piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 29


Rozdział 29


Prawie wiedzieliśmy czym była miłość,
ale prawie nigdy nie wystarcza. 

Tak jak się spodziewał, Narcyza potrzebowała go. Na miejscu okazało się, że ciałem ojca zajęła się firma Ostatni Czar. Obecnie leżał w małej kapliczce przy rodowym cmentarzu nieopodal posiadłości. Nie chciał go oglądać. Nie teraz.
Gdy tylko wjechał na podjazd zauważył pewien nieporządek. Okna otwarte na oścież i wywiewające na zewnątrz firany. Nieprzycinany trawnik, zarośnięte ścieżki zbite lampiony. Gdy wszedł do środka doznał pewnego szoku. Obrazy spadły ze ścian i leżały na posadzce w połamanych ramach, marmurowe popiersie praprapradziadka leżało całe w okruchach na ziemi, a kryształowy żyrandol zwisał z sufitu jakoś tak niebezpiecznie przechylony. Zupełnie bez sensu wrzeszczał imiona wszystkich służących, jakie zapamiętał. Jakby wyparowali.
Wreszcie znalazł matkę w opłakanym stanie.

-Matko? - szepnął niepewnie widząc ją leżącą w podomce na łóżku z baldachimem. Kobieta wyglądała na chorą. Miała przymknięte powieki, cała była o wiele chudsza niż ją zapamiętał. W sypialni nadal były zasłonięte zasłony i panował zaduch. Nie czekając na odpowiedź podszedł do okien i je otworzył, wpuszczając do środka światło poranka i świeże powietrze. Podszedł do łóżka Narcyzy i usiadł na nim. Kobieta nie zareagowała. Delikatnie położył dłoń na jej czole. Było chłodne. Na ten dotyk, kobieta się przebudziła i spojrzała na swego syna wielkimi oczyma bez blasku.
-Och, synku... wróciłeś do matki, czy do majątku? Za późno. Cały dom zrujnowany, czego nie zniszczyli, zabrała służba. Wszyscy, wszyscy nas chcą zniszczyć... - mówiła zachrypniętym głosem patrząc nieobecnym wzrokiem na niego.
-Wcale nie, nie mów tak, matko. Jestem tu i nie pozwolę na to. Czy dasz radę się ubrać? Chciałbym z tobą porozmawiać – miał nadzieję, że jego słowa dotarły do niej.
-Ubrać? Cóż za śmieszny pomysł, w takim momencie myśleć o ubiorze... Zresztą pewnie zabrali wszystkie moje suknie i wszystkie pantofle... - choć niesamowicie narzekała, to nieco się ożywiła.
-Proszę, sprawdź to, a potem zejdź na śniadanie – rzekł wstając i zbliżając się do drzwi. Narcyza, która teraz odgrzebywała się spod kołder, spojrzała nań oburzona.
-Jak możesz tak ze mnie żartować? Nie mamy służby, mówiłam ci już.
-Zostaw to mnie. Widzimy się w jadalni – rzucił na odchodnym i wyszedł.

Narcyza nagle cudownie ozdrowiała, skupiając się na swym zadaniu. Ku jej wielkiemu zdziwieniu, jej garderoba nie została splądrowana, a nawet szkatuły z drogocenną biżuterią ocalały nietknięte. Ubrała się w letnią suknię bez gorsetu i przywdziała wygodne pantofle.
Stojąc w lustrze patrzyła na swe stare ciało z tęsknotą. Tak wiele już przeżyła i tak wiele utraciła. Nawet jej mąż, którego kochała i nienawidziła ją opuścił i zostawił samą. Teraz została tylko ona i ich jedyne dziecko. Draco. Jednak coś jej mówiło, że ten chłopak jest ulepiony z zupełnie innej gliny. Nigdy nie był do końca ich, czegokolwiek by nie zrobili. Teraz czuła, że już prawie rozwija skrzydła i odlatuje za głosem jego dzikiego serca, a ona nie mogła nic poradzić.

***

Draco opuścił komnaty matki i natychmiast udał się do biura ojca. Jednak odkrył, że wszystkie dokumenty, księgi i zwoje zostały rozrzucone i podarte na drobne części, prawdopodobnie jakimś zaklęciem. Nie było czego szukać. Wyszedł czym prędzej żegnając spojrzeniem królestwo martwego króla.
Ruszył korytarzami, aby sprawdzić najważniejsze miejsca w domu. Okazało się, że kilka pokojówek zostało w domku dla służby, bojąc się wyjść, a ochmistrz zjawił się, wychodząc mu na spotkanie. Był wyjątkowo zafrasowany i prosił o pilną rozmowę z paniczem. Po twarzy starca, można było wywnioskować, że ma do przekazania kilka złych wieści. Odbyli więc krótką, ale bardzo treściwą rozmowę. Dowiedział się z niej wszystkiego, co go niepokoiło w zaistniałej sytuacji.
W dniu, gdy Lucjusz umarł, zmarły miał gości. Byli to mężczyźni w ciemnych szatach. Bardzo drogich i eleganckich. Rozmawiali długo, a następnie wyszli. Po kilku zaledwie minutach, po opuszczeniu przez nich posiadłości, Lucjusz zażył truciznę, a przynajmniej na to wyglądało. Jednak na to nie był koniec. Kilka godzin po odnalezieniu ciała Lucjusza i ogłoszeniu żałoby, zjawiła się grupa ludzi wyglądający zupełnie inaczej niż wcześniejsi goście.
Gdy się pojawili przed bramą, ochmistrz wysłał swego podwładnego, aby powiadomił ich o nieszczęściu i odprawił. To jednak nie odniosło zamierzonego skutku. Nieznajomi słyszące te wieści, natychmiast bez wahania siłą wkroczyli na teren Malfoy Manor i zaczęli dokonywać regularnego gwałtu na spokoju i nietykalności tego miejsca. Zniszczyli wiele, ale nic konkretnego. Przepłoszyli wiele służących i połamali meble. Narcyza zupełnie przerażona ukryła się w swych komnatach i wyszła z nich po długich godzinach. To wyglądało jak przypadkowy akt wandalizmu, a jednak przypadkowy nie był. Zaatakowano w dniu śmierci właściciela, który własnymi zaklęciami zabezpieczał posiadłość. Wszystkie zaklęcia prysły i właśnie wtedy przybyli.

-Brzmi nieprawdopodobnie – skomentował młodzieniec.
-To cała prawda, panie. Nic nie ukryłem przed tobą – rzekł uniżenie zarządca.
-Wierzę ci, Marco.
-Jest jeszcze coś... Wczoraj wieczór przyszedł list do pana – zdumiony Draco odebrał kopertę z rąk sługi. Poczuł, że braknie mu tlenu, gdy ujrzał pieczęć Zakonu Trzech Głów.
-Dziękuję ci – odparł sztywno, starając się nie myśleć o tym zbyt wiele i jak najszybciej znaleźć miejsce, gdzie mógłby spokojnie to odczytać. - Poproś o śniadanie i każ podać je w ogrodzie. Tam chyba jeszcze coś zostało. I niech zaczną porządkować, co się da. Należy to wszystko naprawić – wydawanie rozkazów odnośnie losów całej rezydencji, przyszło mu zupełnie naturalnie. Teraz to wszystko było jego i należało zadbać o swe mienie.

Jednak, gdy odczytał list zmienił to zdanie. Krótka treść poparta prawomocnymi dokumentami. Proste przesłanie; po śmierci Lucjusza- zmarłej Głowy Zakonu, jego majątek automatycznie staje się na powrót własnością zakonu. W tym wypadku Hermiony. Jednak list doszedł tu nim, Hermiona została jego członkiem. Podpisano: Richard Hatechorne.
Wpadł w szał. Nie. To była dzika furia. Może prawdziwe załamanie. W każdym razie jego pokój dotychczas w idealnym stanie, został doszczętnie zniszczony. Nie wiedział, że jest zdolny rozłożyć na drzazgi duży regał i łóżko z baldachimem.
Wrzeszczał przy tym przekleństwa i nie tylko.
-Ten sukinsyn nie zostawił nam nic! - chwycił porcelanową lampę z komody i cisnął nią o ścianę, a jej odłamki rozprysły się po całym pokoju z trzaskiem.
-Nic nie warty, obłudny, stary drań! - jednym mocnym pociągnięciem przewrócił regał na ziemię i kopnął z całych sił i tak już cały strzaskany mebel. - Sprzedał całą fortunę! Sprzedał wszystko, łącznie z honorem! Po prostu... - podnosił wiekowe księgi i rzucał nimi przed siebie. Okładki rozpadały się w locie, a kartki szybowały wokoło księcia gniewu w apokaliptycznym tańcu.
Wydał z siebie donośny okrzyk gniewu i zamierzył się niczym zapaśnik do ciężkiego łóżka z baldachimem i grubymi kotarami. Nie okazało się zbyt silnym przeciwnikiem. Upadając na bok uczyniło dużo hałasu, lecz nic poza tym. Rama połamała się cała, a poduszki poleciały daleko.
Nagle poczuł się zupełnie bezradny, jak samotny żeglarz na wzburzonym morzu. Opadł z niego cały gniew, zostawiając tylko tępy ból upokorzenia. Oto ród Malfoyów, równie stary jak świat, upadł i nie było szans na powstanie. Wszystko, co oznaczało dawną wielkość, okazało się cudze. To potworny dyshonor, utracić moc nazwiska, dla dziecka karmionego majestatem swej rodziny.
Dobrze wiedział, że Malfoyowie wiele przeżyli i nie znaczyli już tyle, co niegdyś, lecz do niedawna miał jeszcze szansę na odbudowanie ich dawnej potęgi w dobry sposób. Zmieniając hańbę na chwałę. Teraz nie było czego zmieniać. On i jego matka; oboje teraz byli bezdomnymi głupcami, oszukanymi przez własną krew. Po raz kolejny i ostateczny. Może nie szloch, może nie łzy, ale coś na wzór skowytu rannego zwierzęcia wydobyło się z gardła dziedzica utraconej fortuny Malfoyów.
Co teraz będzie – ta myśl ciągle i ciągle powracała, nie chcąc odejść.

***

-Hermiono... - dziewczyna słyszała jak przez mgłę głos. Nie widziała za wiele, wszędzie było ciemno, jedynie gdzieś przed nią majaczyła jakaś zmącona jasność. Powoli szła w tamtą stronę. Może nawet nie z własnej woli, ale coś ją tam mimowolnie pchało. Powoli stąpała po nieznanej ziemi, brnąc na przód. Nagle chcąc wykonać kolejny krok do przodu nie znalazła ziemi pod stopami. Chciała się cofnąć, lecz było już za późno. Straciła równowagę i runęła w dół, w przepaść. Krzyk przerażenia wyrwał się z jej gardła i odruchowo zasłoniła twarz rękoma. Wydawało się, że przepaść nie ma końca. Spadała jak worek mąki zrzucony z wieżowca, a zimne powietrze chłostało jej skulone ciało. Wiedziała, że grymas przerażenia wykrzywia jej twarz w niemym krzyku. Czuła w żołądku znajome z kolejki górskiej uczucie przeciążenia. Zaczęła panikować. Szeroko otwierała oczy, choć nie widziała nic. Zaczęła wyciągać ręce na boki w nadziei, że znajdzie coś, co mogłaby chwycić.
Jednak ziemia wreszcie wyszła jej na spotkanie. Gwałtownie spadła na twarde podłoże, a uderzenie wycisnęło powietrze z płuc. Jęknęła nieusatysfakcjonowana. Po kilku próbach wreszcie wstała na drżących nogach.
Rozejrzała się wokoło. Mrok nie był taki gęsty jak wcześniej i teraz z każdą chwilą było coraz jaśniej. Najpierw zobaczyła swoje dłonie, potem kolejno czubki nagich stup, ziemię przed nimi, jednak w końcu zobaczyła coś poza sobą i martwym otoczeniem.
Kilka metrów przed nią ze mgły wyłoniła się postać Richarda. Patrzył wprost na nią swymi brązowymi oczyma. Jej oczyma. Niewiele się zastanawiając odwróciła się zaczęła biec w przeciwnym kierunki, w ciemność.
-Hermiono... - zatrzymała się zupełnie zbita z tropu. Za sobą usłyszała głos matki. Odwróciła się powoli i niepewnie. Jednak to była ona. Jej mama. Taka jaką zapamiętała. W szarej garsonce i z ciasno spiętymi włosami. Patrzyła na swoje jedyne dziecko z czułym uśmiechem. - Choć kochanie, wszędzie cię z ojcem szukaliśmy – rzekła wyciągając do niej matczyne ręce.
Jednak głosik z jej wnętrza podpowiadał, że nie powinna wierzyć temu, co widzi.
-Mamo, moim ojcem jest Richard Hatechorne – powiedziała spokojnie. Zdawało się, że Jane zamarła i stała się posągiem. Już myślała, że tak pozostanie, gdy nagle jej postać zaczęła się rozmywać, aż zniknęła całkiem niczym sen.
Wtedy została sama. Sama w obcym miejscu spowitym szarą mgłą.
-Jest tu kto? - zapytała pustki. -Halo! Ktokolwiek! Pomocy! Nie wiem dokąd iść... - poczuła się bezsilna. Nie mogła nic zrobić. Gdziekolwiek by nie szła wszystko wyglądało tak samo, choć ciągle miała wrażenie, że coś się wyłoni z fałd mgły tuż przed nią.

-Co ty robisz, głuptasie? Znów zabłądziłaś? - usłyszała tak dobrze znany jej głos tuż przy uchu.
-Draco? - rozglądała się i ciągle obracała, lecz nie mogła go dostrzec.
-Tu jestem. – Był za nią. Powoli, mając wrażenie ogłupienia odwróciła się w jego stronę i aż zaparło jej dech. - Co jest? Nie możesz znaleźć drogi? - zapytał obojętnie, jakby spotkał ją błąkającą się po korytarzach Hogwartu.
-Tak – wyznała nadal nie wiedząc, czy może mu zaufać. - Boję się – szepnęła.
-Wiem. Ja też nie mam pojęcia, jak stąd się wydostać. – odpowiedział i spojrzał na nią.- Do tego ty nie jesteś prawdziwa...

Hermiona przebudziła się gwałtownie chwytając powietrze w płuca. Była sama i nadal siedziała w biurze na fotelu. Mrok rozświetlała lampka naftowa stojąca na brzegu biurka. Spojrzała na zegar. Zbliżała się czwarta nad ranem. Za chwilę słońce wyłoni się znad horyzontu i oświetli ziemię. Natomiast ona zasnęła w biurze z listem od Hatechorna w dłoni. Natychmiast odłożyła pergamin na biurko.
-Uff... - jęknęła wstając i przeciągając się. Wszystkie jej mięśnie bolały od niezdrowej pozycji snu. Podeszła do okna rozmasowując zesztywniały kark. Za oknem szaro i cicho. Miała w głowie mnóstwo myśli, mimo iż dopiero wstała.
Była jedyną na ten czas Głową Zakonu i nie mogła niczym szczur, chodzić niepostrzeżenie po siedzibie udając, że nie istnieje. Musiała wyjść do ludzi. Oficjalnie przedstawić się jako ich przywódca, wygłosić mowę, zażądać deklaracji lojalności z trybutem, albo cokolwiek. Nie miała żadnego pojęcia o organizacji i tradycji Zakonu Trzech Głów. I chyba to było najgorsze. Nie to, co Josh. On wiedział zapewne wszystko, jako syn Richarda, a już na pewno więcej niż ona.
Musiała też zacząć zdobywać wiedzę, której jej brakowało. Po cichu miała nadzieję, że namówi właśnie jego, aby został jej nauczycielem. Chciała wiedzieć wszystko. Inaczej nie miałaby szans na ratunek. Na pewno istnieje pośród miliona rytuałów i tradycji, jakaś formuła na oddanie komuś innemu swego stanowiska i złamania przysięgi. Gdyby teraz tak po prostu odeszła i zupełnie zaniedbała obowiązki spotkałaby ją śmierć. Wiedziała to. Nikt jej tego nie powiedział, ale po prostu to czuła. W płomieniach i swej krwi. Usłyszała wiadomość przekazaną ustami wiatru i dymu w momencie, gdy Richard zaprzysiężył ją do zakonu.
Chciała odnaleźć rodziców i porozmawiać z matką. Wiedzieć więcej, poznać jej historię. To był cel. Jeżeli chodzi o rodzinę, to zdecydowanie przytłaczał ją fakt, iż ona i Joshua są rodzeństwem. Owszem, kto nie chciałby mieć starszego brata? Jaka jedynaczka chociaż raz nie zamarzyła o kimś, kto ochroniłby ją przed łobuzami w szkole i pokrzepił braterską radą w chwilach załamania. Jednak można powiedzieć, że przeżyła już wszystkie takie chwile sama, będąc sobie wszystkim, czego trzeba. Tak nauczyła się i żyć i tak było jej dobrze. Fakt, że odkąd przybyła do Hogwartu zawsze miała w pobliżu swych przyjaciół, jednak w ich towarzystwie to ona często miała okazję poczuć się jak opiekun. Owszem, od jakiegoś czasu zdarzało się jej być zupełnie niesamodzielnie ratowaną przez Draco, jednak tłumaczyła to sobie w naprawdę sensowny sposób. Po pierwsze; to chwilowe i jej słabość już mija. Po drugie; znalazła się w zupełnie nowej dla siebie sytuacji wojen politycznych, podczas gdy on, mniej lub bardziej, przywykł do tego z racji urodzenia. Teraz, gdy i ona powoli oswajała się z tym wszystkim, dalej mogła być samowystarczalna.
Jednak faktem było, że tego nie da się zmienić. Czy chciała, czy nie; Josh był jej bratem z krwi. Wypadałoby się choć trochę poznać, prawda? Nawiązać braterskie relacje, znaleźć wspólne zainteresowania, mieć pieprzyki w tych samych miejscach i inne takie. Jednak niepohamowane rozbawienie ogarniało ją na myśl o tym, że miałaby porównywać swój pieprzyk między łopatkami w kształcie kostki gitarowej z identycznym na plecach chłopaka.
Do tego Draco. Powiedziała mu, że go kocha, ale nic z tego nie wynika, prawda? Śniła o nim i naprawdę tęskniła do nocy, którą spędzili razem, odganiając swoje koszmary, ale to wszystko znajduje usprawiedliwienie. Wiele przeszła i wydawało jej się, że potrzebuje jego bliskości, ale to nie była prawda. Nawet jeżeli, to czy to cokolwiek znaczy? To, co razem przeszli- takie rzeczy zbliżają ludzi. Nic dziwnego, że dwoje nastolatków poczuło do siebie pociąg. Jednak to tylko chemia, nic więcej. Do tego była pewna, że nigdy nie stałoby się w warunkach naturalnych. Nie spałaby z wrogiem, nie nosiłaby jego ubrań, nie odwiedzałaby jego domu, nie zdradzała swych sekretów. Zresztą... mogła sobie do kochać. Mogłaby nawet usychać z miłości i oddać królestwo za tego mężczyznę, ale to nie zmieniało faktu, że słysząc jej „kocham”, nie odpowiedział tym samym. I nawet jeśli wzięła go za martwego, jej słowa były szczere, a on je słyszał.
I właśnie to było najgorsze.
Nie była kochliwa i nawet teraz nie była pewna swych uczuć, ale gdy już się zakochiwała, to bez wzajemności. Tragiczne w swej pospolitości. Ona- przyjaciółka Harrego Pottera, wzorowa uczennica Hogwartu, zdolna czarownica, przywódczyni Zaknu Trzech Głów, córka Richarda Hatechorna- zakochana i odrzucona jak zwyczajna mugolka, jedna z tych dennych piosenkarek, albo głupiutka licealistka. Jej honor cierpiał na tym całym zamieszaniu z uczuciami.
Jednak dość tego. Jak można zastanawiać się o tak beznadziejnych sprawach w takiej sytuacji. Musiała zachować trzeźwy umysł i zacząć działać. Musiała spotkać się z Joshem. To najpierw. Potem... reszta świata.

***

Siedział w ogrodzie i myślał. Gdzie był sens? W pomaganiu niemal obcej dziewczynie z czymś, co go nie dotyczy? Odkrywaniu, że jednak dotyczy i to bardziej, niżby sobie życzył? Traceniu całego dziedzictwa? Zostawaniu bankrutem bez knuta przy duszy? Czy może w idiotycznym poczuciu, że gdyby ona tu była, to nie bolałaby go już żadna z tych rzeczy?
W złości zaciskał pięści.

-Nie jesz synu? - usłyszał głos swej matki. Odeszła od stołu i postanowiła znaleźć swe jedyne dziecko i nakłonić je do zjedzenia śniadania.
Po tym, jak okazało się, że część służby zostało, zniszczenia da się naprawić, a w domu jest jedzenie, którym można się posilić, poczuła się lepiej fizycznie i psychicznie. Nie widziała nic o liście, który prawomocnie czynił z nich bezdomnych.
Podeszła do syna stojącego pod płaczącą wierzbą w sercu ogrodu i położyła mu dłoń na ramieniu.
-Co cię trapi, dziecko? - zapytała z matczyną troską, na którą rzadko otwarcie się zdobywała. Widziała, jak chłopak marszczy czoło i zaciska szczęki, patrząc tępo w toń wody kołyszącej się w stawie nieopodal wierzby. Jedną dłonią zapierał się o chropowaty pień, a drugą trzymał zaciśniętą w kieszeni marynarki. Był wyraźnie zdenerwowany, lecz nie wiedziała, co mogło się stać. Przecież jeszcze rano był taki niewzruszony i spokojny. Może wszystko dociera do niego z opóźnieniem?
-Matko... - rzekł, a jego głos przepełniał ból – muszę ci powiedzieć, o czymś ważnym. Nie koniecznie to ci się spodoba. Raczej nic wesołego.
-Dobrze. Możesz mi powiedzieć wszystko. - Zaskoczony spojrzał na Narcyzę. Nie wierzył, że takie słowa wydobyły się z jej ust. Nigdy nie była typem matki wspierającej i słuchającej, a tymczasem brzmiała jak osoba rozsądna i dobra. Jakby matka, której nigdy nie znał.
-Zostaliśmy pozbawieni wszystkiego, co mamy w momencie śmierci ojca. W tej chwili jesteśmy tu bezprawnie i mogą nas w każdej chwili po prostu wyrzucić. Jesteśmy kompletnie i perfekcyjnie spłukani. - Na potwierdzenie swych słów pokazał jej list. Kobieta w spokoju przeczytała całość i ku zdziwieniu jej syna nie popadła w histerię, którą miał już nieprzyjemność widzieć z rana. Zamiast płaczu i krzyków, spuściła jedynie głowę i zamyśliła się głęboko. Draco nadal stał bez ruchu i niby marmurowa figura, stał się elementem otoczenia.

-Och synu... - Narcyza odezwała się wreszcie – tak bardzo zniszczyliśmy ci życie. On będąc sobą i nie zaważając na innych, a ja przyzwalając mu na to wszystko i strachliwie kuląc się przed jego gniewem – przerwała łapiąc gwałtownie powietrze. – Jestem słabą kobietą, a teraz ty cierpisz. Wszystko prze mnie... - Łzy zaczęły wzbierać w jej oczach. Draco bał się, że wypłyną, raniąc ich oboje.
-Spokojnie, matko. To nie twoja wina, to on był wszystkiemu winien, a my damy sobie radę. Sprzedamy klejnoty, kupimy jakieś małe mieszkanie, znajdę pracę i utrzymam nas oboje. Przyrzekam, że nie zginiemy.
Kobieta spojrzała na niego oczyma pełnymi wzruszenia. Nie mogła wydusić z siebie słowa. Zamiast mówić, podeszła do syna i delikatnie objęła jego głowę i złożyła na jej czubku pocałunek. Gdy był niemowlęciem czyniła to miliony razy, gdy siedziała z nim sama w swych komnatach. Lubiła dotyk jego miękkich blond włosów i ich specyficzny zapach. Chłopak nie przywykł do okazywania czułości, czuł się nieco nieswojo.
-Wyrosłeś na przystojnego i mądrego młodego mężczyznę, szybciej niż się spodziewałam – rzekła pod wpływem uczuć. Czuła się w tym miejscu, w tej chwili bardzo dumną matką. - Muszę ci o czymś powiedzieć, ale najpierw odpowiedz mi na jedno pytanie.
Draco spojrzał na nią z powagą.
-Kim jest dla ciebie ta dziewczyna? To ją Bella torturowała, prawda? Usunęła blizny, ale to ona. Poznałam jej oczy. - To oczywiście było ostatnie pytanie, jakie Draco spodziewał się i chciałby usłyszeć. Jednak, musiał odpowiedzieć.
-Tak, to ona. Jest teraz... moją znajomą – rzekł, zastanawiając się jednocześnie, co to ma do rzeczy. Narcyza nie wydawała się zachwycona tą odpowiedzią.
-Podczas jej pobytu u nas, odniosłam wrażenie, że istnieje między wami duża zażyłość. Może nawet uczucie – jej głos brzmiał wyjątkowo lekko i niemalże żartobliwie, natomiast on czuł coraz większy dyskomfort. Nie podobał mu się temat tej rozmowy i nie chciał wiedzieć, dokąd ona zmierza.
-Wiele przeszliśmy. Poprosiła mnie o pomoc w trudnej sytuacji – rzekł i zamyślił się na chwilę. - To wszystko, co nas łączy.
Narcyza nie dowierzała mu, jednak nie zamierzała już drążyć tematu.
-Twój ojciec, jak wiesz, był ważną osobą w Zakonie Trzech Głów. Wiedziałam o tym, lecz nie wiele. Jednak czasem dzielił się ze mną swymi dylematami i przemyśleniami. Pewnego dnia opowiedział mi pewną historię...

W taki oto sposób Draco dowiedział się wreszcie, o co chodziło z porwaniem Hermiony. Lucjusz dowiadując się o planach Richarda, postanowił zapobiec wcieleniu kolejnego członka rodziny Hatechorna do Zakonu. Uknuł więc wraz z martwym już ministrem Cravenem plan ukrycia dziewczyny na pewien czas. Mieli zamiar usunąć tymczasem Hatechorna z jego miejsca, pomagając mu nieco w umieraniu. Później sprawy zaczęły się komplikować. Draco zabił jednego ze spiskowców, a Richard jakimś cudem dowiedział się o intrydze. Dlatego Lucjusz kazał podać Hermionie truciznę. Tu znów Draco krzyżuje jego plany.
Gdy już całość do niego dotarła, zaczął poważnie zastanawiać się, czy może dostać zawału w tak młodym wieku. Może bardziej opłacałoby się mu nie zostać uratowanym przez Hermionę i na stałe pożegnać się z tym światem. Tu nic nie było pewne i ciągle coś go zaskakiwało. Negatywnie.

Narcyza mówiła wszystko, co wiedziała. Starała się przekazać prawdę w jak najłagodniejszy sposób, lecz czy prawda może brzmieć inaczej, niż prawdziwie? Widziała jak się spina i zaciska szczęki, jak wzrokiem wędruje po niej i ogrodzie, jak emocje błyszczą i gasną w jego oczach. Wtedy właśnie zrozumiała, że cokolwiek mówi jej i sobie samemu, oddałby życie za tą dziewczynę, a do tego może skłonić jedynie miłość. Ta prawdziwa, zrodzona z dobra i prostoty, najczystsza i wieczna. Nie przypominało to tego, co było między nią, a Lucjuszem. Bliższe to było matczynej miłości, którą znała, choć musiała niejednokrotnie ukrywać, albo postępować wbrew niej.
Gdy jej głos ucichł, a ostatnie zdania wybrzmiały, jeszcze długo stali bez ruchu, jakby wsłuchani w echo tych słów. Nagle po policzkach Narcyzy spłynęły łzy. Młodzieniec spojrzał nań zdumiony i wyrwany z konsternacji. Płakała jak bohater, jak wojownik. Nie krzywiła twarzy, nie wstrząsały nią spazmy, nie szlochała, a jedynie stała z zaciśniętymi pięściami, a po jej policzkach spływały słone krople żałości. Draco jeszcze nigdy nie widział swej matki w takim stanie.
-Draco – rzekła cichym i chrypliwym głosem – mój kochany chłopcze. Mój jasny aniołku – stopniowo ton jej głosu topniał a na twarzy pojawiał się uśmiech. Wzrokiem objęła jego twarz. - Mój jedyny synu. Biedaku mój. Z ojcem zniszczyliśmy ci życie i teraz nie masz już zupełnie nic. Nie daliśmy ci miłości, ani spokoju, nie pozwoliliśmy ci na wolność i sprawiliśmy, że pokochałeś swych katów bezgranicznie. Tak bardzo cię przepraszam...
-Matko. To nie twoja wina... - zaczął, lecz nie wiedział, co jeszcze może rzec.
-Nie. To tylko i wyłącznie moja wina. To ja byłam twoją matką. Powinnam bronić cię do ostatniej kropli krwi, a nie strachliwie chować się przed jego gniewem. Wybacz synku. Nigdy nie chciałam, żebyś cierpiał tak, jak dziś.
Zapadło milczenie. Draco czuł słowa formujące się najpierw w jego głowie, a później gdzieś w gardle, na strunach głosowych. Ich dźwięk rozbrzmiewał gdzieś w nim i czekał by się uwolnić. Wystarczyło otworzyć usta i uformować je w odpowiedni sposób. Jednak tego nie zrobił. Znów nabrał wody w usta. Jak zawsze. Narcyza nie usłyszał słów wybaczam ci, które prawie powiedział. Prawie. Odeszła zrażona i zupełnie rozbita tą twardą ciszą. Zrozumiała. Miał prawo znienawidzić i ją. Była na to przygotowana- tak myślała. Jednak bolało bardziej, niż mogła przypuszczać.

***

Hermiona miała za sobą ciężki dzień. Na jej prośbę Josh zorganizował jej spotkanie z całym zakonem. Wytłumaczył pokrótce etykietę i wyjaśnił niektóre zawiłości. Po takim ekspresowym przygotowaniu zmierzyła się z blisko setką obcych jej ludzi, będących o wiele starszymi, mądrzejszymi i pewniejszymi niż ona teraz.
Jednak nim doszło do tego, kazała wezwać fryzjera. Obciął jej włosy kilka centymetrów od skóry głowy. Teraz jej fryzura nie odbiegała niczym od fryzury Draco, czy Harrego.
Gdy fryzjer już odszedł, została sama stojąc naprzeciw lustra w sypialni i patrząc na siebie niepewnie. Włosy zupełnie krótkie z tyłu odsłaniały kształt jej czaszki,a nieco dłuższa grzywka opadała trzy-centymetrową falą na prawo i lewo. Przeczesała ją palcami i zadarła do tyłu. Teraz wyglądała lepiej. Wraz z włosami utraciła całą swą dziewczęcą niewinność. I o to chodziło. Nie mogła wyjść do nich w kwiecistej sukience i warkoczykach. Jednak teraz patrząc na swoją twarz, miała wrażenie, że coś jeszcze się zmieniło. Teraz widziała wyraźne swe kości policzkowe i zarys szczęki. To dodawało jej wyglądowi nieco siły. Spojrzała na siebie nieco groźniej i ujrzała cienie w oczodołach. Zacisnęła wargi, które były zbyt czerwone. Nic więcej nie da rady zrobić.
Poprosiła o męski garnitur, który pasowałby na nią i lakierki. Tego dnia nie mogła pozwolić sobie na pokazanie im słabości. Tak po prostu czuła. Jakby miała się spotkać ze starym wrogiem.
Westchnęła głęboko. Zrzuciła z siebie swoją zniszczoną sukienkę, w której także spała. Zdjęła też stanik i chwytając zwinięty w rolkę bandaż elastyczny, zaczęła zawijać piersi, by w końcu zupełnie je ukryć pod białą koszulą i czarną marynarką.
Dopięła ostatni guzik, włożyła spodnie, zapięła pasek, założyła czarne skarpetki i lakierki i tym razem zupełnie nie poznała siebie w lustrze. Wyglądała jak młody mężczyzna o drobnej, lecz szlachetnej budowie. Szerokie ramiona wreszcie na coś się zdały.
Ćwiczyła swój męski krok, wyzbywając się ruchów bioder, tak długo, aż do pokoju zapukał Josh. Przywołała go. Na jej widok zaniemówił. Stanął tuż przy niej przed taflą lustra i patrzył uważnie. Wreszcie uśmiechnął się delikatnie.
-Coś nie tak? -zapytała zdezorientowana. Czy zrobiła coś nieodpowiedniego? Coś pominęła?
-Nie. Po prostu wyglądasz jak mój młodszy brat – rzekł spokojnie, kładąc dłoń na jej ramieniu. Rzeczywiście. Mieli wiele wspólnych cech. Kolor włosów, oczy, linie szczęki. - Boisz się? - zapytał.
-A powinnam? - Odpowiedział kiwając twierdząco głową.
-Mogą naciskać na głosowanie, wypowiedzieć ci posłuszeństwo, wyzwać na pojedynek i wiele więcej. Mogą chcieć cię odwołać poprzez twój zgon, ale na to im nie pozwolę. Przydałoby się znaleźć ci kogoś, kto popierałby cię i jednocześnie oni chcieliby go w trójce. Nie patrz na mnie, nie jestem pewien, czy ktokolwiek z nich chce mnie jeszcze widzieć. Zabiłem ich ukochanego przywódcę – rzekł z nutką rozbawienia w głosie.
-Co mam robić? - odwróciła swój wzrok od ich odbicia i spojrzała w jego oczy. Naprawdę potrzebowała pomocy.
-Powiedz im, że twój ojciec od dawna pragnął byś zajęła to miejsce. Podaruj minutę ciszy na samym początku. - Posłała mu spojrzenie, które mogłoby zabić. - Wiem, że to dla ciebie trudne, mała. Tylko tak możesz przetrwać. Udawaj dumną córkę ojca, która ma zamiar z godnością kontynuować jego misję. Ściemniaj, że dobrze go znałaś. Kłam, jeżeli potrzeba, bardzo dużo kłam. Jeżeli boisz się, że ktoś zobaczy kłamstwo w twoich oczach, patrz na mnie. Opowiadaj mi nieprawdopodobne rzeczy. Jak dowcipy. - Zamyślił się na chwilę. Powiedz, że w najbliższym czasie postarasz się zgłosić faworytów i urządzić głosowanie na dwa pozostałe stanowiska na górze. Uspokój ich. Mów, że oddasz się nauce i pozostawisz na pewien czas władzę dwóm pozostałym. To ich uspokoi. Boją się, że tak poważną instytucją będzie rządzić dziecko, jakim dla nich jesteś. Wybacz, ale tak jest prawda.
-Rozumiem. Mogę zażądać czegoś w rodzaju deklaracji lojalności? Czy istnieje coś takiego? - Joshua patrzył na nią z błyskiem w oku.
-Tak.. Tak, jest i możesz to zrobić. To świetny pomysł, pani Głowo. Chyba muszę przestać się o ciebie martwić – rzekł z uśmiechem. - Teraz chodźmy, czekają na ciebie.

***

Siedziała na honorowym miejscu, na środkowym z trzech ogromnych foteli na podwyższeniu, wyglądających niczym trony. Przed nią wokoło ogromnego okrągłego stołu, w sali obrad siedzieli wszyscy członkowie Zakonu. Gdy uwaga wszystkich skupiła się na niej, powstała i wyprostowała się. Widziała nieufność w ich oczach. Niektórzy spoglądali z pogardą, a inni ze złością. Mężczyzna, który przemówił w ich imieniu w dzień jej zaprzysiężenia, patrzył teraz z lekkim uśmiechem, którego nie potrafiła sklasyfikować, ani jako pogardzającego, ani miłego. Domyśliła się, że to on był ich aktualnym faworytem, i już wiedziała; chce go po jej stronie, albo w ogóle.
Wreszcie zabrała głos.

-Witajcie moi bracia. Nazywam się Hermiona Hatechorne i jestem z woli mego ojca, Głową Zakonu Trzech Głów i waszym przywódcą. - Widziała, jak siedzący na prawo od niej Josh, niemalże pada trupem z zaskoczenia. Mówił jej, by przyznała się do Richarda, ale ona poszła o krok dalej. Ona przyjęła jego nazwisko. Czuła się pewnie. Już po tych pierwszych zdaniach wiedziała, że nie patrzą na nią jak na nic nieznaczącą kobietę, lecz jak na zagadkową i silną osobę. Teraz musiała ich upewnić, że stoi po ich stronie. Dalej, Hermiona, mów.
-Wiem, że wydarzenia sprzed dwóch dni są dla was zagadką, przez co czujecie słuszny niepokój. Pozwólcie, że wytłumaczę wam, co wydarzyło się w zielarni.
Hermiona zaczęła kłamać, toteż dość często spoglądała na Joshuę, znajdując pokrzepienie w jego zachęcającym spojrzeniu. Opowiadała naprawdę niestworzone rzeczy. Według tej opowieści Richard cierpiał na duszy z powodu utraty swych dwóch wiernych kompanów, poprosił więc Draco Malfoya, syna swego zmarłego przyjaciela i współprzywódcy o honorową śmierć. Gdy ten wykonał polecenie, uwalniając go od klątwy wiecznego życia, został ugodzony śmiercionośnym zaklęciem przez wiernego syna, Joshuę, chcącego pomścić śmierć ojca. Nie wiedział on bowiem, o życzeniu nieboszczyka. Wówczas wezwano Zakon do akcji przywracającej życie. Dodała, że ostatnim życzeniem jej ukochanego, umiłowanego ojca było, aby ta trójka młodych ludzi zasiadła na czele Zakonu i poprowadziła go w erę zmian.
Ty mała, sprytna wydro - myślał Josh.
Jej oświadczenie wywołało szmer cichych rozmów na sali. Ignorowali ją i rozmawiali między sobą.
-Cisza – rzekła głośno i dobitnie. - Niebawem zwołam wybory, gdy już wybiorę swoich faworytów. Gdy to nastąpi, mam zamiar oddać się nauce, powierzając tymczasowo władzę, dwóm pozostałym. Muszę bowiem, zgodnie z życzeniem ojca, nadrobić wszelkie braki i szczegółowo poznać materię, jaką jest nasz wspaniały Zakon.
Później kilkoro odważniejszych zadało pytania. Czy jest pewna, że podoła takiemu obowiązkowi? Czy ma wystarczające kompetencje? Ktoś insynuował, jakoby była jeszcze dzieckiem i nie powinna bawić się w zabawy dorosłych.
-Jestem dorosłą kobietą, córką Richarda Hatechorna i następczynią jego dziedzictwa i zapewniam, że zostałam stworzona właśnie do tego – mówiła to z autentycznym żarem i pasją. Niemalże sama w to uwierzyła. Strach czynił z niej dobrą aktorkę.

Później oficjalnie zażądała od nich deklaracji lojalności. Dała im na to miesiąc. Uroczyście zamknęła obrady i pożegnała wszystkich. Jako pierwsza wyszła z sali. Zaraz za nią Josh.

Gdy znaleźli się oboje w jej biurze, odetchnęła głęboko.
-Myślałam, że wybuchnę. Głos trząsł mi się jak diabli... o Merlinie, jeżeli mam to robić częściej, to chyba oszaleję i wpadnę w alkoholizm. Mówię ci, ja nie jestem urodzonym kłamcą – mówiła kręcąc się niespokojnie przy biurku, nie mogąc zmusić drżących mięśni do posadzenia tyłka na fotelu. Josh zajął miejsce na swym fotelu przeznaczonym dla interesanta po drugiej stronie.
-Uspokój się, mała. Poszło ci całkiem nieźle. Nie wzbudzałaś podejrzeń, a twój głos naprawdę brzmiał okay. Usiądź, to każę przynieść nam czegoś mocniejszego na ostudzenie emocji. Skoro i tak chcesz zostać alkoholikiem... - Hermiona spojrzała na Josha jednym ze swych min mówiących: „Uwaga! Groźba wybuchu nuklearnego! Zachowaj ostrożność!”. Chłopak natychmiast zamilkł.
-Czy macie tu jakieś kompendium wiedzy o Zakonie? - zapytała zrezygnowana, usiłując żartować. Przecież nie istniały takie rzeczy.
-Tak. Mamy mnóstwo ksiąg o nas. Tradycja, zwyczaje, historia – wszystko. W naszej bibliotece znajdziesz nawet pradawne woluminy pierwszych założycieli – mówił spokojnie, jednocześnie zastanawiając się poważniej nad jakimś sympatycznym drinkiem na poprawę humoru.
-Naprawdę? - zapytała niedowierzająco. - Macie tu coś takiego?
-No jasne! Myślałaś, że wszystko pamiętamy i nosimy naprawdę skomplikowane formuły, zasady i rytuały w głowie? Nawet mamy człowieka zajmującego się rozstrzyganiem sporów na podstawie właśnie tych dokumentów. Zresztą już go poznałaś. Rozmawiałaś z nim pierwszego dnia. Ma na imię...
-Josh! Musisz mnie natychmiast tam zaprowadzić!

Biblioteka była naprawdę piękna. Wysokie regały zapełnione unikatowymi księgami o złoconych skórzanych grzbietach królowały jak okiem sięgnąć. Była to długa hala, wysoka na dwa piętra z galeryjkami po bokach, wypełniona rzędami takich regałów z najdroższego drewna hebanowego.
Josh pomógł jej znaleźć odpowiednie tytuły i przenieść do miejsca dla czytelników w galeryjce na piętrze.
-To chyba wszystko – stęknął, odstawiając ostatni stos książek na uginający się stolik.
-Dziękuję ci. - Hermiona patrzyła oczyma pełnymi nadziei na te stare woluminy. - Chyba zacznę je przeglądać teraz. Możesz mnie już zostawić. - Posłała mu piękny uśmiech i zasiadła do stolika, biorąc w dłonie pierwsze z brzegu opasłe tomiszcze.
Brat zostawił ją zgodnie z jej życzeniem. Teraz miał wreszcie czas na swe obowiązki związane z urzędem, który tu pełnił. Był on bowiem zarządcą skarbca. Musiał sprawdzać, czy wszystko się zgadza, wydawać zgody na dysponowanie środkami, zatwierdzać każde zmiany odnośnie budżetu Zakonu. To dość odpowiedzialne zajęcie, lecz nie miał z nim problemu. Nadawał się do tego idealnie.

***

Odłożyła kolejną księgę na stos „przeczytane i nie przydatne”. Wokół panowała ciemność, a jej stolik z lampką stanowił wyspę w morzu mroku. Westchnęła głęboko i poluzowała krawat, by w końcu zupełnie go zdjąć i zawiesić na oparciu fotela. Nie wiedziała ile dokładnie tu siedziała, ale noc zapadła kilka godzin temu. Zmęczenie powoli dawało jej się we znaki, ale tyle jeszcze musiała przeczytać... Zresztą nic dziwnego, że oczy jej się zamykały, skoro poprzedniej nocy spała zaledwie kilka godzin i to na fotelu, a do tego nękały ją koszmary. Jednak nie mogła przegrać z sennością. Każda minuta była ważna. Nie miała czasu do stracenia.
Chwyciła kolejną i otworzyła na pierwszej stronie. Litery skakały po pergaminie i zamazywały się.
-Ugh... - jęknęła sfrustrowana, przeczesując włosy palcami. Ciągle nie mogła się przyzwyczaić, że nie natrafia na długie dzikie fale, lecz na krótkie i dość sztywne kędziory.
Zgarbiła się i zapadła w fotelu i zapatrzyła w dal. Może powinna bardziej się starać? Wpaść na coś genialnego, na co jeszcze nie wpadła? Zrobić coś więcej? Myśl, Hermiona. Musisz znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, albo chociażby nad nią zapanować.
Nagle usłyszała dźwięk powolnych kroków tuż za sobą.
-Tak myślałem, że cię tu znajdę – Josh usiadł naprzeciw niej z donośnym westchnieniem. Wyglądał okropnie. Szara, zmęczona twarz, pognieciona koszula, zmierzwione włosy i sińce pod oczami. - Jak idzie? - zapytał bez emocji.
-Nie idzie – odparła nagle czując się jeszcze bardziej zmęczona. Bała się, że przyjdzie i powie jej, że powinna iść się przespać, coś zjeść, odpocząć, ale na szczęście Josh nie miał zamiaru mówić nic z tych rzeczy. On rozumiał ją i jej sytuację. Był podobną do niej zagubioną duszą, która chce znaleźć wyjście.
-Jak się czujesz z tym, że jesteśmy rodzeństwem? - zapytał patrząc na nią przenikliwie.
-Ja... - poczuła się zmieszana. Nie spodziewała się takiego pytania – nie wiem co mam myśleć. Nie znam cię zbyt dobrze, ale też czuję jakbyś był moim znajomym z dzieciństwa. Mam wrażenie, że mogę ci ufać, że jesteś po mojej stronie, ale... nie wiem nadal, co znaczy brat i nie mam pojęcia jak się zachować. - Joshua zrozumiał taką odpowiedź.
-Wiesz... nasze matki były bardzo do siebie podobne. W zasadzie mogły uchodzić za siostry. Podobna karnacja, budowa, intelekt. Też nie da się ukryć, że w pewien sposób były podobne do Richarda. Chodzi mi o główne cechy wyglądu. Nadal nie wiem, po kim odziedziczyłem kolor oczu i czy mam włosy ojca, czy matki.
-Czy ty coś sugerujesz?
-Tak. Myślę, że mu nie chodziło o nie. On jedynie bawił się w związki, ale jedynym jego celem...
-Byliśmy my – dokończyła.
-Chciał nas stworzyć. To był długoletni plan.

Hermiona wiedziała, że Richard Hatechorne to chory człowiek, lecz nie spodziewała się, że tak bardzo. Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Czyli spotykał się z tymi kobietami, aby je... zapłodnić i pozyskać potomstwo, które miałoby w przyszłości rządzić wraz z nim. To... obłęd.
Długo potem siedzieli w ciszy. Dla żadnego z nich, nie było to łatwe. Joshua postanowił rozluźnić atmosferę i porozmawiać o czymś mniej poważnym.

-Chciałem powiedzieć ci to tuż po zebraniu, ale wyleciało mi z głowy – rzucił zaczepnym tonem. Dziewczyna spojrzała nań z zaciekawieniem. - Całkiem niezła z ciebie spryciula. Chodzi mi o manewr z Draco. Chcesz go wciągnąć w interes? - udawał, że nie widzi jak na jej bladych policzkach pojawia się szkarłatny rumieniec, a ona udawała, że nie czuje gorąca na twarzy.
-Chodziło mi jedynie o to, by historia się zgadzała. Nie chcę go w nic wciągać – fuknęła urażona. Jak on mógł tak ją osądzać!
-No dobrze, po prostu pomyślałem, że gdybym mógł, chciałbym mieć dziewczynę, którą kocham zawsze przy sobie – mruknął niby obojętnie.
-Ja wcale go nie kocham! - skłamała.
-No jasne, jasne. Ja też lubię wpuszczać do namiotu obcych mężczyzn. Tak jest zabawniej i bardziej... - udał, że szuka odpowiedniego słowa – podniecająco.
-Jak możesz! Do niczego nie doszło, my po prostu... spaliśmy – mówiąc to spłonęła jeszcze większym rumieńcem, na wspomnienie tamtego pocałunku i ich zwierzeń.
-No dobrze. Nic nie mówię, a winnym się tłumaczy – na te słowa Hermiona obrzuciła go oburzonym spojrzeniem i wymownie odwróciła od niego wzrok na znak obrazy.
-Och, Hermiona. Przepraszam, nie chciałem być wścibski, po prostu chcę powiedzieć, że nie mam nic przeciwko. Jako syn byłej Głowy może odbyć zaprzysiężenie jak ty- od ręki.
Jednak to nie poskutkowało i brunetka nadal dumnie eksponowała swój profil. Wyglądała naprawdę pięknie i groźnie przy takim obcięciu, w tak dużych kontrastach światła i cienia.
-Wiesz, kiedyś zakochałem się w pewnej dziewczynie. To był dzień mojego oficjalnego zaprzysiężenia i z tej okazji ojciec wyprawił mi tu ogromny bal. Wśród gości była ona... Caroline...
Tak oto Josh opowiedział historię swej pierwszej i wiecznej miłości. Uznał, że Hermiona powinna o tym słyszeć i może wówczas zrozumie, co skłoniło Richarda do zaatakowania Draco.
Gdy skończył opowiadać, dziewczyna nadal patrzyła na niego wielkimi kasztanowymi oczyma, w których wyraźnie widział smutek i współczucie.
-Nie żałuj mnie. Nie powinienem był pozwalać sobie na takie uczucia. Zresztą Caroline żyje i jest tam gdzieś w tym świecie piękna i szczęśliwa – powiedział z lekkim uśmiechem na ustach.
Hermiona czuła głębokie wzruszenie. To była piękna i smutna opowieść.
-Skąd wiedziałeś, że to miłość? - zapytała cicho, spuszczając wzrok.
-Skąd? Czułem to całym sobą. Moje ciało lgnęło do niej, mój umysł był przez nią zniewolony. Wszystko co od tej pory robiłem, robiłem z myślą o niej. Rozumiesz? Jakby ktoś przebiegunował ci świat. Każdy najmniejszy, najgłupszy element teraz należał do niej. Wiesz, takie drobnostki jak spanie i jedzenie. Zasypiając myślałem, po której stronie wolałaby spać ona i jak pachnie jej poduszka. Gdy jadłem, zastanawiałem się, co zwykła jeść ona, czy lubi rozmowy przy posiłkach i jak trzyma sztućce. Do dość żenujące, ale... miłość chyba lubi sobie kpić z naszych intelektów, robiąc z nas idiotów – zakończył z radosnym uśmiechem.
Hermiona po cichu przyznała mu rację.
Nie było nocy, by nie wyobrażała sobie, że on leży tuż przy niej i obejmuje ramieniem, nie było myśli, którą nie chciałaby się z nim podzielić i nie było momentu, gdy czując słabość, nie szukałaby dłonią w powietrzu wokoło, jego silnej dłoni.

-Wiesz, nie bez powodu poruszyłem temat Draco. Dziś przeglądając dopisy do skarbu Zakonu, ujrzałem akt przywrócenia majątku Lucjusza Malfoya do naszego, ważnego z momentem jego śmierci. Tak, dobrze kombinujesz. Draco i Narcyza w tej chwili zostali eksmitowani i nie mają nic.

***

Draco spał tej nocy w sypialni gościnnej, ponieważ jego własna nadal była ruiną. Całą noc miał wrażenie senne, że trzyma w ramionach drobne i ciepłe ciało Hermiony. We śnie przytulał ją i gładził po włosach. Po omacku odnajdywał jej czoło i składał na nim pocałunki. Ona zaś wdzięcznie przyjmowała pieszczoty, ufnie tuląc się do niego i zwijając w kłębek, w jego ramionach. Bał się przebudzić, aby nie stracić jej znów.
Dlaczego był takim mięczakiem? Dlaczego nie mógł odstawić tego na bok? Dobrze- może i czuł coś do niej, ale to naprawdę musi poczekać. Jednak nie- głupie serce ciągle przypominało o niej. Gdy zasypiał, gdy się budził, gdy jadł i spacerował i czasem nawet miał wrażenie, że gdyby wyciągnął dłoń, mógłby ją dotknąć.
Przecież teraz musiał mieć głowę na karku. Ona na pewno nie myślała o nim ani przez chwilę. W wirze wydarzeń zgubiła go tak, jak on powinien zapomnieć o niej. Musiał przecież wynieść się wraz z matką, z tego domu i znaleźć coś innego. Musiał przedtem odwiedzić jakiegoś handlarza, lombardzistę i sprzedać mu wszystkie klejnoty. Oczywiście- mieli dość duże zasoby w Gringocie, ale klucz został dobrze ukryty i tylko ojciec wiedział, gdzie on jest. Na wszystkie formalności związane z dorobieniem nowego klucza, mogły trwać wiecznie, a oni nie mieli tyle czasu.
O świcie wstał, by ubrać się odpowiednio na uroczystości pogrzebowe. Jak na ironię, od samego rana padał deszcz. Gdy już rozpadało się na dobre, nie chciało przestać.
Na samej ceremonii pojawiło się kilkoro starych znajomych ojca, jego kuzyn z żoną i kilka osób, których zupełnie nie kojarzył. Między nimi była pewna piękna kobieta, starsza od niego o kilka lat. Narcyza uroniła kilka łez, a on stał wyprostowany, bez ruchu. Tuzin żałobników zebranych wokół monumentalnego grobowca, do którego już za chwilę miały być wniesione zwłoki zmarłego, owiewał lodowaty wiatr wraz z zacinającym deszczem. Idealna pogoda, by opisać pokrótce życie i charakter zmarłego. Szczerze? Nie czuł nic, prócz zwykłego ludzkiego poczucia śmiertelności, wszystkiego, co znamy. Może minęło zbyt mało czasu, by mógł zapomnieć o wszystkich złych wspomnieniach związanych z Lucjuszem. O zmarłych nie mówi się źle, więc nie mówił nic.
Gdy zasunięto ciężkie, kamienne drzwi, wszyscy zgodnie podnieśli różdżki do góry, a ich wątłe światełka na chwilę zajaśniały wśród błota i deszczu. Jednak nikt nie kochał Lucjusza na tyle długo, by trzymać dla niego wyciągniętą, skostniałą dłoń i pozwolić jej moknąć zbyt długo. Także nawet zapalenie różdżek dla zmarłego było symboliczne.
Na koniec Draco złożył wieniec białych i czystych jak jego krew róż u progu grobowca, tuż pod świeżo naniesionym imieniem i nazwiskiem ojca. Odwrócił się do zebranych i zaprosił ich na poczęstunek, jednak wszyscy jednogłośnie odmówili. Prawdopodobnie przybyli tu, by się przekonać, że ten drań naprawdę nie żyje.
W zasadzie nie wszyscy zrezygnowali z odwiedzin u Malfoyów. Kobieta, którą wcześniej zauważył Draco, poprosiła o rozmowę sam na sam z paniczem Malfoyem. Zupełnie nie widział, o czym chce rozmawiać, ale zgodził się.

Około godzinę później, Draco suchy i świeży, zawitał w salonie, gdzie czekała już nań owa tajemnicza postać. Widząc go, zbliżającego się, odłożyła filiżankę herbaty i postała z gracją. Musiał przyznać, że była zaskakująco piękna. Miała jasną i spokojną twarz anioła, z której spoglądała para zielonych oczu. Jej jasne blond włosy mocno kontrastowały z czernią sukienki. Podała mu dłoń i przedstawiła się jako panna Caroline Landge, co zupełnie nic mu nie mówiło. Ucałował, ledwo muskając ustami ,wierzch jej dłoni i zaprosił do herbaty.
Nie musiał czekać i prosić, aby zdradziła mu, co tak właściwie znaczy jej wizyta.

-Posłuchaj mnie uważnie, Draco. Jestem córką jednego z członków Zakonu Trzech Głów. Tego samego, w którym był twój ojciec i w którym jest teraz twoja znajoma. Chcę powiedzieć ci coś dość ważnego, co możesz wykorzystać, bądź nie. Jednak nie czułabym spokoju, gdybym cie dziś nie odwiedziła – mówiła spokojnym, melodyjnym głosem, jednak czuł w nim wyraźnie nutkę zdenerwowania, co go ostatecznie jeszcze bardziej zaintrygowało.
-Mów zatem, panno Caroline – rzekł skupiając na niej swą uwagę.
-Wczoraj Hermiona Granger oficjalnie została przywódcą. Zażądała przysięgi lojalności i zdeklarowała się, znaleźć pozostałe dwie Głowy. - Z trudem pojął, że chodzi o jego małą i nieporadną Granger, która zasypia na fotelu i boczy się na niego. - Jednak to wszystko poprzedziło jej oświadczenie odnośnie wydarzeń z dnia, kiedy została Głową. Nie znam treści, co do słowa, lecz mój ojciec przekazał mi ogólny jego sens. Z jej wyjaśnień wynika, że ojciec Hermiony poprosił ciebie, o ukrócenie jego życia i ofiarowanie mu honorowej śmierci. Ty zaś zostałeś ugodzony przez jego syna, Joshuę, który chciał pomścić ojca...
-Zaraz, zaraz. Stop. Powtórz mi wszystko od nowa, bo chyba czegoś nie rozumiem – mówił zbyt głośno i patrzył na nią natarczywie ze zmarszczonymi brwiami, a do tego zbliżył się doń zbyt bardzo, na długość ciosu. Caroline przeszły dreszcze, na myśl, że ten mężczyzna może ją skrzywdzić. Nie znała go przecież.

Jednak nie zdołała się przekonać o jego charakterze, ponieważ uwagę obojga odwróciło głośne zamieszanie za drzwiami salonu. Nagle do środka wpadł służący cały zdyszany.
-Panie! Wybacz, nie zdołałem ich zatrzymać. Nie wiem, co to za ludzie. Przyszli tu, gdy...
-Zaraz! Co za ludzie? - zapytał Draco, wyraźnie zdezorientowany. Chłopak już chciał wytłumaczyć, lecz do środka wpadły dwie najmniej oczekiwane postacie.


***

Hermiona nie rozumiała, dlaczego nie chcą ich wpuścić do środka, przecież wcześniej powiedziano im, że owszem- panicz jest w domu. Zatem, dlaczego nie mogli go widzieć? Zirytowała się, słysząc jak Josh nieporadnie pertraktuje z młodym chłopakiem, który pracował tu jako służba. Mimo dyplomacji, ten nadal zagradzał im drogę do środka.
-Och, przesuńcie się! - warknęła i przepchnęła się obok, jednocześnie chwytając Joshuę za rękę. Wówczas, służący dostał istnego amoku. Krążył wokół nich i wołał na cały głos, że nie może ich wpuścić i że nie chce umierać. W końcu wyminął ich i pobiegł przodem, nieświadomie wskazując im drogę. Wreszcie pchnął jedne z większych drzwi i wskoczył do środka, niczym przestraszony zając do nory. Słyszała jakieś przytłumione odgłosy rozmowy, lecz nie czekała na pozwolenie i po prostu weszła do salonu, ciągnąc za sobą Josha, który protestował zbyt słabo, by ją zatrzymać.
W jednej chwili pożałowała, że nie posłuchała tego chłopca. Wolałaby nie widzieć mężczyzny, któremu oficjalnie wyznała miłość, randkującego z równie piękną, co zdziwioną blondynką, o dużych niewinnych oczach.
Po chwili uświadomiła sobie, że stoi kilka kroków od drzwi w obłoconych butach i zupełnie przemoczonej kurtce, którą pożyczyła jej osoba, której aktualnie miażdżyła dłoń, do tego gapi się niczym głupia koza, na Draco, a ten na nią.
Musiała jakoś opanować sytuację. Odchrząknęła i spojrzała na Josha w poszukiwaniu pomocy, jednak on aktualnie był w podobnej sytuacji, jednak gapił się na tą przesadnie śliczną dziewczynę.
Znów spojrzała na Draco, po czym przeczesała palcami ociekające od deszczu krótkie włosy.

-Panicz Malfoy – rzekła z przesadną galanterią i dygnęła teatralnie.
-Panna Granger – odrzekł głucho.

Gdyby ktoś powiedział, że zjawi się tu ona (ONA!) przemoczona do suchej nitki, z zaróżowionymi policzkami, do tego obcięta „na Pottera” z włosami sterczącymi w każdą stronę świata, w męskiej kurtce i do tego trzymającą się za ręce z Joshem, to poradziłby mu zmienić dostawcę ziół. Przestraszył go palący gniew, jaki poczuł widząc ich złączone dłonie.
Zupełnie zaniemówił. Wydusił z siebie jedynie to głupie „Panna Granger”, jakby się nie znali! Nie wiedział, co ma zrobić, przecież to ona przybyła tu w jakimś celu. Może powiedzieć mu, że teraz kocha Josha? Ależ proszę! Niech on pilnuje jej tyłka. Może on ma coś, czego on nie? Brak manier? Głupie włosy? Gładsze dłonie? Majątek? Och... Draco był taki żałosny w swych własnych oczach.

No dobrze. Na to nie była przygotowana. Owszem, może i żądała od niego zbyt wiele, ale czy to musiało skończyć się tak żałośnie? Ona wpada do niego, chce powiedzieć, że pomoże mu, że uratuje jego rodzinę od bankructwa, że może na nią liczyć, a tymczasem zastaje go na intymnym spotkaniu z bogatą dziewczyną. Czyli tak ma zamiar poradzić sobie z brakiem pieniędzy? Wżenić się w inną arystokratyczną rodzinę? No tak. Jak mogła być tak głupia? Bogacz zostanie bogaczem, a ona nawet teraz była wciąż sobą. Powoli zaczynała wracać do przekonania, że ludzie pokroju Draco, są zbudowani z innej gliny i myślą w zupełnie inny sposób. Jakby nawiązywała relacje z mieszkańcem Merkurego. Bez szans. Problem w tym, że teraz nie miała pojęcia, co powiedzieć. Bo przecież przyszła tu w pewnym celu, a teraz nie była już taka przekonana, czy chce tu być.

Josh oczywiście widział twarz Draco i jego gniewne oczy. Był zazdrosny, jak pies. Jednak całą jego uwagę przyciągnęła kobieta siedząca obok Malfoya. Nie mógłby pomylić jej z nikim innym. Te oczy, to spojrzenie. Nie mogła być nikim innym. To była jego Caroline. Siedząca u tego blondwłosego czarta na herbacie. Teraz to on został bez reszty pochłonięty przez palące uczucie zazdrości.

-Em... - mruknął Malfoy, starając się zapanować nad sytuacją. - Usiądźcie, zaraz każę przynieść wam herbaty.
-Dziękuję, ale my już chyba wracamy. Wybacz, nie chcieliśmy robić tak wiele kłopotu i przeszkadzać ci w... interesach – rzekła i już chciała odejść, gdy Josh zatrzymał ją mało delikatnym szarpnięciem za przód przemokniętej kurtki.
-Tobie się chyba zdaje, że jesteś jakąś księżniczką. Wybaczcie, ale Hermiona zaczęła właśnie wcielać się w rolę wkurzającej młodszej siostry i po prostu potraktowała to zbyt poważnie. Dlatego właśnie jest taka irytująca od samego rana – mówił, a jego słowa wprawiały w konsternację wszystkich słuchaczy. Dziewczyna ściągnęła usta i starała się nie rumienić tak gwałtownie. Może rzeczywiście zachowywała się na przemian agresywnie i pochopnie. W każdym razie zrobiło jej się bardzo głupio.
-To... to twoja siostra? Nie miałeś siostry – ku zdziwieniu całego towarzystwa, głos zabrała śliczna blondynka, która dotychczas siedziała cicho, patrząc tylko na Josha.
-Ano, też dowiedziałem się stosunkowo niedawno. Sama wiesz jaki był mój ojciec – odpowiedział luźno.
-Jesteście ro-rodzeństwem? - zapytał Draco, z opóźnieniem reagując.
-Panicz Malfoy jak zwykle trochę tępy. Tak, mamy wspólnego ojca. Tak jest, królewiczu, nie odbieram ci jej, tak jak podejrzewałeś – po tej, jakże bezpośredniej wypowiedzi, nastąpiła długa fala milczenia.
-Rozumiem – odpowiedział lakonicznie Draco.
-Hermiono, czy byłabyś tak wdzięczna i pozwoliła mi porozmawiać z naszym przyjacielem na osobności? - zapytał, lecz nie czekał na odpowiedź i po prostu wyprowadził zdziwionego gospodarza na zewnątrz.

Panna Granger z opóźnieniem zrozumiała, że oto została sama w pokoju z ową śliczną blondynką. Nie specjalnie wiedziała jak ma się zachować. W związku z tym stała tak ciągle kapiąc na dywan z mokrych ubrań.
Blondynka wstała i podeszła do Hermiony z wyciągniętą dłonią. Dziewczyna uścisnęła ją.
-Nie przedstawiono nas sobie, a to szkoda. Jestem Caroline Landge i wiem, że to ty jesteś Głową Zakonu trzech głów. To zaszczyt cię poznać. Mój ojciec opowiadał mi o pani i to właśnie w związku z tym jestem tu dziś u panicza Malfoya – mówiła słodkim, melodyjnym głosem, od którego Hermionie kręciło się w głowie. A może to przez treść wypowiedzi?
-W związku z czym? - zapytała trochę zdezorientowana.
-Wiem, że chcesz Draco Malfoya w zakonie. Właśnie dlatego chciałam wcześniej powiedzieć mu, co wiem i nakłonić go, by się zgodził.
-Ale nadal nie rozumiem... co takiego wiesz?
-Mój ojciec zdradził mi informacje na temat starego zapomnianego rytuału, który może rozwiązać problemy nie tylko naszej czwórki, ale też wielu innych ludzi. Świat się zmienia i wielu związanych przysięgą członków Zakonu, chciałoby odzyskać wolność.
-Zaraz, zaraz... jak to naszej czwórki? - zapytała zdziwiona Hermiona.
-To oczywiste. Ty chciałabyś odejść z Zakonu, Draco, chce móc być z tobą, Josh pragnie odzyskać skradzione życie, a ja... ja liczę, że może gdy już będzie wolnym człowiekiem, to może... Może wyszłoby nam wreszcie – ostatnie słowa wypowiedziała cichym głosem, nieco zawstydzona.
-Och... rozumiem! To ty jesteś tą dziewczyną, o której mówił mi Josh – oznajmiła z entuzjazmem Hermiona. To oznaczało
-Mówił o mnie? - zapytała zmieszana.
-Owszem. Jednak chciałabym usłyszeć nieco więcej o tym... rytuale.

Rozmowa okazała się bardzo owocna. Nigdy nie śniło jej się, że może dostać zupełnie nieoczekiwanie pomoc znikąd, w momencie, gdy najbardziej jej potrzebuje. To jak cud.
Teraz musiała jakoś zmusić cały zakon do wybrania najpierw Josha, a następnie Draco. Oczywiście zawsze mogła go zaprzysiężyć potajemnie, ale wiązało to się z dużym ryzykiem. Nie miała autorytetu Richarda. Jej nie ufano tak jak jemu.
Caroline obiecała jej, że gdy to się stanie, jej ojciec przyjdzie do Hermiony by wyjaśnić jej szczegóły rytuału. Do stracenia miała już niewiele, ale Draco... on był wolnym człowiekiem, a jeżeli coś pójdzie nie tak, to... zostanie do końca swych dni niewolnikiem Zakonu. Nie miała prawa decydować za innych. Jednak to była szansa...

W tym momencie do salonu wrócili Draco i Josh. Musieli rozmawiać o czymś ważnym, bo Draco miał wielkie zdziwiona oczy i patrzył na nią zupełnie inaczej. Rzuciła Joshowi wściekłe spojrzenie. Co on mu naopowiadał?

-Przepraszam was obie za tak długą nieobecność – rzekł gospodarz. - Jednak teraz chciałbym poprosić ciebie, Hermiono, na słowo. Czy uczynisz mi ten zaszczyt? - brzmiał tak... oficjalnie. Oczywiście, że się zgodziła. Przecież przybyła tu na rozmowę z nim.
Wyszli z salonu. Draco prowadził ją korytarzami, które kojarzyła, lecz nie potrafiłaby powiedzieć dokładnie, gdzie prowadzą. W końcu otworzył któreś z drzwi i puścił ją przodem.
Doznała szoku, gdy już znalazła się w środku. Cały pokój był zdemolowany, meble połamane, księgi poniszczone, zasłony zerwane. Wyglądało to, jakby przeszły tędy nieokiełznany żywioł- huragan, albo stado bizonów.
-Co tu się...? - zapytała z miejsca, zapominając o wszystkim, co się zdarzyło ostatnimi czasy. Poczuła się jakby znów jechali razem przez Anglię i byli jedną zgraną drużyną. Dopiero po chwili, oprzytomniała i poczuła się niezręcznie.
-Właśnie tu przyszedłem, aby dać upust radości, po otrzymaniu pewnego listu z Zakonu – wypalił. Hermiona spojrzała na niego zdziwiona. Wiedziała o jaki list chodzi.
-Właśnie dlatego tu jestem. Chcę ci pomóc. Mogłabym...
-Nie mogłabyś – przerwał jej. Patrzył na nią spokojnie swymi mądrymi oczyma. Bardzo lubiła to spojrzenie. - Nie możesz dla mnie łamać zasad i ryzykować, ale ja chciałbym zaryzykować coś dla ciebie... i dobra świata, tradycyjnie – dodał. - Josh powiedział mi, że potrzebujecie mnie w Zakonie. Zgadzam się.
-Nie... nie! - zaprotestowała. - Nie przyszłam tu zabierać ci życia, przyszłam tu oddać ci twoje pieniądze i wszystko – mówiła łamiącym się głosem. Wszystko? - zapytał w myślach. Ty jesteś wszystkim.
-Och Granger... - podszedł do niej bez uprzedzenia i położył obie dłonie na jej ramionach. Zamarła pod wpływem tego dotyku. Poczuła jak cała topnieje. Jakby przez ten cały czas była zamrożona w słupie lodu, który on teraz roztopił i uwolnił ją za sprawą jednego dotyku. Czuła, że jej nieosłonięta włosami twarz staje się czerwona. Spuściła wzrok. - Biedna, uczciwa, dobra Granger. Dobrze – mówił dalej. Jego palce wsunęły się pod mokry materiał kurtki, po czym powoli zsunęły ją z ramion, aż upadła z głuchym plaskiem na podłogę. Przeszły ją ciarki. Czuła dreszcze w całym ciele i jakiś nieznany żar na dnie brzucha. Jakby całe jej ciało błagało jego ciało o choć jeden dotyk, albo małą pieszczotę.
Bez patrzenia odnalazł, ukrytą w męskiej koszuli, talię i ułożył na niej obie dłonie. Ten dotyk parzył! Spojrzała swymi wielkimi, błyszczącymi oczyma w jego spokojne i chłodne. Było coś z kpiny i rozbawienia w jego spojrzeniu. Żartował sobie z jej reakcji na niego? W co on grał? Ten bezczelny, wredny, dwulicowy...
-Zgodzę się na jakieś małe odszkodowanie – powiedział świdrując ją wzrokiem. Hermiona zmarszczyła brwi. Co on powiedział? Przyjmie jednak pieniądze od Zakonu?
-Naprawdę? - zapytała jednocześnie starając się uwolnić od dotyku jego rąk. Nie pozwalał jej na to i trzymał ją pewnie.
-Naprawdę – zapewnił i uśmiechnął się do niej tak ciepło, że jej serce na moment zabiło szybciej. - Jednak dopiero, gdy pozwolisz mi wstąpić do Zakonu – dodał przyciągając ją do siebie. Gwałtownie złapała powietrze, jakby czekała na falę, która pochłonie ją i zabierze pod powierzchnię. Nagle poczuła, że jej brzuch zupełnie przylega do jego brzucha. Tego było już zbyt wiele! Jedną ręką zaparła o jego klatkę piersiową i starała się odepchnąć, natomiast drugą próbowała poluzować uchwyt na jej talii.
-Puść mnie! - krzyknęła tupiąc nogami i okładając jego pierś pięściami. Nie bronił się.
-Spokojnie, Hermiono. Nie zrobię ci nic złego – mówił, a ona widziała przyczajonego wilka w jego oczach. Była dla niego małą dziewczynką w czerwonej pelerynie, idącą beztrosko przez dziki las. Dlaczego zawsze pozwalała sobie dopuścić do takich sytuacji? Przecież była na tyle silna, by utrzymać dystans między nimi i sama panować nad rozmową. Czy ona tak naprawdę pragnęła, by to on przejął kontrolę wiedząc, że tylko w taki sposób może dojść do czegokolwiek z tych rzeczy, których się bała? Bliskość, czułość i kontakt fizyczny. Tak, czy inaczej; teraz zupełnie traciła rezon.
-W tej chwili weź te swoje zdradzieckie ręce! - warknęła jednocześnie depcząc mu stopę. Ten zupełnie nie brał jej na poważnie. Zamiast zostawienia jej, owinął jedną rękę wokół jej pleców i przytulił , drugą przyciskając ją mocniej do siebie.
-Przepraszam, Granger, że tak to odebrałaś. Musisz wiedzieć, że cokolwiek jest między nami, ja jestem i zawsze będę temu wierny. Jak pies – sens jego słów powoli do niej docierał. Jak to; „cokolwiek jest między nami”?
Przyjaźń. Tylko przyjaźń. A przyjaciele się nie przytulają w taki sposób, więc jeszcze mocniej starała się wyrwać, ale teraz już nie miała żadnych szans. Była zupełnie unieruchomiona i cała przytulona do jego ciała. Zrezygnowana, z głośnym westchnięciem oparła głowę na jego ramieniu, dotykając czołem jego ciepłej szyi. Może to zmęczenie, a może rzeczywiście ulżyło jej, że przeprosił za tamto z Caroline? Oh! Była taką idiotką. Przecież on niczego nie zrobił... Caroline przyszła tu pomóc. Czy naprawdę musiała być taka zazdrosna?
Nie wierzyła sama sobie, ale powoli oplotła swoje ręce wokół jego ciała i przymknęła oczy. Przechodziły ją przyjemne dreszcze i tym razem uległa im.
Nagle Draco zdecydowanie ich rozdzielił, odsuwając ją od siebie. Po raz kolejny patrzyła na niego ze zdezorientowaniem. Czuła się, jakby ktoś zbudził ją z przyjemnego snu kubłem zimnej wody.
-Przepraszam, ale ja tak naprawdę nie chcę cię przytulać – rzekł śmiertelnie poważnie. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
-Słucham? - Jej głos był podniesiony i zdradzał słuszne zdenerwowanie. W odpowiedzi uśmiechnął się drapieżnie.
-Po tak okropnej rozłące, nie mam zamiaru cię przytulać – powtórzył, a jego słowa brzmiały nadal bezsensownie w jej uszach. Cofnęła się kilka kroków w tył, prawie się przewracając o jakąś luźną deskę. Założyła ręce na piersi i zmierzyła go zimnym spojrzeniem.
-Chyba straciłeś zmysły. Nie mam ochoty cię więcej widzieć. Idę sobie i nie próbuj mnie znaleźć. Trzymaj się z dala od Zakonu – ostatnie słowa wysyczała głosem pełnym jadu i skrywanej furii. On robił z niej wariatkę! Już chciała minąć go i wyjść z tego zrujnowanego pokoju, gdy ten złapał ją za przegub i zatrzymał.
-Powiedziałem, że nie chcę cię przytulać – powtórzył, co wywołało rumieniec gniewu na jej policzkach. Uśmiechnął się pod nosem. Co ta dziewczyna z nim robiła! Oszalał zupełnie. - Nie po tym wszystkim. Teraz jedyne czego chcę, to cię całować – powiedział, a jej serce wykonało karkołomny piruet pod żebrami.

-Chcę cię całować bez pamięci i dotykać twojej nagiej skóry, zdejmować tą twoją śmieszną garderobę i niszczyć ci tą beznadziejną fryzurę. Chciałbym być jedynym, który widzi cię całą i poznać cię na pamięć. Każdy pojedynczy pieg, każde wybrzuszenie i wklęśnięcie, ostrości i gładkości. Wiedzieć jak sprawić ci przyjemność i co czyni cię szaloną. Wdychać twój zapach i trzymać cię w ramionach. Gdybyś tylko mogła wiedzieć, jak wiele złych rzeczy, nie będących przytulaniem, chciałbym z tobą zrobić, uciekłabyś z tego pokoju z krzykiem i... - Powoli zbliżył się do osłupiałej dziewczyny krokiem drapieżcy. - to by był dobry wybór, panno Granger.
Hermiona miała wrażenie, że ziemia zaczęła się kręcić zbyt szybko, a powietrze stało się zbyt gęste. Jej pierś falowała w oddechu, a rozchylone lekko wargi drżały. Nie ze strachu. Oboje mierzyli się spojrzeniami. Dwa walczące wilki. Kto odwróci wzrok, zginął w butach.
Nie wiedziała, czy to ona pierwsza skoczyła na niego i zarzuciła mu ręce na szyi, czy to on podszedł i wpił się łapczywie w jej wargi. Nim zdążyła zrozumieć, co się dzieje, już była w jego ramionach, a wokół cały świat zamarł, a centrum byli oni. Pocałunek nie był delikatny i spokojny. Był dziki i brutalny. Był upustem dla ich oszalałych emocji. Ich ciała splatały się ze sobą w tym obłąkanym tańcu.
Draco przygryzł jej wargę i oderwał usta od jej ust. Oboje głośno dyszeli. Chłopak stracił całe okrycie górne i nie wiedział nawet kiedy. Zniecierpliwionymi palcami starał się odpiąć guziki jej koszuli.
-Czuję się jak gej odpinając męską koszulę – wyznał, co wywołało jej dziki i szczery śmiech.
W efekcie jednym silnym szarpnięciem zerwał je wszystkie, rozchylił poły jedwabnej koszuli i zrzucił ją z jej ramion. Białe guziczki posypały się po ziemi z dźwiękiem, niczym dudniący o szyby deszcz. Hermiona wygięła się w łuk , gdy poczuła dotyk chłodnych palców na swym płaskim brzuchu. Zatoczyły kręgi wokół pępka, nieśmiało zjechały odrobinę w dół i natychmiast powędrowały wyżej do miejsca, gdzie piersi skrywały się pod warstwą bandaży. Delikatnie i wręcz nieśmiało, lekko wśliznęły się pod krawędź rozciągliwego materiału. Była idealna. Każdy skrawek jej ciała był perfekcyjny. Dziewczyna jęknęła cicho i mocniej objęła jego szyję, bojąc się niechybnego upadku.
Już miał ściągnąć ten niepotrzebny materiał z jej ciała, gdy Hermiona zatrzymała jego dłonie własnymi. Spojrzał na nią pociemniałym od pożądania wzrokiem. Jej oczy również płonęły. Chciał zapytać, co jest, ale zupełnie zapomniał już ludzkiej mowy.
-Nie chcę – rzekła miękko, nadal stojąc tuż przy nim.
-Ja- jak to? - zapytał zachrypniętym głosem. W jego oczach widziała niezrozumienie. Musiał zrozumieć, jeżeli naprawdę ją chciał.
-Nie chcę zrobić tego tu, dziś i na podłodze, gdy na dole czekają na nas Josh i Caroline – rzekła patrząc mu prosto w oczy. Musiał. Musiał zrozumieć. Na jego ustach pojawił się szelmowski uśmiech.
- Jesteś bardzo niegrzeczną czarownicą – wyszeptał jej do ucha i pocałował ją w skroń. Zabrał swe dłonie z jej ciała. Nie miał zamiaru nalegać, choć czuł palący głód i niedosyt.
W odpowiedzi uśmiechnęła się promiennie.
Choć przed chwilą mówiła jedno, teraz znów przylgnęła do niego w uścisku. Wciągnęła do płuc jego zapach i złożyła pocałunek poniżej obojczyka, po lewej stronie. Tam biło mocno jego serce. Ciągle czuła w żołądku ten strach, gdy myślała, że go straciła na zawsze.
Draco przyciągnął ją mocniej, czując kojący dotyk jej ciepłej skóry na jego nagiej skórze. Czuł też dotyk materiału bandaża i pewną twardszą wypukłość pod nim. Pocałował ją w sam czubek głowy i pomyślał, że chyba mu odbiło.

-Draco... - mruknęła Hermiona po jakimś czasie – nie mam ubrania – oznajmiła z rumieńcem pokazując mu pozbawioną guzików koszulę. Zadała sobie pytanie, czy istnieje zaklęcię przyszywające guziki. Nawet jeżeli istniało, to go nie znała.
Chłopak sam już uzupełnił brakujące części własnej garderoby i spojrzał na nadal nagą skórę brzucha Hermiony. Musiał w myślach policzyć do dziesięciu.
-Hm... powinno coś się znaleźć w twoim rozmiarze. Dziecięca eska? - zapytał złośliwie, po czym na chwilę wyszedł z pokoju, każąc jej czekać. Gdy wrócił, trzymał w dłoniach koszulę, która co prawda różniła się od tamtej odcieniem, ale pasowała na nią i była wyprasowana. Hermiona odebrała ją z jego rąk i podziękowała.
-Kto cię tak koszmarnie obciął? - zapytał, gdy zapinała czwarty guzik.
-Fryzjer. Jeżeli masz z tym problem, to dołącz do grupy wsparcia – zripostowała. Chłopak uniósł dłonie w obronnym geście.
-W porządku. Nawet mi się podoba – skłamał mało wiarygodnie. Hermiona skarciła go surowym spojrzeniem. - Kiedyś odrosną – skwitował uśmiechając się zaczepnie.
-Chodźmy już do nich – mruknęła, podnosząc kurtkę z ziemi. Draco otworzył przed nią drzwi i następnie poprowadził ją do salonu. Tam zastali Josha i Caroline pogrążonych w rozmowie. Joshua mówił coś do rozmówczyni, a ta odpowiadała perlistym śmiechem. Gdy zauważyli ich obecność, oboje zamilkli na moment.

-Już wróciliście? Tak szybko? - zapytał Joshua z uśmiechem, który nie spodobał się Hermionie. Nie widziała miny Draco, który stał za nią, ale ona poczuła się lekko oburzona tonem jego głosu i spojrzeniem.
-Co masz na myśli, mówiąc „tak szybko”? - zapytała ostrym tonem.
-Rumienisz się, skarbie – odpowiedział. - Och! Przebieraliście się! Fajna koszula - wykrzyknął z udawanym entuzjazmem. Tym razem Caroline, która ciągle wymieniała z nim porozumiewawcze uśmiechy i spojrzenia, nie wytrzymała i zaśmiała się.
Hermiona już miała zamiar krzyczeć i tłumaczyć się jak dziecko, gdy poczuła dotyk dłoni Draco, na swoim ramieniu.
-Gdyby pytały media, koszulę zmieniła, bo poprzednia była mokra, a przecież nikt nie chce, by się przeziębiła, prawda?
-Zdaliście test, ale ty – Hermiono – powinnaś popracować nad tym – rzekł Joshua, a ona miała wrażenie, że nagle wypadła z orbity i nie wie zupełnie o czym mowa.
-Nad czym?
-Teraz twoja koszula, to już nie tylko twoja prywatna sprawa. Gdybyś podczas posiedzenia, poprosiła kogoś na słowo, do swojego gabinetu i wróciła tak, jak teraz; w innej koszuli, zarumieniona i rozczochrana, nie pomogłyby ci spodnie, męska fryzura i ukryte piersi. Zostaniesz osądzona tak, jak to wygląda. To na pewno nie pomoże – już chciała protestować. Przecież ona nie zrobiła nic złego!
-On ma rację, Hermiono. To dla twojego dobra – niespodziewanie poparł Draco, którego miała za sprzymierzeńca.
-Ale przecież do niczego nie doszło! - gorączkowała się bez sensu.
-Ależ mnie i Caroline naprawdę to nie obchodzi. Dwójka młodych ludzi, hormony, sypialnia na piętrze – ja to wszystko rozumiem, ale jeżeli chcesz doprowadzić nasz plan do końca, musisz myśleć.




Zrozumiała. Josh miał rację. Teraz, gdy Draco ma wstąpić do Zakonu będzie musiała trzymać na wodzy wszelkie swe uczucia i zachowywać się profesjonalnie. To dobra rada, którą musiała wziąć do serca.

***

Posłowie, czyli Never smęci. 
Jak rozdział? Mi osobiście podobało się pisanie jego, ponieważ robiłam to pod wpływem dużej inspiracji. Każde zdanie jest przeze mnie wręcz wypłakane. Płakałam ze smutku i z radości, a nawet wzruszenia przy pisaniu. Nie wiem, czy to widać, ale targały mną wielkie emocje.
Nie sprawdzałam, a to 20 stron, więc na 100% jest tam kilka idiotycznych błędów, które postaram się wyeliminować jutro ;) 
Jak podobała się końcówka? Miałam dreszcze pisząc to późnym wieczorem. Jak wasze przeżycia? Czyta mnie ktoś jeszcze? Ostatnio trochę upadło moje poczucie własnej wartości i potajemnie liczę, że spodoba wam się moje dzieło i dacie mi o tym znać. Zawsze pękam z dumy przy każdym pojedynczym komentarzu. 
Trzymajcie się ciepło i życzę miłego ostatniego tygodnia lenistwa!
Za tydzień jadę do internatu :d 

5 komentarzy:

  1. Ło żesz, dwadzieścia stron, Never, jesteś genialna. Nie wiedziałam, że pojawił się nowy rozdział, ale już pędzę czytać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko boska, jakie emocje.
      CZEMU TAK KRÓTKO. XD
      Boże, Never, tym rozdziałem powaliłaś mnie na ziemie i przygniotłaś do podłogi, nie dając szans na ponowne wstanie. Jest g e n i a l n y. Chociaż być może "genialny" to zbyt małe słowo. On jest naprawdę cudowny. Z moim opkiem chowam się za Tobą pod ziemią i już nie wyjdę, serio.
      Wszystko idealnie opisałaś, każdy akapit jest piękny. Na prawdę podziwiam cię, że wszystko potrafisz dokładnie opisać; wszystkie emocje bohatera, poza tym dodajesz genialne porównania, że aż mi szczęka opada z wrażenia. Never - odwaliłaś kawał dobrej roboty, a ten rozdział jest najlepszym ze wszystkich, jakie opublikowałaś.
      I tak dużo się w nim dzieje! Począwszy od sytuacji z Draco i Narcyzą; myślałam, że to jacyś bandyci napadli na dom i ich okradli, a tutaj jacyś goście. No właśnie, kim oni są? Coś przeoczyłam, że nie wiem?
      Po drugie, świetnie opisałaś stan Hermiony. Jest odważna i dzielna - nie poddaje się na starcie, tylko uparcie dąży do swojego celu, jak rasowa Gryfonka. A kłamie jak Ślizgonka. :D
      Poza tym scena w domu Malfoy'a mnie tak urzekła, że nie wiem co napisać. ONI SIĘ SPOTKALI MATKO BOSKA. Nie no, nawet nie wiesz jak mi się buzia szczerzyła, jak przeczytałam, że idą do drugiego pokoju, by porozmawiać. Jasne, porozmawiać! Zaraz pójdę jeszcze raz przeczytać ten moment, sorki, trafiłaś w moją słabość.
      Draco dołączy do Zakonu? Nieźle.
      Jestem pełna podziwu Twojej wyobraźni i Twojego daru do pisania.
      Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!
      http://niewolnicy-wlasnych-wspomnien.blogspot.com

      Pozdrawiam, M.

      Usuń
    2. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! :3
      Czytam twój komentarz już trzeci raz i ciągle się rumienię. Pięknie dziękuję za słowa ^.^
      Z geniuszem nie przesadzajmy, ja po prostu byłam na nowych herbatkach (mama dopadła jakąś promocję w herbaciarni :o ) i to właśnie przez nie to wszystko ;D
      Co to sceny u Draco, to pisałam ją z wypiekami na policzkach ciągle nie wierząc w to, co piszą moje palce. Yay ヽ(*・ω・)ノ
      Co do zbirów, to nie wyjaśniłam ich wątku, wiec bez obaw- nic nie przeoczyłaś :D

      Pozdrawiam
      Never ^^

      Usuń
  2. Niewiarygodne opowiadanie, zupełnie różniące się od tych, które już przeczytałam, a było ich sporo :) Pomysł genialny, wszystko przemyślane - widać, że jest plan opowiadania, a nie jakieś oderwane od siebie rozdziały. Bardzo mi się podoba i czekam na kolejny rozdział!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję, po stokroć dziękuję za te miłe słowa! ^^

      Usuń