sobota, 26 lipca 2014

Rozdział 28


Rozdział 28



Drzwi się zamknęły. Została sama.
Za przewodnika i pomocnika obrała sobie Josha. Byłoby z nią źle, gdyby nie miała go. Trudno uwierzyć, że obcy niemal człowiek, musiał być jej jedynym przyjacielem.
Joshua poprowadził ją do jej gabinetu. Ciarki przeszły ją w momencie, gdy przekroczyła próg i ujrzała wnętrze. Oceniając powierzchownie był to zwyczajny, elegancki gabinet. Mahoniowe biurko, regały, szafa, rama obrazu, krzesło obite cielęcą skórą, Bardzo drogie i mocne drewno o pięknym ciemno karminowym kolorze.
-Wow – wyrwało się z jej gardła, nim pomyślała.
Samo pomieszczenie, o kremowych ścianach, było duże jak na biuro. Na ścianie przeciwnej do tej, gdzie znajdowały się drzwi, na świat spoglądało ogromne okno wpuszczające mnóstwo światła do środka, tak aby móc do późna pracować przy naturalnym świetle. Ułatwiał to fakt, iż wychodziło na południe. Podłogę z ciemnego granitu pokrywał ręcznie tkany złotymi i szmaragdowymi nićmi dywan, który leżał przed sekretarzykiem. Przedstawiał symbol zakonu.
To wszystko jednak nie zrobiło na niej takiego wrażenia, jak kilka szczegółów, które odkryła, gdy już rozejrzała się po pomieszczeniu zachęcona przez Josha.

-No Granger, znajdź sobie miejsce, bo utkwiłaś w tym po uszy – powiedział to zupełnie obojętnym tonem jakim obwieszcza się informację, wyczytaną z gazety, o kolejnym wypadku.
Nie odpowiedziała. Była wykończona i nieco oszołomiona. Miała ochotę wejść do jakiegoś lasu i wrzeszczeć. Zamiast tego okrążyła biurko i usiadła w fotelu kładąc obie dłonie na podłokietniku. Dotyk lakierowanego na wysoki połysk drewna był dość kojący. Tym czasem Josh usiadł po drugiej stronie na krześle dla gości.
Po chwili zainteresowały ją szuflady. Od niechcenia pociągnęła za pięknie rozrzeźbioną gałkę. Jej oczom ukazał się stos pozornie zwyczajnych papierów. Tylko, że gdzieś między słowami rzuciło się w oczy jej własne imię. Wyciągnęła cały plik i zaczęła kolejno przeglądać. Pierwsze od góry było jej najnowszym świadectwem semestralnym. Dalej kolejno wstecz wszystkie dokumenty związane ze szkołą. Gdzieś między nimi informacja o jej wizycie u lekarza mugola, gdy rozchorowała się na wakacjach. Skąd on miał te informacje i dlaczego jej je zostawił?
Przeglądała dalej. Świadectwa z mugolskiej szkoły, jej szczepienia i opinia lekarza z rutynowego badania. Wynik badania krwi. Świadectwo urodzenia.
Hermiona gwałtownie odrzuciła kartki na na blat strącając z niego organizer na tusz i pióra. Spadł na dywan i tam pozostał, ponieważ żadne z nich nie zwracało uwagi na takie głupstwa.
Dziewczyna wyglądała jakby miała zwymiotować.

-On... on... on m-mnie ŚLEDZIŁ – wyjąkała z trudem. Rozmówca przytaknął. - D-dlaczego, do cholery, ten bydlak mnie śledził? - chłopak nie patrzył jej w oczy i obserwował leżący przed nim zamknięty kałamarz. Czuł na sobie jej żądający wzrok.
-Chyba musimy o czym porozmawiać... siostro – wyrzucił w końcu.

***

Jakoś trafił do samochodu. Jakoś. Harry proponował pomoc. Z czym? Usiadł za kierownicą. Kluczyki nadal były w stacyjce. Przekręcił. Wrzucił bieg. Sprzęgło. Gaz...
Zakon Feniksa z Potterem na czele ustalił, że na pewien czas zbiorą się w starej siedzibie, gdzie obecnie mieszkał okularnik. Chcieli obgadać coś, zebrać informacje, ustalić działanie.
On już nie chciał się w to bawić. Miał dość. Poczuł się jak koń wciągnięty w wir ludzkiej wojny, wykorzystywany do bitew, ciągnięcia maszyn, patrzenia na śmierć pobratymców i na końcu porzucony, jakby szkoda im było kul na dobicie go.
Nie mógł już nic zrobić. Jedyne, co miał, to nadzieję, że Hermiona znajdzie jakieś wyjście z sytuacji. Bo wiedział, że w innym wypadku straci ją na zawsze. Do tego okazało się, że ojciec znów go zdradził. On Draco Malfoy, który cały czas borykał się z ciężarem przeszłości śmierciożercy, był synem jednej z głów zakonu.
To śmieszne.
Jednak teraz wiedział skąd znał to miejsce i dlaczego Richard wydawał mu się znajomy. Luciusz kiedyś zabrał go na obrady i często spotykał się z pozostałymi w swoim dworze. Tylko dlaczego, skoro Hatechornowi to nie przeszkadzało, niejednokrotnie obrażał Hermionę. Coś tu nie grało. Zakon wybrał ją na przywódcę, choć Malfoy uważał ją za nędzną szlamę.
Zresztą teraz musiał wrócić do domu i pomóc matce. Na pewno było jej ciężko. Bardzo ciężko.
Ścisnął mocno kierownicę i poderwał samochód do lotu. Starał się nie spoglądać cały czas jak idiota na pusty fotel obok niego. Tęsknił. Owszem. Nie da się zaprzeczyć, ale żeby od razu robić z siebie taką ofiarę? Co to, to nie. Teraz bierze się w garść i wraca do domu jak na grzecznego młodego człowieka przystało.

Zmierzchało.
Tyle się wydarzyło w jeden piękny letni dzień.
Umarł i ożył oraz usłyszał „kocham” od najcudowniejszej istoty na całej kuli ziemskiej.

Zmierzchało, a on musiał teraz spróbować uwierzyć w to, co się wydarzyło.

***

-Gadaj, co jeszcze wiesz, ty podły kłamco!
Sytuację, która teraz się rozgrywała, można by śmiało nazwać sytuacją zagrożenia życia. To, że dziewczyna nie miała różdżki nie przeszkadzało jej w grożeniu mu śmiercią. Wściekła niemalże przeskoczyła przez blat biurka strącając z niego kartki i zacisnęła obie dłonie na szyi Josha. Ten uważając, że prawdopodobnie umiejętności duszenia młodej kobiety właśnie tu się kończą, bo uścisk był niewłaściwy i słaby, siedział dalej niewzruszony.
-Wszystko już ci powiedziałem – rzekł spokojnie patrząc swymi brązowymi oczyma w jej.

Nic dziwnego, że Hermiona zareagowała w ten sposób, ponieważ wieści jakie usłyszała, mogłyby doprowadzić do zawału serca, albo ataku padaczki. Nie codziennie słyszy się, że tak naprawdę jest się porzuconym dzieckiem swego, martwego zresztą, wroga.
-Jak?! JAKIM cudem? - atakowała go dalej potrząsając jego szyją jak szmacianą zabawką.
-Ostrożnie, króliczku, lubię tą część ciała, która wyrasta mi z karku – mruknął coraz bardziej poirytowany jej zachowaniem. Żeby dziewczyna zachowywała się jak barbarzyńca?
-MÓW. To rozkaz. GA-DAJ!
-Dobrze- zgodził się wzdychając zmęczony. Do najlżejszych nie należała, a bezczelnie na nim usiadła, wbijając kościste kolana w brzuch tuż pod żebrami. - Najpierw musisz ze mnie zejść.
Gdy już oboje znów siedzieli naprzeciwko siebie, mogli zacząć konwersację.

-Nim cokolwiek powiem, wyjmij z najniższej szuflady album i otwórz go na pierwszej stronie- polecił. Nieco zdziwiona spełniła żądanie. Jej oczom ukazała się fotografia młodej kobiety i mężczyzny. Wszystko byłoby zupełnie zwyczajne gdyby nie nadzwyczajne podobieństwo do dwóch osób, które znała. Jednak czy możliwe było, by jej mama i młodszy o jakieś trzydzieści lat Hatechorne się znali. Co gorsza; znali na tyle dobrze, by przytulać się do zdjęcia?
Miała wrażenie, że kolejny raz tego dnia dostanie zawału. Serce tłukło jej w klatce piersiowej jak ogromny dzwon z brązu. Krew dudniła w skroniach, a świat zawirował i tylko dwie postacie ze zdjęcia kpiły z niej swymi szerokimi uśmiechami.

-Tak Hermiono. To twoja matka i mój ojciec.
-Widzę – odpowiedziała zblazowanym głosem. - Tylko, to nie może być prawda. Moja mama obchodzi w tym roku czterdzieste ósme urodziny, a Richard kiedy go ostatnio widziałam miał na oko sześćdziesiąt i dwieście naprawdę. Naprawdę chcesz mnie raczyć takimi bajeczkami? - jej głos był twardy, a oczy ciskały piorunami.
-Wiek to rzecz względna dla tek potężnego czarodzieja. Uwierz mi, że około pięciu lat temu, pewnego ranka zobaczyłem ojca starszego o dwadzieścia lat w porównaniu do dnia wcześniejszego. Użył zaklęcia, ale nie wiem jakie...
-Zatem chcesz powiedzieć, że moja matka zdradziła tatę z jakimś tam czarodziejem i potem wmawiała mu, że to jego dziecko?! Czy nie masz wstydu? Jak możesz, ty...
-Uspokój się i słuchaj. Twoja matka poznała mojego ojca, nim została żoną. Nie wiem jak wyglądał ich związek... to niedopuszczalne, by tak potężna osoba świata magicznego i mugolska kobieta mogli być razem. Prawdopodobnie, gdy okazało się, że niebawem ty przyjdziesz na świat musieli coś zrobić. Hatechorne zmienił jej wspomnienia i pozwolił, na związek z twoim ojcem. Kilka miesięcy później doszło do przyśpieszonego ślubu, a niedługo potem do narodzin mojej siostry. Ciebie – Hermiona czuła się ostrzeliwana jak tarcza do rzutek. Każe nowe słowo wbijało się głęboko w nią i raniło. Siedziała sztywno i patrzyła na zdjęcie, słuchając tych słów.
-Dlaczego... - jej głos był taki smutny.
-Wiem, że to musi być dla ciebie ciężkie, ale musisz...
-Dlaczego tak strasznie kłamiesz!? - jej głos załamał się kilkakrotnie i zamiast zdecydowanego krzyku, z gardła wydobył się jęk.
-Posłuchaj. Czy uważasz, że jesteś taka wyjątkowa sama z siebie? Że umiesz na tyle dużo, by walczyła o ciebie najbardziej wpływowa organizacja na całym świecie? Naprawdę jesteś tak próżna, że nie widzisz tej nienaturalnej sytuacji? Pomyśl o tym.

Josh westchnął i powoli wstał mierząc dziewczynę wzrokiem. Wydawało się, że przez te parę minut skurczyła się kilkakrotnie i teraz w fotelu siedziała niewielka rozczochrana istotka w podartej sukience.
Nim wyszedł wyjął z kieszeni zaklejoną kopertę i położył ją na biurku przed nią. Po chwili została sama w swoim gabinecie.

***

Joshua nie był człowiekiem, który mało widział i mało przeżył. Było wręcz przeciwnie. Począwszy od dzieciństwa był bardzo doświadczany przez los. Życie dziecka z niepełnej rodziny nie było łatwe. Jednak to nie wszystko. Jego matką była prosta kobieta. Prowadziła małą zielarnię, którą zarabiała na życie i była naprawdę szczęśliwa. Do czasu.
Pewnego razu spotkała niezwykłego mężczyznę, który obiecał jej bardzo wiele łącznie z dozgonną miłością. Jak można się spodziewać, obietnica nie została dotrzymana. Zawarto tajemny ślub w obecności garstki świadków. Mąż już po jakimś czasie w domu zaczął pojawiać się rzadko i na krótko. Potem było tylko gorzej. Jej ukochany nagle zniknął, nie przejmując się rodziną. Po jakimś czasie urodził się on- biedny gwóźdź do trumny swej matki.
Gdy chłopiec miał trzy latka i już wiedział, że chyba nigdy nie zazna ciepła matczynej miłości. Pewnego dnia zjawił się mąż-nie-mąż i powiedział, że ze względu na dziecko ofiaruje wsparcie finansowe matce swego dziecka. Joshua miał nadzieję, że ten bydlak poczuł cokolwiek, widząc kobietę w takim stanie. Była bardzo chuda, a jej wzrok był pusty, jakby już niewiele ją interesowało w życiu. Jedynie płacz dziecka potrafił ją nieco otrzeźwić, choć tylko na chwilę.
Nie można było jej zarzucić, że zaniedbywała Josha, bo tak nie było. Miał wszystko czego trzeba. Czyste ubranka, smaczne dziecięce jedzenie, dużo ruchu i cichy pokoik do drzemek. Prawdopodobnie widziała w nim ojca i dlatego nigdy nie przytulała go nazbyt długo i nie całowała w czoło. Istniała też możliwość, że opiekę nad nim traktowała jako karę za naiwność i słabość. Tak, czy inaczej mały bardzo szybko przestał płakać.
W dniu jego jedenastych urodzin wizytę złożyli im dziwni goście. Niewiele pamiętał, ale właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczył swego ojca. Oczywiście wówczas nie wiedział o tym. Hatechorne przyszedł z paroma ludźmi, wyglądającymi bardzo posępnie. Mężczyzna zamienił parę słów na osobności z mamą, podczas gdy chłopiec wodził wzrokiem do martwych twarzach panów siedzących na pluszowej kanapie w swych wytwornych ciemnych sztach z drogimi błyskotkami. Pamiętał, że gdy oboje wrócili z pogawędki na uboczu, mama po raz pierwszy płakała na jego oczach. Patrzyła swoimi wielkimi błękitnymi oczyma, w których szkliły się zły i wydawała się obejmować go w myślach. Potem stało się dużo o szybko.
Richard podszedł do niego i wypowiedział słowa, których nie objął rozum chłopca.
-Idziemy do domu, synu.
Mim zdążył zapytać, co ten pan ma na myśli, mężczyźni dotąd siedzący cicho na uboczu, wstali, złapali wierzgającego Josha i wyszli. Tam dołączył do nich jego ojciec.
-Dobrze wiesz, że to dla niego lepsze, Agnes – rzucił do jego matki na odchodnym.

To był ostatni raz kiedy ją widział. Przerażona patrzyła przez okno jak mężczyzna jej życia zabiera jej jedyne dziecko. Nie robiła nic. Nie wrzeszczała, nie płakała, nie biegła za nimi. Zaakceptowała ten ból tak samo jak każdy inny. Tą cechę miał chyba po niej. Mógł znosić naprawdę wiele i nigdy nie skarżył się nikomu. Jednak bez wątpienia nie był złożony z wyłącznie jej cech. Gdyby tak było, Hatechorne żyłby do teraz.

Dalsza część jego życia to oczekiwanie. Cicho i pokorne dostosował się do nowego życia. Zamieszkał w dworze, poznał oficjalnie wszystkich ludzi, został przedstawiony jako syn głowy zakonu. Pobierał nauki od najlepszych nauczycieli na świecie, przyswajał wiedzę z uporem i staraniem. Nie traktował tego jako ciężką pracę, tylko raczej jak misję życia.
Pozwalał się przebierać w bogate stroje i nigdy nie wspominał o matce. Błyszczał nienagannymi manierami i mówił „ojcze” z największym szacunkiem i uroczystością, na jaką było go stać. Z czasem Richard zapomniał, że syn ma prawo go nienawidzić i zupełnie go zaakceptował. Nawet darzył go pewnym rodzajem ojcowskiej miłości połączonej z dumą. To jego syn był biegły w każdej dziedzinie, potrafił rozmawiać z każdym o wszystkim, wykazywał żywe zainteresowanie wszystkimi mechanizmami organizacji. Tak jakby chciał przejąć stanowisko po ojcu, gdy ten odejdzie.
Oczywiście to wszystko było iluzją i dowodem jego siły. Potrafił nabrać każdego. Ta wieczna gra była wszystkim. Ciągle czekał na odpowiedni moment, by wyrwać się z tego i wrócić do matki. Pomóc jej, porozmawiać i w końcu odebrać choć część jej bólu.
Wiele razy leżał sam w ogromnej sypialni na łóżku z baldachimem i czuł się wyjątkowo samotny. Z okrutną świadomością, że jest zupełnie sam na świecie, jest ciężko zasnąć. Żadne dziecko nie zasługuje na tak okrutny los.

Gdy skończył siedemnaście lat odbyła się jego ceremonia inicjacji zakonnej. Potem urządzono wielki bal, na którym był gospodarzem. Otworzono wszystkie salę balową, zapalono kryształowe żyrandole i zdjęto zasłony. Wszędzie były kwiaty, a ich woń niosła się po całej okolicy. Nigdy nie widział tyle jedwabiów i złota w jednym miejscu. Całą noc grała muzyka, a służba ciągle nosiła jedzenie na stoły. Nikt nie wylewał za kołnierz i każdy bawił się wyśmienicie.
Właśnie wtedy ją spotkał.
Jeden z członków zakonu przyszedł wraz z żoną i córką. Oficjalnie przedstawił je obie i na tym skończyły się formalności. Usiedli przy stole w dużym oddaleniu od Joshuy. Po uczcie z toastem za młodego Hatechorna (przejął nazwisko po ojcu), orkiestra zagrała coś żywego i ludzie tłumnie ruszyli na parkiet. Mnóstwo pięknych par zawirowało w tańcu w takt muzyki. Tak wesoło i gwarno nie było nigdy wcześniej i nigdy potem.
Pamiętał, że przechadzał się obojętnie w tłumie i co jakiś czas wymieniał zdawkowe uwagi z dżentelmenami i damami. Wtedy ją zobaczył. Stała na uboczu i gawędziła radośnie ze znajomą. Wyglądała pięknie. Błękitna suknia świetnie leżała na jej szczupłym ciele. Nie miała na sobie zbędnych błyskotek. Jednie skromny wisiorek na szyi. Jej twarz anioła otaczały lekko podkręcone na tę noc bond włosy sięgające do obojczyków. Jednak najciekawsze były jej zielone oczy wypełnione wieloma żywymi uczuciami.
Był zupełnie nieświadomy, że stanął w miejscu i zaczął patrzeć ostentacyjnie w jej stronę z nieskrywanym zachwytem, dopóki ona nie odwzajemniła spojrzenia nieco zawstydzona tak natrętnym patrzeniem. Szybko wziął się w garść i poszedł do obu panien kłaniając się nisko i służąc rozmową. Po chwili towarzyszka zrozumiała, że Joshowi chodzi o jej piękną koleżankę o blond włosach i zostawiła ich samych.
Nazywała się Caroline i była najbardziej wdzięcznym stworzeniem jakie kiedykolwiek widział. Była śliczna i pięknie się uśmiechała ukazując rząd małych, białych ząbków. Zaproponował jej spacer po ogrodzie.
Nie wracali przez kilka godzin. Orkiestra zaczęła się męczyć i utwory były wolniejsze. Niektóre rodziny już odjechały, a inne walczyły z nietrzeźwymi ojcami, by wreszcie wepchnąć ich do powozów.
Świat się dla nich zatrzymał. Rozmawiali o tak wielu rzeczach. Po raz pierwszy czuł, że może się otworzyć przed drugim człowiekiem. Była cudowna, gdy tak spacerowała z nim pod rękę. Okazało się, że mają podobny gust muzyczny i ciekawe opinie na wiele spraw. Słuchali się nawzajem z uwagą i pasją. Uwielbiał opowiadać dowcipy, by słyszeć jej wdzięczny śmiech... i tak pięknie się rumieniła, gdy przyłapywał ja na przyglądaniu mu się.

Jednak wszystko, co dobre musi skończyć się z najgorszym momencie. Właśnie zaprowadził ją nad fontannę i przysiedli na ławce spokojnie rozmawiając. Patrzyli w księżyc w pełni nad nimi, który sprawiał, że woda w fontannie skrzyła się srebrzystym światłem.

-Caroline... jestem pod wielkim wrażeniem twojej osoby i jeżeli tylko zechciałabyś, byłbym bardzo rad z możliwości... - tu jednak jego głos zamarł, albowiem dziewczyna, która dotąd nerwowo bawiła się wstążką, podniosła na niego roziskrzone oczy i to odebrało mu mowę.
-Chyba tatuś nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że kocham chłopca, którego poznałam zaledwie kilka godzin temu- szczerość i bezpośredniość tego wyznania, niemal zrzuciła go z ławki. Za nimi rosły białe róże z naprawdę ostrymi kolcami, dlatego jednak zdecydował się pozostać na miejscu. Zamiast spadania, zrobił coś równie nieprzewidywalnego i pochopnego. Nachylił się powoli ku jej twarzy. Bacznie obserwował każdy jej gest, każdy najmniejszy ruch, oddech, mrugnięcie. Kiedy już jego usta były o grubość pergaminu od jej różowych usteczek, uśmiechnął się zawadiacko i cmoknął ją w policzek.
Trudno było mu powstrzymać śmiech na widok jej zaskoczonej miny i rumieńca zażenowania. Jednak tak naprawdę śmiał się, bo było mu wesoło, bo pozwoliłaby mu pocałować się. Czyli mówiła prawdę. Naprawdę czuła coś do niego!

-Carol! Carol! Och, przepraszam pana... - w najmniej oczekiwanym momencie dołączyła do nich koleżanka Caroline. Zmieszana faktem, że znalazła ich w tak intymnym miejscu, spuściła wzrok na chodnik. - Caroline, twoi rodzice cię szukają. Mówią, że już wracacie do domu i masz jak najprędzej do nich przyjść.

Tak zwięzła informacja zniszczyła mu tak wiele marzeń. Tej nocy kładł się spać z bardzo dziwnym uczuciem rozedrgania i obawy. Ciągle miał przed oczyma jej twarz, a w uszach pobrzmiewał melodyjny głos. Był świadom, że gdy zwiąże się z tą dziewczyną, jednocześnie wyrzeknie się na wieki planu ucieczki i wolności. Wyrzeknie się matki. Jednak jednocześnie wiedział, że nie mógłby powiedzieć „nie”, gdy ona tak łaskawie mówi „tak” komuś takiemu, jak on.
Tuż o świcie, służba kazała mu się ubrać i udać do gabinetu ojca. Był zaskoczony tą wiadomością, a w jego sercu rosła obawa, jednak spełnił polecenie i spotkał się z Richardem.
To, co usłyszał zniszczyło go od środka. Ojciec dowiedział się o jego zainteresowaniu Caroline i wyraźnie dał mu do zrozumienia, że żadne spotkania, rozmowy, żadne miłostki nie będą tolerowane.
-Kobiety to słabe stworzenia. Spójrz choćby na twoją matkę. Nie warte więcej niż funt kamieni- wtedy po raz pierwszy ktokolwiek mówił z nim o jego mamie. Poczuł palącą i gryzącą ochotę wyrwania języka i wydrapania oczu człowiekowi, którego nazywał ojcem. Jednak nie stracił panowania.
Wysłuchał do końca przestróg i gróźb, po czym zaakceptował to słowami”tak, ojcze” i udał się do swoich komnat.
Nie widział jej ani razu, od tamtego czasu. Jej wizja stale traciła ostrość w jego głowie, aż w końcu został z niej jedynie stary, zapomniany duch.


***


Po wyjściu Josha, bardzo długo wpatrywała się w kopertę i nie śmiała jej otwierać. W końcu chwyciła ją i rozerwała jednym gwałtownym ruchem. Wewnątrz znalazła list adresowany do niej.

Droga panno Granger,

Piszę do ciebie, ponieważ nie chcę dać Ci dość czasu i przestrzeni do namysłu, po tym, czego się dowiesz. Zacznę od razu, aby już nie niepokoić się zbędnymi słowami.
Najważniejsze, co chcę ci przekazać, to wieść, która zapewne wstrząśnie tobą. Jesteśmy rodziną, a dokładnie ojcem i córką. Tak, Hermiono, jesteś moją rodzoną córką, którą kocham jak własną duszę i chcę mieć przy sobie jak każdy kochający ojciec.
Podejrzewam, że nie dowierzasz, a w twojej mądrej głowie pojawia się mnóstwo argumentów przeciw temu twierdzeniu, ale nic nie zmieni faktu, że jesteśmy rodziną. Na dowód tego, ze szczegółami opiszę ci wszystkie okoliczności, które prowadziły do takiego efektu.
Twoją matkę poznałem w mugolskiej części Londynu, gdy...

***

Jane była mądrą kobietą. Przynajmniej tak jej wszyscy mówili. „Jane jest taka mądra, tak wiele wie!”, „Jane nie wpada w tarapaty, Jane jest mądra i ostrożna”. Tak w nieskończoność. Może to błąd, że była mądra, a może wcale nie była? Bo, co o tym decydowało? Dyplom ze studiów stomatologicznych, czy ilość przeczytanych książek? Gdyby ktoś ją pytał, to wcale nie czuła się mądra. Bo gdyby taka była, to czy siedziałaby w sobotni wieczór sama w czytelni i marząc o jakimś przypadkowo spotkanym starym znajomym, który wyrwałby ją z tego nudnego świata, w którym się zamknęła? Nie, a właśnie tak było.
Nagle jej spojrzenie ożywiło się, gdy dostrzegła dziwnie ubranego mężczyznę około trzydziestki idącego prosto w jej stronę. Był bardzo przystojny, a coś w sposobie w jaki chodził, w jaki patrzył mówiło, że to jedynie książę, który zgubił się w tej szarej bajce i za moment wróci to swojej krainy. Była taki... elegancki.
-Przepraszam... - jego głos miał w sobie władczą nutę, która sprawiała, że czuła się jak biedna szara mysz wobec kota. - Czy wskaże mi pani najkrótszą drogę do wyjścia? - gdy usłyszała pytanie, a raczej jego treść, poczuła nieuzasadnioną irytację. Czy ona wyglądała, jakby znała plan budynku na pamięć? Czy ma wypisane na czole „Nie mam życia, bo czytam książki”?
Nieznajomy poczuł się nieco skrępowany tym wściekłym spojrzeniem kobiety.
-W tamtą stronę- wycedziła przez zęby, wskazując kciukiem korytarz za swoimi plecami.
-Och... dziękuję- odpowiedział nieco speszony i udał się w tamtą stronę. Zrobił kilka kroków naprzód, gdy nagle poczuł, że musi zawrócić. Podszedł powoli do przed chwilą poznanej panny i odchrząknął, zwracając na siebie jej uwagę.
-Czy mogę zapytać, jak ma pani na imię? - była szczerze zaskoczona tym pytaniem i jego prostotą.
-Jestem Jane – odpowiedziała niepewnie.
-Miło mi poznać, Richard- uścisnęli sobie dłonie. - Chcę panią zapytać, czy nie ma pani planów na dzisiejszy wieczór, ponieważ tak się składa mam dwa bilety na dzisiejszą operę, a ja jestem tylko jeden – na zachętę podarował jej najpiękniejszy uśmiech na świecie. Nie wiedzieć dlaczego, Jane zgodziła się i tak zaczęła się pewna toksyczna znajomość.

Przez następne kilka miesięcy widywali się regularnie. W czasem zdobył jej uczucie i to uczyniło ją bezbronną. Był wyjątkowo zaborczym mężczyzną. Chciał wiedzieć wszystko. Co robiła, gdzie przebywała, z kim rozmawiała. Do tego zupełnie jej nie ufał. W końcu kobieta zaczęła czuć się zagrożona. Ciągle miała wrażenie, że jest obserwowana. W końcu postanowiła skończyć tą bajkę bez dobrego zakończenia. Zaprosiła go do siebie wczesnym wieczorem i właśnie wtedy zamierzała zakończyć związek.

-Richard, chcę skończyć naszą znajomość – wiedziała, że ta rozmowa będzie ciężka. I była. Mężczyzna zamarł patrząc na nią wielkimi szalonymi oczyma.
-Jak to, skończyć? - zapytał wzburzony.
-Po prostu. Mam dość, nie ufasz mi i ciągle mnie sprawdzasz. Dostaję paranoi! - mówiła najspokojniej jak potrafiła.
-Nie kochasz mnie? - jego głos był zimny i wyniosły.
- Nie o to chodzi... Nie mogę oddychać w takim związku, nie wyobrażam sobie, żebym mogła jeszcze więcej znieść... - mówiła, ale on wydawał się nie słuchać. Oddychał ciężko i miotał wokoło rozgorączkowanym spojrzeniem.
-Nie kochasz mnie – podszedł do niej, chwycił ją za ramiona i potrząsnął. W jej oczach stanęły łzy. Bała się. - Nie kochasz mnie! Nie kochasz! Jak mogłaś mnie okłamywać!?
-Przestań, to boli. Au! Natychmiast przestań! - żałowała, że nikt ich nie słyszał. Teraz widziała, że było złym pomysłem zapraszanie go na tą rozmowę do siebie, zwłaszcza, że mieszkała sama.
-Tylko odpowiedz – nagle puścił ją i spojrzał głęboko w jej oczy pełne łez i przerażenia.
-Och... - załkała. - Kocham i to właśnie problem! - krzyknęła przez łzy. Tyle wystarczyło, by zrozumiał. W sekundę zmienił się zupełnie. Nie było w nim śladu agresji i szału. Objął trzęsącą się od płaczu kobietę i zaczął uspakajać. Przepraszał i obiecywał.
-Kocham cię – szeptał do ucha najczulszym szeptem.
-Kocham cię – odpowiadała udręczonym głosem, nie wierząc, że można być tak naiwnym i głupim jak ona teraz.
-Udowodnij mi to, kochanie – jego słowa były złe. Wiedziała o tym. Miłość nie potrzebuje dowodów. To prawda. O tym właśnie czytała mądra Jane w książkach. Jednak, ludzie nie zawsze postępują według własnej wiedzy i raz na jakiś czas popełniają kardynalne głupstwo.

Potem zniknął na długi czas. Nie widziała go, nie dostawała listów. Na początku przepełniła ja ulga pomieszana ze smutkiem. Skończyła się ta toksyczna miłość. Jednak jakiś czas potem dowiedziała się, że jest w ciąży, a jedynym mężczyzną z którym spała, był mężczyzna, którego nazwiska nie znała. Postanowiła znieść to godnie. Zapłacić za głupotę.

Kilka miesięcy później jednak ją odwiedził. Powiedziała mu, że to jego dziecko i, że nie chce go wychowywać z nim. Po wyrazie jego twarzy poznała, że nawet nie brał takiej opcji pod uwagę. Nie szukał rodziny. Jeszcze tego samego dnia Richard zmienił jej wspomnienia i zasiał zalążek uczucia w sercu pewnego kawalera stomatologa o nazwisku Granger.

***


Skoro już wiesz, o wszystkim, możesz w spokoju o tym pomyśleć. Mam nadzieję, że nie ma już żadnej niepewności w twojej głowie. Jeżeli jednak jest inaczej liczę, że z czasem zniknie ona naturalnie jako wynik lepszego poznania mnie.
Teraz chciałbym wyrazić moją radość, że tu jesteś, córko.

Pozdrawiam
Tata.


Hermiona miała wrażenie, że zwymiotuje... TATA?! Jak ten podły drań, który tak skrzywdził jej matkę może śmieć zwać się jej „tatą”!? Tatę miała jednego i był on najwspanialszym człowiekiem na świecie. Dobrym, pogodnym i mądrym. Ten człowiek, nie zasługiwał na to miano nawet w najlepszy świetle. Gdyby nadal żył, to zabiłaby go teraz.


Jednak teraz wiele się wyjaśniło. To dlatego chciał, aby za wszelką cenę dołączyła do zakonu. Najwidoczniej po zwerbowaniu Josha, zechciał również jej. Znów wnętrzności podeszły jej do gardła. Ten zwyrodnialec chciał założyć rodzinny interes. Mała ochotę wybuchnąć gromkim śmiechem. 


NIENAWIDZĘ BLOGGERA, USUNĄŁ MI TAKIE ŁADNE POSŁOWIE, ŻE ZARAZ UMRĘ.
Uf... dobrze Never, daj na luz.
Jestem bardzo ciekawa jak zareagujecie na ten rozdział. Przyznam, że dałam się ponieść fantazji, co zapewne widać. Strasznie podobało mi się pisanie tych trzech pobocznych wątków matek Josha i Hermiony oraz wątku pierwszej miłości Josha. Koniecznie mówcie jakie wrażenia, bo sama nie jestem pewna, co tu się dzieje ^^
Rozdział 29 przyniesie nam coś bardzo dramionowatego. Cieszycie się, prawda? Ja też :>
Mam nadzieję, że wena znów mi dopisze i w te wakacje doprowadzę tą historię do końca. Dziwne uczucie i trochę się boję. Jakoś damy radę.

btw. Właśnie wyczerpałam limit domowego internetu, a domownicy jeszcze nie wiedzą. Mam nadzieję, że przeżyję to starcie. Życzcie mi powodzenia ;)
Pozdrawiam
Never w opałach

ps. Narysowałam pana szanownego Feltona Toma i chcę się wam pochwalić ^^
(błagam, nie zwracajcie uwagi na błędy).

5 komentarzy:

  1. Bardzo fajny rozdział ;) Mam nadzieję, że cała historia zakończy się happy endem. Czekam na ciąg dalszy ;).

    OdpowiedzUsuń
  2. Już jestem! Oczywiście jak zwykle spóźniona. ;_;
    Rozdział bardzo mi się podobał - jest taki uzupełniający, dowiadujemy się z niego co nieco o przeszłości Josha i Richarda. Richard był osobą bardzo zaborczą, władczą. Rzeczywiście z takim człowiekiem trudno byłoby normalnie żyć, jeśli ciągle kontroluje wszystkie ruchy. Skojarzył mi się z postacią Richarda z książki Sparksa "Anioł stróż" - polecam. :D
    Współczuję Hermionie. Przez tyle lat żyła w kłamstwie; przekonaniu, że jej ojcem jest poczciwy, dobry człowiek. Okazało się zupełnie inaczej. Josh miał straszne dzieciństwo - pod nadzorem ojca, został zabrany od matki, która jako jedyna wydawała się darzyć go miłością. Poza tym dziewczyna, w której się zakochał, również została mu odebrana! To jest chore. Ojciec kontrolował go przez tyle lat, aż w końcu Josh może być wolny od jego pieprzonych rządów.
    Zaśmiałam się, gdy przeczytałam list Richarda do Hermiony. I ten podpis: tata. Dobre sobie! Niech się wali, głupi! Uh, jak dobrze, że on nie żyje. ;_;
    Draco tęskni za Hermioną, nananana. Musi ją jakoś wyciągnąć z tej całej sytuacji. Pamiętaj - mają się spotkać, pobrać, mieć piątkę... dobra, trójkę dzieci. :D
    Czekam na kolejny!
    http://niewolnicy-wlasnych-wspomnien.blogspot.com

    Pozdrawiam, M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Natrafiłam na Twojego bloga przypadkiem, ale muszę przyznać, że fabuła jest z rozdziału na rozdział coraz ciekawsza ;)

    Poza tym, chciałam Cię poinformować o tym, iż dostałaś nominację http://thetwilightsaga-forever.blogspot.com/2014/08/nominacja.html


    Pozdrawiam Jane ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. RYSUNEK JEST CUDOWNY!

    (Zapraszam do mnie http://mallaroy.blogspot.com/)

    OdpowiedzUsuń