.jpg)
Rozdział 28
Drzwi
się zamknęły. Została sama.
Za
przewodnika i pomocnika obrała sobie Josha. Byłoby z nią źle,
gdyby nie miała go. Trudno uwierzyć, że obcy niemal człowiek,
musiał być jej jedynym przyjacielem.
Joshua
poprowadził ją do jej gabinetu. Ciarki przeszły ją w momencie,
gdy przekroczyła próg i ujrzała wnętrze. Oceniając
powierzchownie był to zwyczajny, elegancki gabinet. Mahoniowe
biurko, regały, szafa, rama obrazu, krzesło obite cielęcą skórą,
Bardzo drogie i mocne drewno o pięknym ciemno karminowym kolorze.
-Wow
– wyrwało się z jej gardła, nim pomyślała.
Samo
pomieszczenie, o kremowych ścianach, było duże jak na biuro. Na
ścianie przeciwnej do tej, gdzie znajdowały się drzwi, na świat
spoglądało ogromne okno wpuszczające mnóstwo światła do środka,
tak aby móc do późna pracować przy naturalnym świetle. Ułatwiał
to fakt, iż wychodziło na południe. Podłogę z ciemnego granitu
pokrywał ręcznie tkany złotymi i szmaragdowymi nićmi dywan, który
leżał przed sekretarzykiem. Przedstawiał symbol zakonu.
To
wszystko jednak nie zrobiło na niej takiego wrażenia, jak kilka
szczegółów, które odkryła, gdy już rozejrzała się po
pomieszczeniu zachęcona przez Josha.
-No
Granger, znajdź sobie miejsce, bo utkwiłaś w tym po uszy –
powiedział to zupełnie obojętnym tonem jakim obwieszcza się
informację, wyczytaną z gazety, o kolejnym wypadku.
Nie
odpowiedziała. Była wykończona i nieco oszołomiona. Miała ochotę
wejść do jakiegoś lasu i wrzeszczeć. Zamiast tego okrążyła
biurko i usiadła w fotelu kładąc obie dłonie na podłokietniku.
Dotyk lakierowanego na wysoki połysk drewna był dość kojący. Tym
czasem Josh usiadł po drugiej stronie na krześle dla gości.
Po
chwili zainteresowały ją szuflady. Od niechcenia pociągnęła za
pięknie rozrzeźbioną gałkę. Jej oczom ukazał się stos pozornie
zwyczajnych papierów. Tylko, że gdzieś między słowami rzuciło
się w oczy jej własne imię. Wyciągnęła cały plik i zaczęła
kolejno przeglądać. Pierwsze od góry było jej najnowszym
świadectwem semestralnym. Dalej kolejno wstecz wszystkie dokumenty
związane ze szkołą. Gdzieś między nimi informacja o jej wizycie
u lekarza mugola, gdy rozchorowała się na wakacjach. Skąd on miał
te informacje i dlaczego jej je zostawił?
Przeglądała
dalej. Świadectwa z mugolskiej szkoły, jej szczepienia i opinia
lekarza z rutynowego badania. Wynik badania krwi. Świadectwo
urodzenia.
Hermiona
gwałtownie odrzuciła kartki na na blat strącając z niego
organizer na tusz i pióra. Spadł na dywan i tam pozostał, ponieważ
żadne z nich nie zwracało uwagi na takie głupstwa.
Dziewczyna
wyglądała jakby miała zwymiotować.
-On...
on... on m-mnie ŚLEDZIŁ – wyjąkała z trudem. Rozmówca
przytaknął. - D-dlaczego, do cholery, ten bydlak mnie śledził? -
chłopak nie patrzył jej w oczy i obserwował leżący przed nim
zamknięty kałamarz. Czuł na sobie jej żądający wzrok.
-Chyba
musimy o czym porozmawiać... siostro – wyrzucił w końcu.
***
Jakoś
trafił do samochodu. Jakoś. Harry proponował pomoc. Z
czym? Usiadł za kierownicą. Kluczyki nadal były w stacyjce.
Przekręcił. Wrzucił bieg. Sprzęgło. Gaz...
Zakon
Feniksa z Potterem na czele ustalił, że na pewien czas zbiorą się
w starej siedzibie, gdzie obecnie mieszkał okularnik. Chcieli
obgadać coś, zebrać informacje, ustalić działanie.
On
już nie chciał się w to bawić. Miał dość. Poczuł się jak koń
wciągnięty w wir ludzkiej wojny, wykorzystywany do bitew,
ciągnięcia maszyn, patrzenia na śmierć pobratymców i na końcu
porzucony, jakby szkoda im było kul na dobicie go.
Nie
mógł już nic zrobić. Jedyne, co miał, to nadzieję, że Hermiona
znajdzie jakieś wyjście z sytuacji. Bo wiedział, że w innym
wypadku straci ją na zawsze. Do tego okazało się, że ojciec znów
go zdradził. On Draco Malfoy, który cały czas borykał się z
ciężarem przeszłości śmierciożercy, był synem jednej z głów
zakonu.
To
śmieszne.
Jednak
teraz wiedział skąd znał to miejsce i dlaczego Richard wydawał mu
się znajomy. Luciusz kiedyś zabrał go na obrady i często spotykał
się z pozostałymi w swoim dworze. Tylko dlaczego, skoro
Hatechornowi to nie przeszkadzało, niejednokrotnie obrażał
Hermionę. Coś tu nie grało. Zakon wybrał ją na przywódcę, choć
Malfoy uważał ją za nędzną szlamę.
Zresztą
teraz musiał wrócić do domu i pomóc matce. Na pewno było jej
ciężko. Bardzo ciężko.
Ścisnął
mocno kierownicę i poderwał samochód do lotu. Starał się nie
spoglądać cały czas jak idiota na pusty fotel obok niego. Tęsknił.
Owszem. Nie da się zaprzeczyć, ale żeby od razu robić z siebie
taką ofiarę? Co to, to nie. Teraz bierze się w garść i wraca do
domu jak na grzecznego młodego człowieka przystało.
Zmierzchało.
Tyle
się wydarzyło w jeden piękny letni dzień.
Umarł
i ożył oraz usłyszał „kocham” od najcudowniejszej istoty na
całej kuli ziemskiej.
Zmierzchało,
a on musiał teraz spróbować uwierzyć w to, co się wydarzyło.
***
-Gadaj,
co jeszcze wiesz, ty podły kłamco!
Sytuację,
która teraz się rozgrywała, można by śmiało nazwać sytuacją
zagrożenia życia. To, że dziewczyna nie miała różdżki nie
przeszkadzało jej w grożeniu mu śmiercią. Wściekła niemalże
przeskoczyła przez blat biurka strącając z niego kartki i
zacisnęła obie dłonie na szyi Josha. Ten uważając, że
prawdopodobnie umiejętności duszenia młodej kobiety właśnie tu
się kończą, bo uścisk był niewłaściwy i słaby, siedział
dalej niewzruszony.
-Wszystko
już ci powiedziałem – rzekł spokojnie patrząc swymi brązowymi
oczyma w jej.
Nic
dziwnego, że Hermiona zareagowała w ten sposób, ponieważ wieści
jakie usłyszała, mogłyby doprowadzić do zawału serca, albo ataku
padaczki. Nie codziennie słyszy się, że tak naprawdę jest się
porzuconym dzieckiem swego, martwego zresztą, wroga.
-Jak?!
JAKIM cudem? - atakowała go dalej potrząsając jego szyją jak
szmacianą zabawką.
-Ostrożnie,
króliczku, lubię tą część ciała, która wyrasta mi z karku –
mruknął coraz bardziej poirytowany jej zachowaniem. Żeby
dziewczyna zachowywała się jak barbarzyńca?
-MÓW.
To rozkaz. GA-DAJ!
-Dobrze-
zgodził się wzdychając zmęczony. Do najlżejszych nie należała,
a bezczelnie na nim usiadła, wbijając kościste kolana w brzuch tuż
pod żebrami. - Najpierw musisz ze mnie zejść.
Gdy
już oboje znów siedzieli naprzeciwko siebie, mogli zacząć
konwersację.
-Nim
cokolwiek powiem, wyjmij z najniższej szuflady album i otwórz go na
pierwszej stronie- polecił. Nieco zdziwiona spełniła żądanie.
Jej oczom ukazała się fotografia młodej kobiety i mężczyzny.
Wszystko byłoby zupełnie zwyczajne gdyby nie nadzwyczajne
podobieństwo do dwóch osób, które znała. Jednak czy możliwe
było, by jej mama i młodszy o jakieś trzydzieści lat Hatechorne
się znali. Co gorsza; znali na tyle dobrze, by przytulać się do
zdjęcia?
Miała
wrażenie, że kolejny raz tego dnia dostanie zawału. Serce tłukło
jej w klatce piersiowej jak ogromny dzwon z brązu. Krew dudniła w
skroniach, a świat zawirował i tylko dwie postacie ze zdjęcia
kpiły z niej swymi szerokimi uśmiechami.
-Tak
Hermiono. To twoja matka i mój ojciec.
-Widzę
– odpowiedziała zblazowanym głosem. - Tylko, to nie może być
prawda. Moja mama obchodzi w tym roku czterdzieste ósme urodziny, a
Richard kiedy go ostatnio widziałam miał na oko sześćdziesiąt i
dwieście naprawdę. Naprawdę chcesz mnie raczyć takimi bajeczkami?
- jej głos był twardy, a oczy ciskały piorunami.
-Wiek
to rzecz względna dla tek potężnego czarodzieja. Uwierz mi, że
około pięciu lat temu, pewnego ranka zobaczyłem ojca starszego o
dwadzieścia lat w porównaniu do dnia wcześniejszego. Użył
zaklęcia, ale nie wiem jakie...
-Zatem
chcesz powiedzieć, że moja matka zdradziła tatę z jakimś tam
czarodziejem i potem wmawiała mu, że to jego dziecko?! Czy nie masz
wstydu? Jak możesz, ty...
-Uspokój
się i słuchaj. Twoja matka poznała mojego ojca, nim została żoną.
Nie wiem jak wyglądał ich związek... to niedopuszczalne, by tak
potężna osoba świata magicznego i mugolska kobieta mogli być
razem. Prawdopodobnie, gdy okazało się, że niebawem ty przyjdziesz
na świat musieli coś zrobić. Hatechorne zmienił jej wspomnienia i
pozwolił, na związek z twoim ojcem. Kilka miesięcy później
doszło do przyśpieszonego ślubu, a niedługo potem do narodzin
mojej siostry. Ciebie – Hermiona czuła się ostrzeliwana jak
tarcza do rzutek. Każe nowe słowo wbijało się głęboko w nią i
raniło. Siedziała sztywno i patrzyła na zdjęcie, słuchając tych
słów.
-Dlaczego...
- jej głos był taki smutny.
-Wiem,
że to musi być dla ciebie ciężkie, ale musisz...
-Dlaczego
tak strasznie kłamiesz!? - jej głos załamał się kilkakrotnie i
zamiast zdecydowanego krzyku, z gardła wydobył się jęk.
-Posłuchaj.
Czy uważasz, że jesteś taka wyjątkowa sama z siebie? Że umiesz
na tyle dużo, by walczyła o ciebie najbardziej wpływowa
organizacja na całym świecie? Naprawdę jesteś tak próżna, że
nie widzisz tej nienaturalnej sytuacji? Pomyśl o tym.
Josh
westchnął i powoli wstał mierząc dziewczynę wzrokiem. Wydawało
się, że przez te parę minut skurczyła się kilkakrotnie i teraz w
fotelu siedziała niewielka rozczochrana istotka w podartej sukience.
Nim
wyszedł wyjął z kieszeni zaklejoną kopertę i położył ją na
biurku przed nią. Po chwili została sama w swoim gabinecie.
***
Joshua
nie był człowiekiem, który mało widział i mało przeżył. Było
wręcz przeciwnie. Począwszy od dzieciństwa był bardzo
doświadczany przez los. Życie dziecka z niepełnej rodziny nie było
łatwe. Jednak to nie wszystko. Jego matką była prosta kobieta.
Prowadziła małą zielarnię, którą zarabiała na życie i była
naprawdę szczęśliwa. Do czasu.
Pewnego
razu spotkała niezwykłego mężczyznę, który obiecał jej bardzo
wiele łącznie z dozgonną miłością. Jak można się spodziewać,
obietnica nie została dotrzymana. Zawarto tajemny ślub w obecności
garstki świadków. Mąż już po jakimś czasie w domu zaczął
pojawiać się rzadko i na krótko. Potem było tylko gorzej. Jej
ukochany nagle zniknął, nie przejmując się rodziną. Po jakimś
czasie urodził się on- biedny gwóźdź do trumny swej matki.
Gdy
chłopiec miał trzy latka i już wiedział, że chyba nigdy nie
zazna ciepła matczynej miłości. Pewnego dnia zjawił się mąż-nie-mąż i
powiedział, że ze względu na dziecko ofiaruje wsparcie
finansowe matce swego dziecka. Joshua miał nadzieję, że ten bydlak poczuł cokolwiek,
widząc kobietę w takim stanie. Była bardzo chuda, a jej wzrok był
pusty, jakby już niewiele ją interesowało w życiu. Jedynie płacz
dziecka potrafił ją nieco otrzeźwić, choć tylko na chwilę.
Nie
można było jej zarzucić, że zaniedbywała Josha, bo tak nie było.
Miał wszystko czego trzeba. Czyste ubranka, smaczne dziecięce
jedzenie, dużo ruchu i cichy pokoik do drzemek. Prawdopodobnie
widziała w nim ojca i dlatego nigdy nie przytulała go nazbyt długo
i nie całowała w czoło. Istniała też możliwość, że opiekę
nad nim traktowała jako karę za naiwność i słabość. Tak, czy
inaczej mały bardzo szybko przestał płakać.
W
dniu jego jedenastych urodzin wizytę złożyli im dziwni goście.
Niewiele pamiętał, ale właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczył
swego ojca. Oczywiście wówczas nie wiedział o tym. Hatechorne
przyszedł z paroma ludźmi, wyglądającymi bardzo posępnie.
Mężczyzna zamienił parę słów na osobności z mamą, podczas gdy
chłopiec wodził wzrokiem do martwych twarzach panów siedzących na
pluszowej kanapie w swych wytwornych ciemnych sztach z drogimi
błyskotkami. Pamiętał, że gdy oboje wrócili z pogawędki na
uboczu, mama po raz pierwszy płakała na jego oczach. Patrzyła
swoimi wielkimi błękitnymi oczyma, w których szkliły się zły i
wydawała się obejmować go w myślach. Potem stało się dużo o
szybko.
Richard
podszedł do niego i wypowiedział słowa, których nie objął rozum
chłopca.
-Idziemy
do domu, synu.
Mim
zdążył zapytać, co ten pan ma na myśli, mężczyźni dotąd
siedzący cicho na uboczu, wstali, złapali wierzgającego Josha i
wyszli. Tam dołączył do nich jego ojciec.
-Dobrze
wiesz, że to dla niego lepsze, Agnes – rzucił do jego matki na
odchodnym.
To
był ostatni raz kiedy ją widział. Przerażona patrzyła przez okno
jak mężczyzna jej życia zabiera jej jedyne dziecko. Nie robiła
nic. Nie wrzeszczała, nie płakała, nie biegła za nimi.
Zaakceptowała ten ból tak samo jak każdy inny. Tą cechę miał
chyba po niej. Mógł znosić naprawdę wiele i nigdy nie skarżył
się nikomu. Jednak bez wątpienia nie był złożony z wyłącznie
jej cech. Gdyby tak było, Hatechorne żyłby do teraz.
Dalsza
część jego życia to oczekiwanie. Cicho i pokorne dostosował się
do nowego życia. Zamieszkał w dworze, poznał oficjalnie wszystkich
ludzi, został przedstawiony jako syn głowy zakonu. Pobierał nauki
od najlepszych nauczycieli na świecie, przyswajał wiedzę z uporem
i staraniem. Nie traktował tego jako ciężką pracę, tylko raczej
jak misję życia.
Pozwalał
się przebierać w bogate stroje i nigdy nie wspominał o matce.
Błyszczał nienagannymi manierami i mówił „ojcze” z
największym szacunkiem i uroczystością, na jaką było go stać. Z
czasem Richard zapomniał, że syn ma prawo go nienawidzić i
zupełnie go zaakceptował. Nawet darzył go pewnym rodzajem
ojcowskiej miłości połączonej z dumą. To jego syn był biegły w
każdej dziedzinie, potrafił rozmawiać z każdym o wszystkim,
wykazywał żywe zainteresowanie wszystkimi mechanizmami organizacji.
Tak jakby chciał przejąć stanowisko po ojcu, gdy ten odejdzie.
Oczywiście
to wszystko było iluzją i dowodem jego siły. Potrafił nabrać
każdego. Ta wieczna gra była wszystkim. Ciągle czekał na
odpowiedni moment, by wyrwać się z tego i wrócić do matki. Pomóc
jej, porozmawiać i w końcu odebrać choć część jej bólu.
Wiele
razy leżał sam w ogromnej sypialni na łóżku z baldachimem i czuł
się wyjątkowo samotny. Z okrutną świadomością, że jest
zupełnie sam na świecie, jest ciężko zasnąć. Żadne dziecko nie
zasługuje na tak okrutny los.
Gdy
skończył siedemnaście lat odbyła się jego ceremonia inicjacji
zakonnej. Potem urządzono wielki bal, na którym był gospodarzem.
Otworzono wszystkie salę balową, zapalono kryształowe żyrandole i
zdjęto zasłony. Wszędzie były kwiaty, a ich woń niosła się po
całej okolicy. Nigdy nie widział tyle jedwabiów i złota w jednym
miejscu. Całą noc grała muzyka, a służba ciągle nosiła
jedzenie na stoły. Nikt nie wylewał za kołnierz i każdy bawił
się wyśmienicie.
Właśnie
wtedy ją spotkał.
Jeden
z członków zakonu przyszedł wraz z żoną i córką. Oficjalnie
przedstawił je obie i na tym skończyły się formalności. Usiedli
przy stole w dużym oddaleniu od Joshuy. Po uczcie z toastem za
młodego Hatechorna (przejął nazwisko po ojcu), orkiestra zagrała
coś żywego i ludzie tłumnie ruszyli na parkiet. Mnóstwo pięknych
par zawirowało w tańcu w takt muzyki. Tak wesoło i gwarno nie było
nigdy wcześniej i nigdy potem.
Pamiętał,
że przechadzał się obojętnie w tłumie i co jakiś czas wymieniał
zdawkowe uwagi z dżentelmenami i damami. Wtedy ją zobaczył. Stała
na uboczu i gawędziła radośnie ze znajomą. Wyglądała pięknie.
Błękitna suknia świetnie leżała na jej szczupłym ciele. Nie
miała na sobie zbędnych błyskotek. Jednie skromny wisiorek na
szyi. Jej twarz anioła otaczały lekko podkręcone na tę noc bond
włosy sięgające do obojczyków. Jednak najciekawsze były jej
zielone oczy wypełnione wieloma żywymi uczuciami.
Był
zupełnie nieświadomy, że stanął w miejscu i zaczął patrzeć
ostentacyjnie w jej stronę z nieskrywanym zachwytem, dopóki ona nie
odwzajemniła spojrzenia nieco zawstydzona tak natrętnym patrzeniem.
Szybko wziął się w garść i poszedł do obu panien kłaniając
się nisko i służąc rozmową. Po chwili towarzyszka zrozumiała,
że Joshowi chodzi o jej piękną koleżankę o blond włosach i zostawiła ich samych.
Nazywała
się Caroline i była najbardziej wdzięcznym stworzeniem jakie
kiedykolwiek widział. Była śliczna i pięknie się uśmiechała
ukazując rząd małych, białych ząbków. Zaproponował jej spacer
po ogrodzie.
Nie
wracali przez kilka godzin. Orkiestra zaczęła się męczyć i
utwory były wolniejsze. Niektóre rodziny już odjechały, a inne
walczyły z nietrzeźwymi ojcami, by wreszcie wepchnąć ich do
powozów.
Świat
się dla nich zatrzymał. Rozmawiali o tak wielu rzeczach. Po raz
pierwszy czuł, że może się otworzyć przed drugim człowiekiem.
Była cudowna, gdy tak spacerowała z nim pod rękę. Okazało się,
że mają podobny gust muzyczny i ciekawe opinie na wiele spraw.
Słuchali się nawzajem z uwagą i pasją. Uwielbiał opowiadać
dowcipy, by słyszeć jej wdzięczny śmiech... i tak pięknie się
rumieniła, gdy przyłapywał ja na przyglądaniu mu się.
Jednak
wszystko, co dobre musi skończyć się z najgorszym momencie.
Właśnie zaprowadził ją nad fontannę i przysiedli na ławce
spokojnie rozmawiając. Patrzyli w księżyc w pełni nad nimi, który
sprawiał, że woda w fontannie skrzyła się srebrzystym światłem.
-Caroline...
jestem pod wielkim wrażeniem twojej osoby i jeżeli tylko
zechciałabyś, byłbym bardzo rad z możliwości... - tu jednak jego
głos zamarł, albowiem dziewczyna, która dotąd nerwowo bawiła się
wstążką, podniosła na niego roziskrzone oczy i to odebrało mu
mowę.
-Chyba
tatuś nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że kocham
chłopca, którego poznałam zaledwie kilka godzin temu- szczerość
i bezpośredniość tego wyznania, niemal zrzuciła go z ławki. Za
nimi rosły białe róże z naprawdę ostrymi kolcami, dlatego jednak
zdecydował się pozostać na miejscu. Zamiast spadania, zrobił coś
równie nieprzewidywalnego i pochopnego. Nachylił się powoli ku jej
twarzy. Bacznie obserwował każdy jej gest, każdy najmniejszy ruch,
oddech, mrugnięcie. Kiedy już jego usta były o grubość pergaminu
od jej różowych usteczek, uśmiechnął się zawadiacko i cmoknął
ją w policzek.
Trudno
było mu powstrzymać śmiech na widok jej zaskoczonej miny i
rumieńca zażenowania. Jednak tak naprawdę śmiał się, bo było
mu wesoło, bo pozwoliłaby mu pocałować się. Czyli mówiła
prawdę. Naprawdę czuła coś do niego!
-Carol!
Carol! Och, przepraszam pana... - w najmniej oczekiwanym momencie
dołączyła do nich koleżanka Caroline. Zmieszana faktem, że
znalazła ich w tak intymnym miejscu, spuściła wzrok na chodnik. -
Caroline, twoi rodzice cię szukają. Mówią, że już wracacie do
domu i masz jak najprędzej do nich przyjść.
Tak
zwięzła informacja zniszczyła mu tak wiele marzeń. Tej nocy kładł
się spać z bardzo dziwnym uczuciem rozedrgania i obawy. Ciągle
miał przed oczyma jej twarz, a w uszach pobrzmiewał melodyjny głos.
Był świadom, że gdy zwiąże się z tą dziewczyną, jednocześnie
wyrzeknie się na wieki planu ucieczki i wolności. Wyrzeknie się
matki. Jednak jednocześnie wiedział, że nie mógłby powiedzieć
„nie”, gdy ona tak łaskawie mówi „tak” komuś takiemu, jak
on.
Tuż
o świcie, służba kazała mu się ubrać i udać do gabinetu ojca.
Był zaskoczony tą wiadomością, a w jego sercu rosła obawa,
jednak spełnił polecenie i spotkał się z Richardem.
To,
co usłyszał zniszczyło go od środka. Ojciec dowiedział się o
jego zainteresowaniu Caroline i wyraźnie dał mu do zrozumienia, że
żadne spotkania, rozmowy, żadne miłostki nie będą tolerowane.
-Kobiety
to słabe stworzenia. Spójrz choćby na twoją matkę. Nie warte
więcej niż funt kamieni- wtedy po raz pierwszy ktokolwiek mówił z
nim o jego mamie. Poczuł palącą i gryzącą ochotę wyrwania
języka i wydrapania oczu człowiekowi, którego nazywał ojcem.
Jednak nie stracił panowania.
Wysłuchał
do końca przestróg i gróźb, po czym zaakceptował to słowami”tak,
ojcze” i udał się do swoich komnat.
Nie
widział jej ani razu, od tamtego czasu. Jej wizja stale traciła
ostrość w jego głowie, aż w końcu został z niej jedynie stary,
zapomniany duch.
***
Po
wyjściu Josha, bardzo długo wpatrywała się w kopertę i nie
śmiała jej otwierać. W końcu chwyciła ją i rozerwała jednym
gwałtownym ruchem. Wewnątrz znalazła list adresowany do niej.
Droga
panno Granger,
Piszę
do ciebie, ponieważ nie chcę dać Ci dość czasu i przestrzeni do
namysłu, po tym, czego się dowiesz. Zacznę od razu, aby już nie
niepokoić się zbędnymi słowami.
Najważniejsze,
co chcę ci przekazać, to wieść, która zapewne wstrząśnie tobą.
Jesteśmy rodziną, a dokładnie ojcem i córką. Tak, Hermiono,
jesteś moją rodzoną córką, którą kocham jak własną duszę i
chcę mieć przy sobie jak każdy kochający ojciec.
Podejrzewam,
że nie dowierzasz, a w twojej mądrej głowie pojawia się mnóstwo
argumentów przeciw temu twierdzeniu, ale nic nie zmieni faktu, że
jesteśmy rodziną. Na dowód tego, ze szczegółami opiszę ci
wszystkie okoliczności, które prowadziły do takiego efektu.
Twoją
matkę poznałem w mugolskiej części Londynu, gdy...
***
Jane była mądrą kobietą. Przynajmniej
tak jej wszyscy mówili. „Jane jest taka mądra, tak wiele wie!”,
„Jane nie wpada w tarapaty, Jane jest mądra i ostrożna”. Tak w
nieskończoność. Może to błąd, że była mądra, a może wcale
nie była? Bo, co o tym decydowało? Dyplom ze studiów
stomatologicznych, czy ilość przeczytanych książek? Gdyby ktoś
ją pytał, to wcale nie czuła się mądra. Bo gdyby taka była, to
czy siedziałaby w sobotni wieczór sama w czytelni i marząc o
jakimś przypadkowo spotkanym starym znajomym, który wyrwałby ją z
tego nudnego świata, w którym się zamknęła? Nie, a właśnie tak
było.
Nagle jej spojrzenie ożywiło się, gdy
dostrzegła dziwnie ubranego mężczyznę około trzydziestki idącego
prosto w jej stronę. Był bardzo przystojny, a coś w sposobie w
jaki chodził, w jaki patrzył mówiło, że to jedynie książę,
który zgubił się w tej szarej bajce i za moment wróci to swojej
krainy. Była taki... elegancki.
-Przepraszam... - jego głos miał w
sobie władczą nutę, która sprawiała, że czuła się jak biedna
szara mysz wobec kota. - Czy wskaże mi pani najkrótszą drogę do
wyjścia? - gdy usłyszała pytanie, a raczej jego treść, poczuła
nieuzasadnioną irytację. Czy ona wyglądała, jakby znała plan
budynku na pamięć? Czy ma wypisane na czole „Nie mam życia, bo
czytam książki”?
Nieznajomy poczuł się nieco skrępowany
tym wściekłym spojrzeniem kobiety.
-W tamtą stronę- wycedziła przez zęby,
wskazując kciukiem korytarz za swoimi plecami.
-Och... dziękuję- odpowiedział nieco
speszony i udał się w tamtą stronę. Zrobił kilka kroków
naprzód, gdy nagle poczuł, że musi zawrócić. Podszedł powoli do
przed chwilą poznanej panny i odchrząknął, zwracając na siebie
jej uwagę.
-Czy mogę zapytać, jak ma pani na imię?
- była szczerze zaskoczona tym pytaniem i jego prostotą.
-Jestem Jane – odpowiedziała
niepewnie.
-Miło mi poznać, Richard- uścisnęli
sobie dłonie. - Chcę panią zapytać, czy nie ma pani planów na
dzisiejszy wieczór, ponieważ tak się składa mam dwa bilety na
dzisiejszą operę, a ja jestem tylko jeden – na zachętę
podarował jej najpiękniejszy uśmiech na świecie. Nie wiedzieć
dlaczego, Jane zgodziła się i tak zaczęła się pewna toksyczna
znajomość.
Przez następne kilka miesięcy widywali
się regularnie. W czasem zdobył jej uczucie i to uczyniło ją
bezbronną. Był wyjątkowo zaborczym mężczyzną. Chciał wiedzieć
wszystko. Co robiła, gdzie przebywała, z kim rozmawiała. Do tego
zupełnie jej nie ufał. W końcu kobieta zaczęła czuć się
zagrożona. Ciągle miała wrażenie, że jest obserwowana. W końcu
postanowiła skończyć tą bajkę bez dobrego zakończenia. Zaprosiła go do siebie wczesnym wieczorem i właśnie wtedy zamierzała zakończyć związek.
-Richard, chcę skończyć naszą
znajomość – wiedziała, że ta rozmowa będzie ciężka. I była.
Mężczyzna zamarł patrząc na nią wielkimi szalonymi oczyma.
-Jak to, skończyć? - zapytał
wzburzony.
-Po prostu. Mam dość, nie ufasz mi i
ciągle mnie sprawdzasz. Dostaję paranoi! - mówiła najspokojniej
jak potrafiła.
-Nie kochasz mnie? - jego głos był
zimny i wyniosły.
- Nie o to chodzi... Nie mogę oddychać
w takim związku, nie wyobrażam sobie, żebym mogła jeszcze więcej
znieść... - mówiła, ale on wydawał się nie słuchać. Oddychał
ciężko i miotał wokoło rozgorączkowanym spojrzeniem.
-Nie kochasz mnie – podszedł do niej,
chwycił ją za ramiona i potrząsnął. W jej oczach stanęły łzy.
Bała się. - Nie kochasz mnie! Nie kochasz! Jak mogłaś mnie
okłamywać!?
-Przestań, to boli. Au! Natychmiast
przestań! - żałowała, że nikt ich nie słyszał. Teraz widziała,
że było złym pomysłem zapraszanie go na tą rozmowę do siebie,
zwłaszcza, że mieszkała sama.
-Tylko odpowiedz – nagle puścił ją i
spojrzał głęboko w jej oczy pełne łez i przerażenia.
-Och... - załkała. - Kocham i to
właśnie problem! - krzyknęła przez łzy. Tyle wystarczyło, by
zrozumiał. W sekundę zmienił się zupełnie. Nie było w nim śladu
agresji i szału. Objął trzęsącą się od płaczu kobietę i
zaczął uspakajać. Przepraszał i obiecywał.
-Kocham cię – szeptał do ucha
najczulszym szeptem.
-Kocham cię – odpowiadała udręczonym
głosem, nie wierząc, że można być tak naiwnym i głupim jak ona
teraz.
-Udowodnij mi to, kochanie – jego słowa
były złe. Wiedziała o tym. Miłość nie potrzebuje dowodów. To
prawda. O tym właśnie czytała mądra Jane w książkach. Jednak,
ludzie nie zawsze postępują według własnej wiedzy i raz na jakiś
czas popełniają kardynalne głupstwo.
Potem zniknął na długi czas. Nie
widziała go, nie dostawała listów. Na początku przepełniła ja
ulga pomieszana ze smutkiem. Skończyła się ta toksyczna miłość.
Jednak jakiś czas potem dowiedziała się, że jest w ciąży, a
jedynym mężczyzną z którym spała, był mężczyzna, którego
nazwiska nie znała. Postanowiła znieść to godnie. Zapłacić za
głupotę.
Kilka miesięcy później jednak ją
odwiedził. Powiedziała mu, że to jego dziecko i, że nie chce go
wychowywać z nim. Po wyrazie jego twarzy poznała, że nawet nie
brał takiej opcji pod uwagę. Nie szukał rodziny. Jeszcze tego
samego dnia Richard zmienił jej wspomnienia i zasiał zalążek
uczucia w sercu pewnego kawalera stomatologa o nazwisku Granger.
***
Skoro
już wiesz, o wszystkim, możesz w spokoju o tym pomyśleć. Mam
nadzieję, że nie ma już żadnej niepewności w twojej głowie.
Jeżeli jednak jest inaczej liczę, że z czasem zniknie ona
naturalnie jako wynik lepszego poznania mnie.
Teraz
chciałbym wyrazić moją radość, że tu jesteś, córko.
Pozdrawiam
Tata.
Hermiona miała wrażenie, że
zwymiotuje... TATA?! Jak ten podły drań, który tak skrzywdził jej
matkę może śmieć zwać się jej „tatą”!? Tatę miała
jednego i był on najwspanialszym człowiekiem na świecie. Dobrym,
pogodnym i mądrym. Ten człowiek, nie zasługiwał na to miano nawet
w najlepszy świetle. Gdyby nadal żył, to zabiłaby go teraz.
Jednak teraz wiele się wyjaśniło. To
dlatego chciał, aby za wszelką cenę dołączyła do zakonu.
Najwidoczniej po zwerbowaniu Josha, zechciał również jej. Znów
wnętrzności podeszły jej do gardła. Ten zwyrodnialec chciał
założyć rodzinny interes. Mała ochotę wybuchnąć gromkim
śmiechem.
NIENAWIDZĘ BLOGGERA, USUNĄŁ MI TAKIE ŁADNE POSŁOWIE, ŻE ZARAZ UMRĘ.
Uf... dobrze Never, daj na luz.
Jestem bardzo ciekawa jak zareagujecie na ten rozdział. Przyznam, że dałam się ponieść fantazji, co zapewne widać. Strasznie podobało mi się pisanie tych trzech pobocznych wątków matek Josha i Hermiony oraz wątku pierwszej miłości Josha. Koniecznie mówcie jakie wrażenia, bo sama nie jestem pewna, co tu się dzieje ^^
Rozdział 29 przyniesie nam coś bardzo dramionowatego. Cieszycie się, prawda? Ja też :>
Mam nadzieję, że wena znów mi dopisze i w te wakacje doprowadzę tą historię do końca. Dziwne uczucie i trochę się boję. Jakoś damy radę.
btw. Właśnie wyczerpałam limit domowego internetu, a domownicy jeszcze nie wiedzą. Mam nadzieję, że przeżyję to starcie. Życzcie mi powodzenia ;)
Pozdrawiam
Never w opałach
ps. Narysowałam pana szanownego Feltona Toma i chcę się wam pochwalić ^^
(błagam, nie zwracajcie uwagi na błędy).
fajne.:D
OdpowiedzUsuńBardzo fajny rozdział ;) Mam nadzieję, że cała historia zakończy się happy endem. Czekam na ciąg dalszy ;).
OdpowiedzUsuńJuż jestem! Oczywiście jak zwykle spóźniona. ;_;
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał - jest taki uzupełniający, dowiadujemy się z niego co nieco o przeszłości Josha i Richarda. Richard był osobą bardzo zaborczą, władczą. Rzeczywiście z takim człowiekiem trudno byłoby normalnie żyć, jeśli ciągle kontroluje wszystkie ruchy. Skojarzył mi się z postacią Richarda z książki Sparksa "Anioł stróż" - polecam. :D
Współczuję Hermionie. Przez tyle lat żyła w kłamstwie; przekonaniu, że jej ojcem jest poczciwy, dobry człowiek. Okazało się zupełnie inaczej. Josh miał straszne dzieciństwo - pod nadzorem ojca, został zabrany od matki, która jako jedyna wydawała się darzyć go miłością. Poza tym dziewczyna, w której się zakochał, również została mu odebrana! To jest chore. Ojciec kontrolował go przez tyle lat, aż w końcu Josh może być wolny od jego pieprzonych rządów.
Zaśmiałam się, gdy przeczytałam list Richarda do Hermiony. I ten podpis: tata. Dobre sobie! Niech się wali, głupi! Uh, jak dobrze, że on nie żyje. ;_;
Draco tęskni za Hermioną, nananana. Musi ją jakoś wyciągnąć z tej całej sytuacji. Pamiętaj - mają się spotkać, pobrać, mieć piątkę... dobra, trójkę dzieci. :D
Czekam na kolejny!
http://niewolnicy-wlasnych-wspomnien.blogspot.com
Pozdrawiam, M.
Natrafiłam na Twojego bloga przypadkiem, ale muszę przyznać, że fabuła jest z rozdziału na rozdział coraz ciekawsza ;)
OdpowiedzUsuńPoza tym, chciałam Cię poinformować o tym, iż dostałaś nominację http://thetwilightsaga-forever.blogspot.com/2014/08/nominacja.html
Pozdrawiam Jane ;)
RYSUNEK JEST CUDOWNY!
OdpowiedzUsuń(Zapraszam do mnie http://mallaroy.blogspot.com/)