonymi brwiami. Draco mógłby przysiąc, że przez chwilę spojrzała prosto w jego twarz, jednak mogło to być jedynie złudzeniem. Po chwili spojrzała uważnie na obu uczniaków i odeszła szybkim krokiem w kierunku przeciwnym do celu ich wyprawy.
-Potter, ona chyba mnie... - wydukał nadal zdjęty osłupieniem, Draco.
-Nie mamy czasu – przerwał mu Potter, ruszając szybkim krokiem przez opustoszałe korytarze – To już za rogiem – wyszeptał okularnik, ostrożne dobywając różdżki. Cicho i w napięciu, zdjęli klątwy z wejścia do pokoju numer 666k – Szybciej – ponaglił.

Pomieszczenie, w którym się znajdowali zadziwiło ich swoim wystrojem. Nie przypominało w niczym, futurystycznego, sterylnego, niemalże kosmicznego wnętrza, jakie dotychczas widzieli. Była to typowa cela w lochach. Stare, kamienne ściany, pokryte były pajęczynami. Jedynym źródłem światła były płonące pochodnie, zawieszone na ścianach. Po kamiennej podłodze walało się nieco słomy i wiele kurzu.

-O dobry Merlinie - wyszeptała Giny, bliska omdleniu.
-To taki sposób na zbicie z tropu – wyjaśnił Harry przyglądając się pewnemu skalnemu bloczkowi w murze – Ron, czy pamiętasz, który to był?
-Ten – wskazał pewnie jeden z kamieni.
-Ostendere non ulterius – wyszeptał brunet, a miejsce, które dźgnął różdżką, zajarzyło się błękitnym światłem.

Draco ze zdumieniem przetarł oczy. Najwidoczniej niewiele jeszcze wiedział o sekretach Ministerstwa.
-Kiedy dotkniecie tej cegiełki, przeniesie was tam, gdzie są wszystkie rzeczy Hermiony. Ja z Ronem, będziemy stali na czatach – ruda i blondyn ze strachem zrobili jak kazał i natychmiast poczuli nadchodzącą teleportację.

***

Trudno było w to uwierzyć i zapewne nie dali by wiary, gdyby nie widzieli tego na własne oczy, ale stali nie w miejscu, gdzie są rzeczy z pokoju Hermiony, ale oni stali W POKOJU HERMIONY. Wszystko było dokładnie takie samo, jak w dzień jej zaginięcia. Stosy książek, paląca się lampa naftowa, zaścielona pościel, zwoje pergaminów, pióra, kałamarze, odznaka prefekta ułożona na maleńkiej, czerwonej poduszeczce. Zaparło im dech w piersiach. Dosłownie zamarli.

-Niesamowite – wyrwał się z letargu i zaczął krążyć po pomieszczeniu, badając palcami, fakturę wszystkiego po kolei. Ona była dokładnie wszędzie. W zapachu książek i atramentu, w miękkości pościeli, w gładkiej powierzchni biurka, charakterze pisma. Podszedł do wezgłowia łóżka, na którym wisiał T-shirt z logiem Gryffindoru. Draco mimowolnie, nie zważając na ty, czy ruda wiedźma patrzy, czy też nie, wziął ubranie w dłonie i podsunął do nosa, upajając się ową wonią. Po chwili wrzucił materiał do kieszeni i wyjął różdżkę.

Wypowiedział niewerbalnie zaklęcie i po chwili w jego dłoniach spoczywała tak cenna księga. Nie tracił czasu na jej oględziny.

-Słuchaj, Weasley. Musimy iść pod jedną peleryną – rzekł patrząc na skonsternowaną, piegowatą twarz Gryfonki.
-Chyba śnisz – fuknęła ruda, instynktownie przyciągając pelerynę to piersi.
-Moja jest zawodna. Musisz dać na luz i udawać, że mnie tam nie ma. To co mam na sobie, jest nieudaną próbą zreplikowania oryginału. Do tego nie jestem pewien, czy nie widziała mnie ta kobieta – rzekł smętnie.
-Co? I nic nie powiedziałeś?! - w głosie dziewczyny, pobrzmiewała irytacja i strach.
-Nie było czasu. Teraz musimy iść


***

Kiedy powrócili, w pomieszczeniu był jeszcze ktoś. Konkretnie Lizzy i czterech starszych aurorów. Harry oraz Ron stali tuż naprzeciw ich uniesionych różdżek. Sytuacja wyglądała tragicznie.
-Powtarzam! Kim są ci, których tu przyprowadziliście? - na pytanie zadane przez brunetkę, nikt nie odpowiedział. Uniosła jedną brew w wyrazie zdziwienie i dezaprobaty. - W takim razie za mną. Idziemy do Ministra – oznajmiła złowieszczo, jakby oczekiwała, że jej słowa wywrą presję na tyle dużą, by zdradzili sekret. Nie stało się tak. - Idźcie przodem chłopcy, łapki nad głowy – poleciła głosem słodkim jak ulepek.

Minister nie wydawał się być zaskoczony sytuacją, wyprosił z pomieszczenia wszystkich oprócz Pottera i Weasleya. Kiedy zostali sami, pozwolił sobie na szyderczy uśmiech, który miał zamaskować złość.

-Panie Potter, cóż pan wyprawia? Czyżby pomylił pan Ministerstwo Magii z piaskownicą? - zapytał, celowo przyrównując chłopaka do dziecka, co bardzo kontrastowało ze wszystkimi określeniami, jakimi darzono Harrego. Mimo iż był ich wiele. Między innymi; Chłopiec, który przeżył, Wybraniec. Nikt nigdy nie nazwał go dzieckiem. Szczególnie po tym co zrobił dla świata magii w tak młodym wieku.
-Nic nie zrobiliśmy – odparł z mocą rudzielec. Minę miał nad wyraz poważną. Już kolejny raz tego dnia, pokazał swoją dojrzałość. Minister zmierzył go zmrużonymi ślepiami i zwrócił koniec różdżki na Rona.
Ginny i Draco, ukryci pod peleryną, wstrzymali powietrze i osłupieli ze zdziwienia, gdy Ciało Ronalda upadło na posadzkę, wijąc się pod zaklęciem Crucio.
-Panie Ministrze! - krzyknął Harry klękając obok przyjaciela, który zacisnął dłonie na materiale jego szaty.
-Nie zgadzam się, aby kłamać mi w żywe oczy! Nie pozwoliłem odzywać się, ty marny dzieciaku. Myślicie, że możecie mnie wykiwać? Że jestem takim nieudacznikiem jak Knot, albo Rufus? Dobre czasy, dla swawoli się skończyły. Od teraz świat magii będzie rządzony surowo i sprawiedliwie! - wykrzykiwał do ledwo dychającego Weasleya. Draco poczuł jak Giny przybliżyła się do niego i zacisnęła dłonie na jego kurtce. Położył dłoń na jej łopatkach, przyciskając jej głowę do piersi. Wzrok Dracona przyciągnął połyskujący na szyi ministra wisior, który wydostał się spod jego koszuli. Przedstawiał ten sam symbol, co na każdej broni i mundurach. Koło, znak nieskończoności i rzymska cyfra trzy. Poczuł jak ogarnia go gniew i dojmująca myśl, że już zabito jednego tyrana, że czas grozy powinien dobiec końca. Różdżka ciążyła w jego kieszeni.
Malfoy wyciągnął ja przed siebie i nim jeszcze wypowiedział zaklęcie, obiecał sobie, że robi to po raz ostatni.
-Avada Kedavra! - w pomieszczeniu zabrzmiał jego pełny lodowatej furii, głos. Ciało Evana Cravena opadło pod ścianą, niczym marny kawałek materiału. Peleryna spadła z obojga. Zapadła ciężka cisza, gdy Malfoy stał z nadal podniesioną ręką, ciężko oddychając. Potter pomógł przyjacielowi wstać i przytrzymał go na wszelki wypadek. Wszyscy troje posłali zaniepokojone i przerażone spojrzenia w stronę Dracona. Giny, która najszybciej doszła do siebie wyjęła broń z jego dłoni. Nie łatwo było mu zapanować nad sobą. Był dzieciakiem, uczniem i nie robił tego od dawien dawna. Czuł jak czarna magia rozpala jego żyły i przyśpiesza bicie serca, wyostrza zmysły, uwalnia brutalność i obiecuje dać więcej. Jeszcze nigdy dotąd tak nim nie wstrząsnęło. Zupełnie jakby robił to po raz pierwszy. Z całych sił, zmusił się, aby wypuścić powietrze z płuc i oczyścić umysł z nienawiści.
Sztywnym krokiem, kilkakrotnie potykając się o własne stopy, podszedł do zimnego ciała. Uklęknął obok trupa. Naraz został trafiony całą symfonią uczuć. Obrzydzenie, mdłości, pogarda, wstręt. Powstrzymał torsje i wyciągnął dłoń, chwytając w palce, jeszcze ciepły wisior. Zdjął go, uważając by nie dotknąć Cravena, po czym odszedł na kilka kroków. Wydawało się, że wszyscy wstrzymują powietrze w obawie przed nim.
Po raz kolejny w przeciągu godziny, widział ten sam symbol. To coś więcej niż przypadek. Czuł to. Tak samo, jak wtedy gdy widzimy tłum ludzi przyodzianych w czerń. Nie potrzebujemy słów potwierdzenia. Wiemy, iż jest to pochód żałobników, a nie grupa przypadkowych jednostek. Obrócił przedmiot w dłoni, po czym wrzucił go do kieszeni, by spoczął obok bluzki Hermiony.
Nie czekając na otrzeźwienie reszty, otworzył księgę. Przekartkował ja kilkakrotnie, ale nie miał pojęcia czego dokładnie szuka.

-Dzień jej urodzin – podpowiedziała Ruda. Ku zdumieniu wszystkich, na owej stronie znajdowało się poszukiwane zaklęcie. Kilkakrotnie przeczytał instrukcje.
-Co teraz robicie? - zapytał zdziwiony i nieco sfrustrowany Harry, przypominając o swojej obecności.
-Zabezpieczcie drzwi zaklęciami – polecił blondyn, ponaglającym tonem.
-Ale... - Malfoy zbył protest Harrego, ruchem reki.
-Ginny, skup się na śnie. Na miejscu, na uczuciach jakie w tobie wywołało. Zwróć uwagę na szczegóły. Harry, już? - spojrzał na Pottera stojącego z wyciągnięta różdżką.
-Chyba tak. Dlaczego robicie to teraz? - zapytał spoglądając niepewnie na trupa Ministra. Wielokrotnie myślał nad tym, w jaki sposób zakończy on swoją karierę polityczną, jednak nigdy nie wróżył mu takiego końca. Tym bardziej teraz odczuwał zdumienie. Nadal nie do końca w to wierzył. Podszedł do Rona, który pół przytomny siedział, oparty o ścianę.
-Robimy to teraz, bo każda kolejna chwila, może przynieść jej śmierć. Minister nie żyje, jeżeli nie zauważyłeś. Może się wydarzyć wszystko. A wszystko to zbyt duże ryzyko – wyjaśnił machając rękoma przed twarzą Ginny i szepcząc tajemnicze formułki.
-Ale Ron. On nie może chodzić, nie mówiąc o walce – spróbował przemówić do arystokratycznego rozsądku ślizgona, jednak ten jedynie wzruszył ramionami.
-Więc idę sam – oznajmił obojętnym tonem, wypranym z wszelkich emocji. W podobny sposób wuj Vernon rozprawiał o pogodzie na nadchodzący weekend. Spokojnie i bez zainteresowania.
-Przestań się wygłupiać. Musimy to odłożyć, chociaż o jeden dzień – Malfoy popatrzył na wszystkich wzrokiem w którym tkwiło zadziwienie i oburzenie.
-Potter, ty chyba nie myślisz logicznie. Weszliśmy do gabinetu Cravena, potem znajdują właśnie w tym miejscu martwego Evana i wcale nie posądzą was o jego śmierć. Gdy wrócicie do Hogwartu, natychmiast pakujecie niezbędne rzeczy i znikacie. Zrozumiałeś? Koniec spokojnego życia na kredyt – oznajmił beznamiętnie. - A ja sobie poradzę. Mam ją wykraść, nie wymordować pół Londynu – zapadła cisza.
Blondyn skierował różdżkę na Ginny i po chwili jej własne wspomnienie snu, wylądowało w jego głowie. Ruda kilkakrotnie zamrugała, niczym wybudzona z transu. Tymczasem blondyn z cichym trzaskiem teleportował się, zostawiając resztę z ich prywatnymi zmartwieniami.

***

Nagle do celi wszedł mężczyzna, którego dotąd nie widziała. Wszedł cicho, spokojnym krokiem. W reku trzymał strzykawkę, napełnioną czarną cieszą. Hermiona gwałtownie wstała i cofnęła się o kilka kroków do tyłu. Intruz podszedł do niej jeszcze bliżej, spoglądając na nią pewnie i bez jakichkolwiek silnych emocji.
-Spokojnie. Oboje nie chcemy wołać kogoś do pomocy, prawda? - Hermiona pokręciła głową, a łzy płynęły nieprzerwanie po jej policzkach.
-Proszę... - szepnęła, gdy mężczyzna złapał ją za rękę i wbił igłę w zagięciu łokcia. Jej wychudzona i blada twarz błagała – Proszę – zapłakała, a wykonujący egzekucję Nie wiedział czy prosiła o litość, czy szybką śmierć.
-Nie potrwa długo – obiecał wychodząc z brudnego pomieszczenia, gdzie dziewczyna będąca w wieku jego córki, spędziła tak wiele czasu. Gdzie wszystko było zimne, nieludzkie i obrzydliwe.

Hermiona czując słabość w nogach, osunęła się pod ścianę, widząc postępującą ciemność przed oczyma. Zachłysnęła się powietrzem, gdy płuca kilkakrotnie zaprzestały pracy. Niemalże odczuwała, jak czarna ciecz miesza się z jej krwią, trując ją. Następnie skażony płyn trafia do serca, mózgu i każdego narządu wewnętrznego. Najlepsze jest to, że ona nic już nie może zrobić. Ślepa, głucha, bez czucia, bezwładna. Ciało, niczym nic nie znacząca kupka materiału, leży pod ścianą, zbyt słabe, aby usiąść. Włosy nie zniszczone mimo wielomiesięcznego więżenia, rozsypały się na zimnym betonie. Kruche ręce, porozrzucane przy ciele. Niewidzące oczy, wołające o spokój.
Umierała niczym otruty owad. Nieobecna, sparaliżowana, wątła, chuda i marna. Trucizna spijała z jej niewinnych ust, kwintesencję życia. Brukała jej ciało bardziej, niż zrobi to śmierć. Nagle poczuła, że już zupełnie nie potrafi nad niczym panować. Jej ciało nie jest jej, a egzystencja odpływa o wiele dalej. Jedni mówili, że śmierć jest brutalna, inni - że jest ukojeniem. Jej odczucia bliskie były obu. Jeszcze nigdy nie została tak brutalnie ukojona.


9 komentarzy:

  1. CHYBA CIĘ GŁOWA Z TĄ ŚMIERCIĄ BOLI O.O
    Tzn "pan minister" sobie zasłużył. Ale Draco? Tak po prostu.. Pyk? I już? Wszechmocnego Ministra? Coś mi tu nie gra. Na pewno zmartwychwstanie, lub coś podobnego.
    A Hermiona.. Cóż, mam nadzieję, że zdążą. Chociaż bardzo mi się ta strzykawka nie podoba -.-
    Rozdział bardzo przyjemny w czytaniu. Wciągający, nie za krótki, nie za długi. Dobry. A początek.. ^^
    Czekam na 15 <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehs. Nie wiem czy Minister zmartwychwstanie, ale mogę jedynie powiedzieć, że akcja bynajmniej się nie kończy i powstaną nowe problemy :D
      Strzykawka zaiste niezbyt sympatyczna, ale ze względu na etykę, nie będę spoilerować własnego opowiadania :3
      Cieszę się, że się podobało :D
      15 niebawem :D

      Pozdrawiam :*

      Usuń
  2. Ty chyba sobie żartujesz ! Ona nie może umrzeć ! Rozumiesz ?! NIE MOŻE ! O Jezus, aż się popłakałam ..
    Zawiodłam się ;(
    Asia ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie płaczaj, bo mi smutno :C Przecież, jeszcze nikt nie orzekł zgonu, nie trać nadziei :D

      Pozdrawiam i ocieram łzy :)
      Tajemnicza vel Never

      Usuń
  3. Nie no mam nadzieje, że ona nie umarła. A co do wydarzeń w ministerstwie to po prostu brak mi słów. I przepraszam, że dopiero teraz, ale wcześniej nie miałam czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie powiem :3
      Nie ma sprawy, w zasadzie to też nie mam zbyt dużo czasu na blogowanie ;>
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. W głowie pojawia mi się tylko takie.. What the fuck? ministrowi sie nalezalo ale co z miona? O.o dziwnie wyszlo ale mam nadziene ze draco zdazy ja uratowac.. Mozesz mnie powiadamiac o nowych postach? Bede wdzieczna ;) my-world-sweetheart.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yeah... Pisałam to w takiej sadystycznej pasji, która wzięła mnie na poważnie :D Okay, nie ma problemu z powiadamianiem :)
      Już za kilka dni nowy rozdział... no ewentualne za tydzień :D

      Pozdrawiam
      Never

      Usuń
  5. Haha... odkąd tylko napisałaś, że weszli do pokoju ministra i Draco jest pod peleryną niewidką, pomyślałam, że powinien go zabić, że tak by postąpił Draco. I tu nagle coś takiego!! Zgadłam :) Dopiero wczoraj zaczęłam czytać twoja opowiadanie i zaczyna mnie coraz bardziej wciągać. Mam tylko nadzieję, że nie uśmierciłaś Hermiony... no bo jeśli tak, to o czym są kolejne rozdziały ? xD Pozdrawiam i życzę weny.
    czarodziejskie-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń